Chełstowski: To, co zalewa rynek, nawet trudno nazwać falsyfikatami
W portalu Gazeta.pl opisaliśmy aukcję obrazów mistrzów: Witkacego, Muchy, Schulza i Kantora , które na sprzedaż wystawiła galeria w Rybniku. Zdaniem ekspertów to "koszmarne falsyfikaty". O tym czy trudno odróżnić falsyfikat od oryginału i dlaczego te pierwsze zalewają polski rynek rozmawiamy z ekspertem Adamem Chełstowskim.
Jak wygląda badanie autentyczności obrazów?
- Kiedy badam obraz, najpierw wybieram potrzebne narzędzie. Biorę do ręki lupę, czasem mikroskop albo lampy emitujące podczerwone czy ultrafioletowe światło. Ze zdjęcia w takim świetle można wiele wyczytać. Najważniejsze są jednak wiedza i doświadczenie dotyczące tej dziedziny. Biegli sądowi są zwykle historykami sztuki. Tak więc patrzymy na sygnaturę i oceniamy ją, ale przede wszystkim to sposób malowania obrazu, kładzenia farby, budowania proporcji postaci i perspektywy mówią nam, z jakiej klasy artystą mamy do czynienia. Stanowczość i precyzja ruchów pędzla, także przy kładzeniu sygnatury, mówią nam prawdę jeszcze dobitniej. Bywa tak, że dobry obraz oceniam pozytywnie w ciągu krótkiej chwili. W takich obrazach wszystko pasuje, "siedzi" na swoim miejscu. Niestety, nie zawsze jest to takie oczywiste. Kiedy pojawiają się wątpliwości, rozpoczynamy badania wykorzystujące z jednej strony naszą wiedzę z dziedziny historii sztuki, a z drugiej możliwości technologiczne. Wszystko zależy od tego, z jakim obrazem czy przedmiotem mamy do czynienia.
Na czym polegają badania technologiczne?
- Badamy skład i strukturę farb, podobrazia, ale także oceniamy proces starzenia się samego obiektu. Farby się starzeją, schną, pękają, a podłoże w naturalny sposób poddaje się upływowi czasu pod wpływem zjawisk atmosferycznych, przemieszczania czy konserwacji. To są wszystko takie szczegóły, które dają nam wyobrażenie o wieku obiektu, co jest bardzo ważne w przypadku dzieł sztuki. Wiek obrazu jest trudny do podrobienia.
Wspomniał pan o doświadczeniu, ale czy zawodu eksperta można się wyuczyć? Czy wiedza z dziedziny historii sztuki jest wystarczająca do wydawania opinii na temat autentyczności dzieł sztuki?
- Wiedza jest podstawą naszej pracy, ale nieodzowne jest także doświadczenie z oglądem różnego rodzaju przedmiotów, i to nie zawsze obiektów dobrej klasy. Nie wystarcza też znajomość muzealnych kolekcji, bo artyści często malowali jakieś drobne szkice dla rodziny, przyjaciół czy chleba. Trzeba poznać bardzo dużo tych przedmiotów, żeby być w stanie ocenić, czy dzieło, którego nie znamy, może być oryginałem czy to tylko podróbka.
Ale podróbki, kopie czy falsyfikaty też mogą być dziełami sztuki o wysokiej rynkowej wartości. Historia sztuki zna takie przypadki, jak chociażby słynna historia z Chagallem, który podczas rozprawy sądowej nie rozpoznał podróbki swojego obrazu. Było to tak wybitne.
- Kopia i falsyfikat to dwa różne pojęcia. Falsyfikatów nie wolno świadomie wprowadzać do obiegu, ponieważ jest to karalne. Falsyfikat to obiekt, w którym za pomocą różnego rodzaju działań, np. zafałszowanie sygnatury, próbuje się powiększyć rynkową wartość, przypisując pracę znanemu i cenionemu artyście. Falsyfikatów nie powinno się sprzedawać, chyba że z wyraźnym zaznaczeniem, iż jest to kopia czy pastisz dzieła danego artysty. Jeśli chodzi o oczywiste kopie, wykonane na podstawie popularnych dzieł jakiegoś artysty, to jest to coś naturalnego i często spotykanego. Cenieni artyści sami malowali repliki swoich dzieł i sprzedawali. Jeśli obraz się podobał i artysta nie nadążał z produkowaniem replik, pojawiali się "z pomocą" kopiści wykonujący prace na podstawie oryginalnych dzieł. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że artysta może nie rozpoznać kopii czy pastiszu swojego dzieła. Dotyczy to zazwyczaj tych, którzy malują dużo, a wtedy jakieś odręczne szkice, a czasem większe prace umykają pamięci. Z wybitnych fałszerzy chciałbym wspomnieć Holendra Hana van Meegerena, który XVII-wieczne obrazy Jana Vermeera z Delf fałszował w sposób tak doskonały, że wybitni znawcy uznali je za oryginały. Nawet kiedy przyznał się do fałszerstwa, wielu uczonych nie chciało mu uwierzyć. Zazwyczaj jednak fałszerze nie chwalą się swoim fachem, kto wie, być może ich prace wiszą gdzieś w muzeach, a my nie o wszystkich wiemy...
