Trzy kółka na mapie i adres do płatnego prawnika. Jak polskie placówki za granicą wspierają przedsiębiorców [WPHI]

Michał chciał otworzyć własny biznes w Szanghaju. Gdy zgłosił się do tamtejszego WPHiI, bo potrzebował informacji o podstawowych regulacjach prawnych, wskazano mu chińskiego prawnika, który bierze 700 zł za godzinę. Zrezygnował. A to, czego nie dowiedział się w polskiej placówce promującej handel, powiedzieli mu w pubie przy piwie przygodnie spotkani Australijczycy.

Po publikacji tekstu o zagranicznych Wydziałach Promocji Handlu i Inwestycji, w którym ujawniliśmy powiązania rodzinno-partyjne z politykami PSL (głównie z marszałkiem mazowieckim Adamem Struzikiem), odezwali się polscy przedsiębiorcy rozsiani po całym świecie. Głosy kilku z nich prezentujemy poniżej. Opowiadają, że w tych placówkach nie uzyskali oczekiwanej pomocy, a w całkiem prostych sprawach byli zbywani, odsyłani do drogich kancelarii prawniczych lub do informacji w internecie.

- Obawiam się, że niepotrzebnie ponosimy koszty - mówiła o WPHiI Małgorzata Krzysztoszek, główna ekonomistka PKPP Lewiatan. - Moglibyśmy być znacznie bardziej efektywni w działaniach poza granicami, gdyby instytucje ku temu powołane prawidłowo spełniały swoje funkcje. Gdyby nie było to traktowane jako synekura, możliwość posiedzenia za granicą za całkiem przyzwoite pieniądze.

Wsparcie polskich firm za granicą? "Pan mi narysował na mapie trzy kółka"

Wydziałów Promocji, Handlu i Inwestycji, które działają przy ambasadach RP, jest na całym świecie 48. Podlegają nie pod MSZ, a pod kierowane przez Waldemara Pawlaka (PSL) Ministerstwo Gospodarki. Zatrudniają ok. 250 pracowników, a koszty utrzymania tych placówek to kilkadziesiąt milionów złotych rocznie (precyzyjnych danych - mimo ponawianych próśb - nadal nie dostaliśmy z resortu gospodarki). W założeniach zadaniem WPHiI jest "wsparcie polskich firm, w tym w szczególności małych i średnich przedsiębiorstw, w procesie ich internacjonalizacji".

Sebastian Sadowski do placówki w Hongkongu udał się w 2000 r. Nosił się z zamiarem handlu elektroniką, dlatego postanowił zrobić rozeznanie rynku. - Pan namalował mi jakieś trzy kółka na mapie, mówiąc, że tam są centra handlowe, i to w zasadzie było wszystko. Trwało to jakieś trzy minuty - mówi Sadowski.

Sadowski miał jeszcze jeden kontakt z WPHiI, w Moskwie, kiedy postanowił rozpocząć działalność biznesową w Rosji. - Chciałem otworzyć firmę i poprosiłem o pomoc prawną. Nie znałem przepisów, dopiero co przyjechałem - wspomina. Czego udało mu się dowiedzieć? - Wskazano mi dwie kancelarie prawne, które współpracowały z WPHiI. Wystawiono mi w jednej z nich cenę 5 tys. dolarów za zarejestrowanie spółki - mówi Sadowski. Dodaje, że to samo zrobił za 300 dolarów sam, bez niczyjej pomocy, tyle że nieco później, kiedy zaczął się już pewniej poruszać po rosyjskim rynku. - Ceny były zupełnie nierynkowe, nie wiem, czym się kierowali pracownicy WPHiI, wybierając właśnie tę kancelarię - zastanawia się. Dodaje, że same placówki są bardzo potrzebne, ale w takiej formie, w jakiej istnieją, niestety kompletnie - jego zdaniem - się nie sprawdzają.

Zakompleksiony polski przedsiębiorca?

Lidia Jaworska od kilku lat prowadzi interesy na Białorusi i w Rosji, zajmuje się eksportem owoców i warzyw na rynki wschodnie. Z WPHiI w Mińsku i Moskwie miała do czynienia kilka razy. Za każdym razem wychodziła ze spotkań z niczym. Wspomina też spotkanie informacyjne organizowane przez WPHiI w Mińsku. - Pan, który wówczas reprezentował placówkę, miał problem z rosyjskim. Byłam zaskoczona, że człowiek na takim stanowisku, który organizuje spotkanie, czyta po prostu z kartki - mówi Jaworska.

Wiesław Pokładek, kierownik WPHiI w Mińsku, jest zdziwiony krytycznymi opiniami na temat pracy ich wydziału. - Wyraża je chyba jakiś zakompleksiony polski przedsiębiorca - mówi i przystępuje do podawania liczb: - Rocznie polskim przedsiębiorcom udzielamy około 500 porad, białoruskim nawet tysiąc, tyle samo także listownie po obu stronach. Na Białorusi działa blisko 5 tys. polskich firm.

"Bo Białoruś to specyficzny kraj. Ten Łukaszenka..."

Lidia Jaworska szczególnie zapamiętała jedno ze spotkań. W 2011 r. zgłosiła się do placówki w Mińsku, gdy firma białoruska nie chciała jej zapłacić za towar i tłumaczyła się wahaniami waluty. - Oczekiwałam, że człowiek, który odpowiada za współpracę w wydziale, co najmniej wystosuje jakieś pismo albo zadzwoni do tej firmy - mówi Jaworska. - Tymczasem pan w WPHiI zaczął nam tłumaczyć, że Białoruś to taki specyficzny kraj, że ten Łukaszenka takie rządy wprowadził, że trudno cokolwiek zrobić.

