Po skandalicznej aukcji w Janowie. "To była prestiżowa impreza. Jej reputacja została nadszarpnięta"
- Pierwszy raz się spotkałam z takim prowadzeniem aukcji - Anna Stojanowska, zwolniona inspektor ds. hodowli koni w ANR, nie mogła się nadziwić temu, jak przeprowadzono aukcję "Pride of Poland" w Janowie Podlaskim.
Chcesz wiedzieć szybciej? Polub nas
Przyznała, że obserwuje aukcje w Janowie Podlaskim od 25 lat. - Wiem, jak reaguje publiczność, jak istotna jest oprawa, stworzenie pewnej magii. Od początku tego brakowało. Kontrowersyjna jest postać aukcjonera, który wykazał się skrajnym brakiem profesjonalizmu i brakiem komunikacji z tzw. spoterami - ludźmi, którzy stoją na placu i pomagają mu wyłowić klientów. Klienci nie krzyczą, że chcą kupić, nie rzucają się, żeby kupić, tylko podnoszą rękę z numerem - relacjonowała Stojanowska. - Pierwszy raz w życiu spotkałam się z tym, że aukcjoner prowadząc licytację mówił, że koń niesprzedany jest do "dokupienia" w stajni. Pierwszy raz nie zrozumiałam, ale powtórzył to kilka razy - mówiła ekspertka.
Przyznała, że jest jej smutno. - Nie mam żadnej satysfakcji po tym, co się stało w niedzielę, że to się wywaliło - mówiła Stojanowska, która na fali "dobrej zmiany" straciła pracę w Janowie. - Patrzę na to i chce mi się płakać. 50 lat pracy pasjonatów jest zniszczone - mówiła Stojanowska.
"Trzymajmy kciuki za Janów Podlaski! Wierzę, że moją życiową pasją byłaby kardiochirurgia, ale nie prowadzę operacji"