B. szefowa MEN: Reforma edukacji to nie zmiana na miarę XXI wieku, tylko wczesnego Gierka
TOK FM: Pani poseł, ma Pani troje dzieci - czy reforma edukacji je obejmie?
Joanna Kluzik-Rostkowska, poseł PO, była minister edukacji: Nie, na całe szczęście nie. Tak się złożyło, że moje najmłodsze dziecko poszło do szkoły jako 6-latek, jest w drugiej klasie gimnazjum i jest ostatnim rocznikiem, któremu będzie oszczędzona ta reforma. Natomiast młodsi koledzy mojego syna, niestety, ale będą to te dzieci, które w roku 2019 zderzą się z dzisiejszymi szóstoklasistami przed progiem szkół ponadgimnazjalnych. Reforma sprawi wiele kłopotów.
Rok 2019 będzie szczególnie trudny dla uczniów?
- Trudno będą miały m.in. te dzieci, które dziś są w pierwszej klasie gimnazjum. Nie daj Boże - trzymam kciuki, by to się nie wydarzyło - ale jeśli któremuś z tych uczniów coś się wydarzy w klasie trzeciej gimnazjum, np. poważnie złamie nogę i nie będzie mógł tej trzeciej klasy ukończyć, to będzie oznaczało, że zostanie cofnięty do szkoły podstawowej, do klasy ósmej. Absurdalne, ale tak właśnie będzie.
A dzieci, które dziś są w klasie szóstej?
- One są w jeszcze trudniejszej sytuacji. Bo w roku 2019 do szkół ponadgimnazjalnych pójdzie nie 350 tys. uczniów, ale 700 tys. Dzisiejsi szóstoklasiści staną więc u progu liceów i będą musieli się zmierzyć z tymi, którzy właśnie skończą gimnazjum. Po pierwsze, może być kłopot z dostaniem się do dobrego liceum, które sobie dziecko wymarzyło. A po drugie, te dzieci będą pierwszym rocznikiem eksperymentu, w którym to podstawa programowa jest pisana od środka. I już wiemy na przykład, że XI i XII wiek historii Polski dzieci ominą, czyli rozbicia dzielnicowego nie będzie. Istnieje też obawa, że funkcja zostanie najpierw wprowadzona na lekcjach fizyki, a dopiero potem pojawi się na matematyce.
Panią ta podstawa zaskoczyła?
- Kiedy kilka miesięcy temu usłyszałam, że ministerstwo postanowiło napisać podstawę programową od środka, to myślałam, że to żart. Po czym się okazało, że wcale nie. A w czym jest rzecz?
Podstawą pracy w szkole jest właśnie podstawa programowa - ona definiuje, czego powinno się dziecko nauczyć na danym etapie edukacji. Oczywiście, kiedy definiuje się podstawę na przykład dla matematyki, najlepiej widzieć ten przedmiot całościowo, od pierwszej klasy szkoły podstawowej do klasy maturalnej. Ale już takim absolutnym minimum - jest zdefiniowanie podstawy dla jednego etapu edukacji - dzisiaj te etapy to na przykład klasy I-III czy IV-VI. A MEN zdecydowało, że nie będzie pisało podstawy dla drugiego etapu edukacji - załóżmy, że chodzi o klasy V-VIII. Nie zdefiniowano więc, czego dziecko ma się uczyć w klasie V i VI, tylko zdefiniowano od razu, co ma być w klasie VII. To tak jakby budować dom od trzeciego piętra i pomyśleć sobie "No, pierwsze i drugie piętro to się tutaj chyba zmieści. A jak się nie zmieści, to będziemy się martwić później".To jest sytuacja bardzo trudna.
Nie ma pani wrażenia, że część rodziców chyba wciąż nie rozumie założeń tej reformy?
- Rzeczywiście, z rodzicami kilka miesięcy temu rozmawiało się trudno, bo nie rozumieli tego, co się może wydarzyć. Ale to się właśnie zmienia. Przed nami są dwa bardzo ważne momenty.
Pierwszy - zaczyna się teraz. Do rodziców dociera groza tego, że jeżeli ma być więcej szkół podstawowych, to muszą się zmienić obwody tych szkół. A to oznacza, że jeśli dziecko ma 5 czy 6 lat i za chwilę ma pójść do szkoły, o której rodzic zawsze myślał - to teraz może się okazać, że nie ma na to szans, bo obwód jest zupełnie inny. Kolejny problem dotyczy obecnych szóstoklasistów. Bo rzeczywiście część rodziców cieszyła się początkowo z tego, że dziecko nie pójdzie do gimnazjum, będzie jeszcze dwa lata w tej samej grupie, z tymi samymi nauczycielami. A teraz okazuje się, że część szkół nie jest w stanie pomieścić tej siódmej klasy, a w efekcie siódma klasa przenosi się do budynku, który dziś jest jeszcze budynkiem gimnazjalnym. I jest nowe miejsce i nowi nauczyciele. Albo sytuacja jest jeszcze trudniejsza - gdy np. w szkole jest 5 klas szóstych i klasy mogą być dzielone tak, jak są dzielone na nowo obwody szkół. I może się okazać, że dzieci zostają wymieszane - część zostaje w starym obwodzie, ale część musi pomaszerować do nowej szkoły.
