Dziennikarze TVP wspominają 10 kwietnia: Czułem zapach paliwa... Wtedy puściły emocje

10 kwietnia 2010 roku o godz. 9.20 w słuchawce usłyszał głos wydawcy: "Prezydencki samolot ma jakieś kłopoty, powiedz to". Dziennikarz TVP Info Sławomir Siezieniewski był trochę niezadowolony: samoloty co rusz mają jakieś awarie, po co więc mówić o każdej?

Dziennikarze TVP Info wspominali dramatyczne wydarzenia sprzed dokładnie dwóch lat w rozmowie z serwisem internetowym swojej telewizji .

Sławomir Siezieniewski miał tego dnia dyżur antenowy. Kiedy wydawca kazał mu przekazać widzom, że prezydencki samolot miał jakieś kłopoty przed wylądowaniem w Smoleńsku, myślał, że nie warto o tym nawet wspominać.

"Usłyszałem: Samolot spadł. To nie żart"

- Nie przeczuwałem tego, o czym za chwilę miała dowiedzieć się cała Polska. Łączyliśmy się z reporterami, którzy byli tam na miejscu. Wszyscy mówili o tym, że niewiele wiedzą. To było błądzenie w smoleńskiej mgle. Potem z minuty na minutę, na wizji odkrywaliśmy kolejne wątki tej wielkiej tragedii - opowiadał dziennikarz.

Jednym z reporterów TVP Info, którzy czekali na przylot prezydenckiego samolotu w Katyniu, był Jarosław Olechowski. W pewnym momencie otrzymał telefon od kolegi, który powiedział mu, że spadł samolot z prezydentem - zaznaczył, że "to nie żart".

"Wciąż nie mogłem uwierzyć, że prezydent nie żyje"

Potem rozpoczął się wyścig do Smoleńska. - Jechaliśmy 160 km na godzinę, z włączonymi długimi światłami, trąbiąc klaksonem. Skrzyżowania były już blokowane, ale dojechaliśmy pod samą bramę lotniska - wspominał Olechowski. W rejon katastrofy zaprowadził ich milicjant. - Z samochodu kolejny raz łączyliśmy się ze studiem w Warszawie i zdawałem relację na żywo - dodał.

- Mimo że stałem tam na miejscu, czułem zapach paliwa lotniczego, był to dla mnie szok. Wciąż nie dowierzałem. Widziałem zarys ogona, fragmenty maszyny, ale wciąż trudno mi było uwierzyć, że prezydent nie żyje - wspominał Jarosław Olechowski.

"Jedno zdanie na skwitowanie tego, co się stało"

Tymczasem w Warszawie Siezieniewski słuchał konferencji MSZ, na której poinformowano, że zginęli wszyscy pasażerowie tupolewa. - Kiedy usłyszałem te słowa, po prostu mnie zatkało. Tyle ważnych dla kraju ludzi i... jedno zdanie na skwitowanie tego, co się stało - wspominał dziennikarz.

Ogrom tragedii miał dotrzeć do niego dopiero po wyjściu ze studia telewizyjnego o godz. 11, kiedy otrzymał listę ofiar katastrofy. - Przecież za każdym z tych nazwisk kryły się znajome twarze, ludzie, których spotykałem. Wtedy puściły emocje - przyznał.

Poranek 10 kwietnia 2010 - relacje stacji telewizyjnych [WIDEO] >>

TOK FM PREMIUM