Według Jaworskiej jedyny konkret, jaki usłyszała w mińskim wydziale, to... odesłanie do kancelarii prawnych, które gotowe są współpracować z polskimi firmami. - Dostają mieszkanie, samochód, kierowcę i nic z tego, niestety, nie wynika - ocenia Lidia Jaworska.

Wiesław Pokładek zapewnia, że odsyłanie przedsiębiorców do drogich kancelarii prawniczych to nieporozumienie. - Wiem, że przedsiębiorcy chcieliby, żeby wziąć ich za rączkę, znaleźć im kontrahenta, a potem jeszcze być przy podpisaniu umowy. Ale to niemożliwe. Nie tym się zajmujemy - mówi Wiesław Pokładek. - Poza tym mamy braki kadrowe, mam jedynie dwóch pracowników.

Jak sprawdziliśmy, w WPHiI pracują w sumie cztery osoby. Szef placówki radca Wiesław Pokładek, I sekretarz Krzysztof Januszkiewicz, żona radcy Pokładka (jako księgowa) oraz sekretarka-tłumacz.

"Wkurza mnie, że cały świat robi w Szanghaju kasę, a nas tam nie ma"

Michał wyjechał do Szanghaju z żoną, która ma czteroletni kontrakt w jednej z zachodnich korporacji. Dostał pozwolenie na pracę, więc postanowił rozkręcić własny biznes. - Mam znajomych producentów wyrobów jubilerskich z bursztynu. Chciałem ten towar sprowadzać do Chin, miałem nawet odbiorców - opowiada.

Miał nadzieję, że od WPHiI w Szanghaju dowie się kilku podstawowych rzeczy: jakie są możliwości, jak działa prawo, jakie są cła. - Na żadne pytanie nie dostałem odpowiedzi. Kazano mi się zgłosić do znajomego chińskiego prawnika załatwiającego te sprawy po - w przeliczeniu - 700 zł za godzinę. I - jak się później dowiedział od kolegów - niedającego najprostszych możliwych rozwiązań.

Kto Michałowi ostatecznie pomógł? Przypadkowi Australijczycy, których poznał... w pubie. - Dowiedziałem się od nich wszystkiego, w cenie kilku piw - opowiada.

- W Szanghaju mieszka ok. 200 tysięcy ekspatów, głównie Amerykanie, Niemcy, Brytyjczycy, Australijczycy, wielu Francuzów. Wszyscy robią tam potworne pieniądze: import-eksport, ale też produkcja na lokalny rynek - mówi Michał. - Są produkty spożywcze francuskie, włoskie, amerykańskie, a gdzie nasze? Wkurza mnie, że cały świat robi tam kasę, a nas, Polaków, jest tam tylko około 200, i to pracujących dla zachodnich koncernów. Szanghaj to raj dla biznesu. Dlaczego nas nie ma na tym rynku?

WPHiI w Azji? Poza kontrolą. Bale, imprezy i przechowalnie dla znajomych z Polski

Czy wszystkie WPHiI źle działają? Pewnie nie. Czy w takich placówkach zdarzają się osoby kompetentne, doświadczone, dobrze wykształcone i pracującą z pasją? Na pewno (od jednego z takich pracowników dostaliśmy ciekawy list, niestety całkowicie anonimowy).

Jednak kompletny brak przejrzystości działania WPHiI, lekkomyślnie wydawane pieniądze, a także nominacje z klucza partyjno-rodzinnego psują reputację wszystkim.

Jak podkreśla Małgorzata Krzysztoszek, cel takich instytucji jak Wydziały Promocji Handlu i Inwestycji powinien być precyzyjnie określony. Nie wystarczą przeciętne kompetencje. - Profesjonalne działania wspierania biznesu wymagają wysiłku, umiejętności, chęci, wiedzy. Znacznie łatwiej jest urzędniczyć, wypełniać papierki, odbębnić nic nieznaczące spotkania.

Jeden z przedsiębiorców działających na rynku wschodnim (nazwisko do wiadomości redakcji) tak to podsumował:

"Jakkolwiek skandaliczna jest sytuacja z WPHiI, warto pamiętać, że cała polityka 'promocyjna' jest działką wręcz idealną dla wszelkiego rodzaju marnotrawstwa, kumoterstwa i korupcji. Dlaczego?

- Nie ma żadnej wymiernej metody oceniania sukcesu czy klęski w przedsięwzięciach promocyjnych. Prywatny biznes ma pewne możliwości racjonalnej oceny inwestycji w marketing. W przypadku promocji Polski takie metody po prostu nie istnieją, a przynajmniej nie jesteśmy w stanie ocenić skali korzyści/strat ekonomicznych (bo co z tego, że o Polsce gdzieś się mówi, skoro i tak nikt nie będzie u nas robił interesów ze względu na wysokie podatki i kiepską infrastrukturę).

- Promocja ta odbywa się poza granicami Polski, czyli poza normalnym obszarem zainteresowania polskich mediów. Tak więc jakkolwiek absurdalne byłyby wydatki, to i tak nie przyjrzy się im żaden czujny dziennikarz czy aktywista. W Azji sprawa wygląda jeszcze gorzej niż w Europie, bo tu naprawdę nie ma żadnej odpowiedzialności względem polskiego podatnika. Nie tylko mnożą się rozmaite koncerty, bale i imprezy dla wąskiej grupy dyplomatów i zamożnej Polonii (mieszkałem w kilku miejscach Azji i wszędzie wyglądało to identycznie), ale i również azjatyckie placówki stają się biurami podróży i hotelami dla całej rzeszy wszelkiej maści urzędników z Polski".

Jeśli chcesz się z nami skontaktować w zw. z tym tematem, wyślij maila na adres autora: marcin.kobialka@agora.pl, damian.piwowarczyk@agora.pl

TOK FM PREMIUM