A ten drugi moment, o którym pani wspomniała?
- To będzie 31 maja. Bo do tego dnia dyrektorzy szkół muszą zdecydować, czy będą pracować z danym nauczycielem czy też będą musieli się z nim rozstać. Ja uważam, że tej reformy nikt nie przemyślał, a absurdalność polega na kompletnym braku wyobraźni.
No tak, ale pani - jako minister edukacji - miała wpływ na to, jak powinna wyglądać polska szkoła. Jakie głosy dochodziły do pani od swoich dzieci, od nauczycieli, rodziców? Czego pani żałuje, że pani nie zmieniła?
- Oczywiście żałuję, że nie zmieniłam Karty Nauczyciela. Bo byłoby dziś trochę łatwiej. W związku z reformą, pracę stracą nie ci, którzy są w tym zawodzie najsłabsi, tylko będzie się to odbywać na zasadzie "na kogo padnie, na tego bęc". Bo problem polega na tych, że Karta chroni słabych nauczycieli, przeszkadzając wszystkim innym. I jeszcze dodatkowo, system płac jest tak ustalony, że nie opłaca się być świetnym nauczycielem. Bo płace są uzależnione od tego, jaki ma się stopień awansu zawodowego, ile lat się spędziło w szkole. Są oczywiście dodatki motywacyjne, ale na tyle nieduże, że mogą być naprawdę demotywujące.
Dlaczego zatem nie zmeniła pani Karty Nauczyciela?
- Nie mogłam robić dwóch rzeczy naraz - jak zostałam ministrem, to miałam do wyboru: albo zająć się Kartą, albo wymianą podręczników. Wiedziałam, że dwóch rzeczy od razu nie zrobię, bo poległabym na obu. A że rynek wydawców był rynkiem bardzo rozbuchanym, to uznałam, że to jest ważniejsze. I to się udało. Natomiast to, co teraz powinno się wydarzyć, to poprawienie jakości edukacji. A zmiana systemu szkolnego - tego nie zrobi. Pomoże natomiast wykształcić PiS-owskiego człowieka przyszłości. A to nie będzie zmiana na miarę XXI wieku, tylko zmiana na miarę wczesnego Gierka.
A jeśli chodzi o te pytania od rodziców, nauczycieli - te, które do pani docierały jako do szefowej MEN?
- Rzeczywiście, nauczyciele z liceów mówili, że chcieliby, aby liceum trwało cztery lata. Ale nauczyciele z gimnazjów mówili dokładnie to samo. Od kilkunastu lat w wielu krajach toczy się debata, jak dziś powinna wyglądać edukacja, żeby miała ona sens. Dzisiaj człowiek musi być bardziej elastyczny, wiedza ze szkoły nie wystarczy mu na całe życie. Są potrzebne tak zwane umiejętności miękkie, jak np. umiejętność współpracy, otwarcie na ryzyko, znajomość nieoczywistych języków obcych. Jak ci młodzi ludzie mają być przedsiębiorczy, innowacyjni, jeśli my ich w szkole przygotujemy tylko na to, by siedli w ławce i dostawali piątki? Druga rzecz jest taka, że młodzież musi umieć współpracować, a nie tylko rywalizować. Nauczyciele nie mogą już być tylko wszechwiedzącymi mędrcami, którzy stoją pod tablicą i przekazują uczniom swoją wiedzę. A patrząc na to, co przygotowało PiS, na pewno dla ucznia nie zmieni się nic na lepsze.
Dlaczego?
- Bo są inne podstawy programowe, jest usztywnienie, uczenie się na pamięć. Ta reforma jest tylko w interesie PiS, który trzyma kciuki za to, by to samorządy oberwały za te wszystkie zmiany, bo przecież to samorząd odpowiada za wdrożenie reformy edukacji. A PiS przy okazji chce pozmieniać podstawy programowe tak, by wyhodować swojego człowieka.
-
Próbowali zakłócić pokaz "Zielonej granicy". "Grupa chuliganów z wicemarszałkiem województwa"
-
Awantura z Polską to temat numer jeden w Ukrainie. Obrywa się też Zełenskiemu
-
Łódzka odsłona afery wizowej. Szczerba o "załatwiaczach". "To nas przeraziło"
-
"Schudłem 20 kilo, kaszlałem. Nie miałem pojęcia, że to gruźlica". Liczba zakażeń "rośnie i rośnie"
-
O czym jest "Zielona granica"? "Polska jest tam na drugim planie"
- Rozpierducha. I podłość, czyli Duda - prezydent niektórych Polaków [629. Lista Przebojów TOK FM]
- Trójkąt polsko - ukraińsko - niderlandzki. Multikulturową układankę otwiera Jerzy Nemirycz
- Płonie sala weselna w Pruszkowie. Pożar wybuchł w trakcie imprezy
- Zboże z Ukrainy. Polska z Unią się biją, a Rumunia skorzysta? "Byłbym ostrożny"
- Orgia z seks workerem na plebanii w Dąbrowie Górniczej. Kuria zabrała głos