A z jakimi trudnymi przypadkami artystycznych oszustw pan się spotkał w swojej pracy?
- Najłatwiej rozpoznawać kopie. Bo jeżeli mamy do czynienia z kopią pracy dobrego artysty, jesteśmy w stanie rozpoznać, że jest to tylko kopia gorszej klasy. Zdarza się też, że fałszerz korzysta z kilku dzieł danego artysty i tworzy z tego skompilowaną całość, co też jest w miarę łatwe do rozpoznania. Najtrudniejsze są pastisze - kiedy fałszerz przyswaja sobie czyjś styl malowania i tworzy zupełnie nową kompozycję w stylu danego autora. Zazwyczaj zdradza jednak jakość. Na rynku jest mnóstwo falsyfikatów słabej jakości, rozpoznawalnych na pierwszy rzut oka, tak że trudno je właściwie nazwać falsyfikatami, to słabe kopie, pastisze, przedmioty do powieszenia na ścianie u kogoś, kto się kompletnie nie zna na sztuce. Jeżeli ktoś kupuje na targu staroci obraz za 300-500 złotych w przekonaniu, że kupuje atrakcyjne dzieło warte 15-20 tysięcy, to może sobie w tym wyobrażeniu ze spokojnym sumieniem pozostać. Gorzej, jeżeli w to uwierzy i będzie chciał ten obraz kiedyś sprzedać jako oryginał.
Czy jesteśmy w stanie ocenić, którzy artyści mają wśród fałszerzy największe powodzenie? Domyślam się, że jest to raczej Kossak czy nawet Picasso niż np. dzieła artystów XVI czy XVII wieku.
- Można powiedzieć, że niemal wszystko jest do podrobienia. To tylko kwestia talentu, czasu i pieniędzy. Jeżeli chcemy zrobić kopie i korzystamy z technologii XX-wiecznych, to najtrudniejszy jest właśnie warsztat. Dzisiejsi artyści mają np. problem z realistycznym przedstawianiem postaci. Ale van Meegeren już w latach 40. pokazał, że także to jest możliwe. Zdecydowanie najwięcej w obiegu jest dzieł z przełomu XIX i XX wieku i z dwudziestolecia międzywojennego. Z Kossakami jest inny problem - w ich przypadku rozmywa się nieco granica wartości artystycznej i oryginalności, bo Wojciech i Jerzy mieli swoje warsztaty, a w nich osoby, które malowały dla nich niektóre kompozycje, a oni tylko wykańczali szczegóły i podpisywali swoimi nazwiskami. Więc tu np. pojawia się problem z oceną autentyczności ich dzieł.
A jak w Polsce ekspert jest umocowany prawnie?
- Polskie prawo nie do końca określa stanowisko ekspertów sztuki, a biegli sądowi powoływani są przez prezesów sądów okręgowych. Stowarzyszenie Antykwariuszy Polskich stara się dookreślić zakres odpowiedzialności, praw i możliwości działania eksperta na polskim rynku sztuki. Jednak wciąż nie mamy odpowiedniego prawa, w przeciwieństwie do innych krajów europejskich. A bardzo potrzebne są regulacje prawne na temat tego, kto, z jaką wiedzą i doświadczeniem może zostać ekspertem i jaki jest zakres odpowiedzialności w dziedzinie wydawania opinii. Teraz oprócz wiedzy najważniejsza w w tym zawodzie jest etyka.
-
"Zielona granica" w Białystoku. Agnieszka Holland: To, co władza mówi, nie robi na mnie wrażenia. Przeraża mnie coś innego
-
Awantura z Polską to temat numer jeden w Ukrainie. Obrywa się też Zełenskiemu
-
Afera wizowa odbija się czkawką na drugim końcu świata. "Osoby zgłaszały problemy"
-
Orgia z seks workerem na plebanii w Dąbrowie Górniczej. Kuria zabrała głos
-
Takiej inwestycji Warszawa jeszcze nie widziała. "Myślę, że urzędnicy się przejęli"
- "Czemu rosyjska telewizja mówi do mnie po polsku?". "Doniesienia z putinowskiej Polski" [FRAGMENT KSIĄŻKI]
- Brzetislav Danczak nowym ambsadorem Czech w Polsce. Pokieruje również misją dyplomatyczną w Kijowie
- Konfederacja w Katowicach. Pod Spodkiem buczenie. "Niech wiedzą"
- Były szef PKW: Osób, które nie chcą wziąć udziału w referendum, nie można nazywać wrogami demokracji
- W mediach rządowych bezpłatny czas antenowy tylko dla PiS i Konfederacji. Jeden ważny szczegół