"Wilders chce wypowiedzieć wojnę islamowi, który traktuje jako czystą formę faszyzmu"

W wymiarze unijnym dzisiejsze wybory są ćwierćfinałem. Półfinał odbędzie się podczas wyborów majowych we Francji, finał - wrześniowych w Niemczech - wybory w Holandii analizuje prof. Arkadiusz Stempin.

„Nie jestem Donaldem Trumpem” - zarzeka się Geerd Wilders, ale nie da się nie zauważyć, że lider nacjonalistycznej Partii Wolności inspiruje się amerykańskim prezydentem.

Dwa jego główne pomysły dla Holandii wstrząsną krajem, czwartą gospodarką UE (PKB - 696 mld euro; 6,5 procent całej gospodarki EU; 40 tys. euro na głowę). Wilders chce wyprowadzić Holandię z UE i wypowiedzieć wojnę islamowi, który traktuje jako czystą formę faszyzmu.

Wilders mówi, co chcą słyszeć ludzie

Sytuacja gospodarcza Holandii w skali makro wygląda znakomicie. Właśnie dzięki zakotwiczeniu w Unii. To kraj mlekiem i miodem płynący.

Na mikro-poziomie natomiast, tak jak w USA czy w Wielkiej Brytanii, słabo wykształcony pracownik fizyczny z dochodem w granicach 2 tys. euro, przeżarty jest lękiem przed społeczną degradacją, źródła nieszczęścia upatrując w zbyt licznej mniejszości muzułmańskiej.

Choć nie tylko w niej. Zagrożeniem dla holenderskiego rybaka, budowlańca czy kasjera ze sklepu jest także „polski hydraulik” czy azylant z prawem pierwszeństwa do socjalnego mieszkania.

Migranci i azylanci są również solą w oku dla holenderskiej klasy średniej, której członkowie, wiedzą, że ciężką pracą wywalczyli sobie dobrobyt. Teraz w programie wsparcia dla obcokrajowców widzą krzyczącą niesprawiedliwość i zbyt duże obciążenie finansowe dla budżetu kraju.

Czego się boją Holendrzy?

Te obawy dyskontuje dla siebie Wilders. Prawie milion Holendrów widzi w nim Mesjasza, który ochroni kraj przed zalewem muzułmanów i pozwoli Holandii zostać Holandią. Wilders uważa się za sukcesora Pim Fortuyn’a, celebryckiego polityka, zastrzelonego przed 15 laty przez radykała z szeregów wściekłych ekologów. To Fortuyn wprowadził populizm na holenderskie salony, waląc jak w bęben we wzorową do tej pory politykę migracyjną kraju.

W ostatnich latach Wilders jeszcze bardziej się zradykalizował. Jeśli wygra, zamknie wszystkie meczety w kraju, zakaże czytania Koranu.

Przez długi okres kampanii wyborczej antyemigrancka i antyunijna retoryka przynosiły mu prowadzenie w sondażach. Na ostatniej prostej wyprzedziła go rządząca formacja obecnego premiera kraju Marka Ruttego - liberalna Partia na rzecz Wolności i Demokracji, gdy kryzys migracyjny w UE na drodze porozumienia z Turcją został zażegnany. Sondaże, także te ostatnie, nie uwzględniają jednak preferencji wyborczych połowy uprawionych do głosowania. 50 proc. Holendrów nie wie jeszcze, jak dziś zagłosuje.

Parlamentarna arytmetyka

Do wyborów przystąpiło 28 partii. Wszystkie w granicach poparcia między 17 a 2 procent. W wymiarze formalnym - rezultat braku progu wyborczego. W wymiarze głębszym - efekt tradycji kalwinistycznej - z wielką inklinacją do tworzenia mnogich wykładni dla każdego zjawiska.

Populistyczny Wilders nie tylko spadł w sondażach, ale także w przypadku dzisiejszego ewentualnego zwycięstwa, nie utworzy rządu. Niechęć wszystkich liczących się partii do zawarcia koalicji z ewentualnym zwycięskim populistą sięga Himalajów. Tylko dwie mini-partie nie odrzucają współpracy z Wildersem. Mark Rutte natomiast wyklucza nawet rządy przy cichym przyzwoleniu populisty.  

Debata nic nie rozstrzygnęła

Bezpośrednie starcie Ruttego i Wildersa w poniedziałkowy wieczór w telewizyjnej debacie nie przyniosło rozstrzygnięcia. Holenderscy politolodzy są zgodni - padł remis. Inaczej ocenia się jednak ostatnią konfrontację z sułtanizującą się Turcją  Erdogana. Więcej zyskał premier niż jego największy konkurent. Rutte zaprezentował się jak mąż stanu, zdecydowany i odpowiedzialny polityk, inaczej niż ekscentryczny Wilders, który głośno wykrzykuje, że trzeba zerwać stosunki dyplomatyczne z Ankarą.

Najbardziej prawdopodobny scenariusz zakłada, że Rutte zostanie zwycięzcą wyborów i po raz trzeci premierem kraju. Do utworzenia gabinetu potrzebuje jednak trzech koalicjantów z mniejszych partii.

By wykluczyć jakąkolwiek manipulację, głosy po zamknięciu lokali wyborczych będą liczone ręcznie. Ma to zapobiec atakom hakerskim, głównie rosyjskim. Minister spraw wewnętrznych Roland Plasterk w liście do parlamentu podkreślił, że na głosowanie i jego wynik nie może paść nawet cień podejrzenia o manipulację.

W wymiarze unijnym dzisiejsze wybory są ćwierćfinałem. Półfinał odbędzie się podczas wyborów majowych we Francji, finał - wrześniowych w Niemczech.

"Rząd PiS działa przeciwko polskiej racji stanu, stracił mandat do mówienia w imieniu Polski w UE"

TOK FM PREMIUM