Babcia będzie mogła widywać wnuki. Dyrektor domu dziecka odchodzi

- Nie ma mowy o zakazaniu babci kontaktów z dziećmi - mówi wiceprezydent Lublina, której podlega pomoc społeczna. Wracamy do nagłośnionej przez nas sprawy babci, która przez ponad pięć lat ukrywała się z dwojgiem wnucząt po tym, jak sąd rozwiązał rodzinę zastępczą, którą tworzyła.

Babcia - 59-letnia pani Teresa, ukrywając dzieci, przez cały czas toczyła w urzędach batalię o prawo do opieki nad nimi. Historię pani Teresy i jej wnuków opisaliśmy tutaj

Gdy w końcu rodzina została namierzona, dzieci z dnia na dzień trafiły do domu dziecka. Mimo tego, że były zadbane i dobrze wychowane, dyrektor placówki wystąpił do sądu o zakaz kontaktów z babcią. Niebawem przestanie być dyrektorem.

Dyrektor wystąpił o zakaz kontaktów, bo uznał, że babcia porwie wnuki

Dyrektor twierdził, że babcia nie chce współpracować z placówką, że nie dostarczyła ich karty szczepień, że zasypuje dom dziecka pismami, wnioskami, prośbami. To prawda, pani Teresa nie odpuszcza. Pisze, gdzie może, bo - jak przekonuje - kocha wnuki, jest z nimi związana i chce je dalej wychowywać. - Chciałam i chcę sprawiedliwości, żeby dzieci były z nami. I nie mam zamiaru ani sobie zaszkodzić, ani dzieciom - mówi.

W domu, w którym wychowywał się Krzyś i Kasia, nie było alkoholu czy przemocy. I od początku nikt nie miał wątpliwości o więzi emocjonalnej, jaka łączy te dzieci z rodziną (z ubezwłasnowolnioną wiele lat temu z powodu depresji matką, z babcią i dziadkiem).

Mimo to dyrektor napisał do sądu pismo z wnioskiem o uniemożliwienie babci kontaktów z Kasią i Krzysiem. Babcia - pani Teresa - nic nie wiedziała. Dowiedziała się o tym od nas. - Jestem w szoku - mówiła nam kilka dni temu, po ostatnim spotkaniu z wnukami (takich spotkań było już kilka).

Nikt nie podważał, że rodzeństwo w chwili, gdy trafiło do placówki, było zadbane, dobrze odżywione. Że dzieci znają domową atmosferę, że mają bardzo dobre nawyki. Nawet sam dyrektor domu dziecka z uznaniem mówił, że potrafią się ładnie zachować, znają słowa "przepraszam", "dziękuję".

- Widać, że dbałość o ich codzienny rozwój była dochowana - mówi wiceprezydent Lublina, Monika Lipińska, która po naszym sygnale szczegółowo zajęła się tą sprawą.

Wiceprezydent Lublina: Kasię i Krzysia trzeba objąć ochroną

Wiceprezydent Lublina wystąpiła do Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie, by Kasię i Krzysia objąć szczególną ochroną. - Poleciłam dyrektorowi MOPR zaangażowanie się w sprawę tych dzieci. Przede wszystkim chodzi o dostępność kontaktów z rodziną, która przecież tych kontaktów nie ma zabronionych - mówi Lipińska. Przyznaje, że od początku nie rozumiała stanowiska dyrektora domu dziecka i obaw, że dzieci mogą zostać przez babcię porwane. - W przypadku tej rodziny wydaje mi się, że byłoby to możliwe - tak dyrektor placówki uzasadniał swój wniosek do sądu o zakaz dla babci.

- Powinniśmy przede wszystkim patrzeć na dobro dzieci. Przecież sąd nie widzi zagrożenia ze strony członków rodziny, a te dzieci były i są bardzo emocjonalnie związane z najbliższymi. Dlatego nie wydaje mi się, aby tak drastycznie należało je odciąć i kategorycznie zabronić kontaktów - mówi Lipińska. Przyznaje, że pracownicy domu dziecka muszą się tym kontaktom przyglądać, bo dzieci są pod opieką placówki. - Ale o rodzinnych więziach nie wolno zapominać - dodaje pani wiceprezydent.

Do tej pory dzieci spotykały się z babcią w biurze domu dziecka. - Fatalne warunki, ciągle trzaskają drzwi - mówiła nam pani Teresa martwiąc się, że trudno jej w takiej atmosferze tak normalnie pobyć z wnukami. Napisała wniosek, by umożliwić jej spotkania z Kasią i Krzysiem w miejscu, gdzie dzieci teraz mieszkają (dyrektor wcześniej nie wyrażał na to zgody). Wiceprezydent Lipińska nie widzi przeszkód. - Wierzę głęboko w zdrowy rozsądek. Jestem dobrej myśli, że ten problem będzie rozstrzygnięty tak, jak powinien być załatwiony - dodaje.

Babcia nie może się też pogodzić, że jej wnuki do wychowawczyń w tej chwili mówią "ciocia". - Byliśmy na spotkaniu z Kasią i Krzysiem, przyjechał też ten starszy wnuk, Wojtek z drugiego domu dziecka. W pewnej chwili wchodzi jedna z wychowawczyń i Kasia mówi do niej "ciociu". Jakby mnie piorun strzelił - opowiada pani Teresa. - To jest małe dziecko, on ma swoje prawdziwe ciocie.

Dyrektor Domu Dziecka odchodzi

Jak ustaliliśmy, dyrektor Domu Dziecka, który chciał zakazać babci kontaktów z dziećmi, od lutego przestanie być dyrektorem. Odchodzi za porozumieniem stron, m.in. po nagłośnieniu tej sprawy przez nas. Na razie jest na zwolnieniu. W placówce do tej pory nie było wicedyrektora, ale już została wyznaczona osoba, która taką rolę spełnia i podejmuje ważne dla dzieci i placówki decyzje.

Imiona dzieci zostały zmienione

TOK FM PREMIUM