"Policja wyskakuje z krzaków" - rowerzyści narzekają na nękanie [WASZE HISTORIE]
Po artykułach nt. surowego karania rowerzystów jeżdżących po alkoholu na Forum Gazeta.pl rozgorzała dyskusja . "Mam tylko nadzieję, że wskutek pana nierozsądnej akcji nie wyjedzie teraz na ulice stado pijaków na rowerach. Stanowią oni zagrożenie dla zdrowia i życia, nie tylko swojego, ale i innych uczestników ruchu" - napisał do nas Michał.
Wielu internautów oskarża też rowerzystów o to, że ci domagają się szczególnego traktowania. Jednak jak pisze do nas pan Tomasz Kostrzewa, "jeżeli odwołamy się do faktów, a nie emocji, okaże się, że rowerzyści domagają się nie tyle traktowania szczególnego, co raczej sprawiedliwego i proporcjonalnego do stwarzanego przez nich zagrożenia na drogach". A fakty są takie, że "w latach 2006-2011 miał miejsce tylko jeden wypadek spowodowany przez nietrzeźwego rowerzystę, w którym zginęła inna osoba" - czytamy w raporcie Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, który przesłał nam pan Tomasz.
Napisał do nas także przedstawiciel drugiej strony, który podpisał się "Robiący swoje funkcjonariusz": "Pragnąłbym się ustosunkować do opinii, że podczas patroli tylko czekamy na jakiegoś rowerzystę i liczymy na jego nietrzeźwość. Stanowczo tak nie jest. Jednakże jeśli widzimy osobę, której wygląd bądź zachowanie wskazuje, iż może prowadzić po kielichu, mamy obowiązek zareagować". I jeszcze: "Jeśli ktoś łamie prawo, to z konsekwencjami musi się liczyć. Ludzie muszą dać nam tylko, szansę byśmy robili swoje i byśmy reagowali na KAŻDE przestępstwo lub wykroczenie, by wzrosła w Polsce świadomość karności".
"Policjanci byli mocno niepocieszeni"
Historie, które do nas spływają, przeczą jednak słowom "Robiącego swoje funkcjonariusza". Oto kolejne przykłady, z których dwa pierwsze dotyczą tego samego miejsca.
Marcin:
"Trasa rowerowa Hel-Władysławowo jest jedną z piękniejszych w Polsce. Jest też słynna z tego, że policja robi na niej prawdziwe łapanki na pijanych rowerzystów. To łatwy łup do poprawy statystyk. Dwa lata temu latem byłem na pierwszym polu namiotowym od strony Władysławowa. Ok. godz. 23 pojechałem rowerem na stację benzynową po alkohole na imprezę imieninową znajomych. Wtedy był to jeden z punktów, gdzie można było zakupić różnego rodzaju alkohole przez całą dobę. Po zakupach wracałem na rowerze z powrotem na pole namiotowe. Zaraz po wyjechaniu ze stacji i wjeździe na ścieżkę rowerową z krzaków wyskoczyło dwóch policjantów. Rower miałem prawidłowo oświetlony, jednak podstawową kwestią było badanie alkomatem. Z uwagi na to, że wcześniej nie spożywałem alkoholu, o wynik byłem spokojny.
Po dmuchaniu zostałem puszczony wolno, choć policjanci byli dość mocno niepocieszeni, bo widzieli i słyszeli, że mam plecak pełen piwa. Wróciłem z powrotem na pole. Później znajomi mówili, że te kontrole są nagminne. Policjanci polują na rowerzystów właśnie w miejscach, gdzie można całodobowo kupić alkohol. Głównym miejscem łapanek jest właśnie ścieżka rowerowa biegnąca wzdłuż całego Półwyspu Helskiego (ze szczególnym wskazaniem na okolice stacji benzynowych)".
Tomasz:
"Moja przygoda z policją wydarzyła się w nocy, gdy wracałem z pracy. Jechałem nadmorskim bulwarem, którym można poruszać się tylko pieszo lub rowerem. Jakież było moje zdziwienie, gdy w ciemności rozbłysły światła i ruszyły w moim kierunku. W pierwszej chwili pomyślałem, że to jak zwykle młodzież wariuje po nocy. Często się zdarzały nocne wyścigi na helskiej ulicy, ale wtedy nigdy nie zauważyłem żadnej policji.
No więc mundurowi dziarsko zajechali mi drogę tak, że o mało w nich nie wjechałem. Wyskoczyli z samochodu i zaczęli mnie wypytywać, ile i kiedy piłem. Nie odzywałem się, tylko nadmuchałem balon - było 0,0. Po kilku miesiącach sytuacja się powtórzyła. Nie wiem, jaki jest sens płacenia podatków na taką policję, która albo śpi, albo łapie podchmielonych rowerzystów".
Roman:
"Kiedyś umówiłem się ze znajomymi w barze i przyjechałem tam rowerem. Po pogadaniu i wypiciu dwóch piw zebraliśmy się, grzecznie prowadząc rower domu. Po drodze do domu odprowadzałem znajomego na przystanek autobusowy, kiedy minął nas radiowóz, ale nas nie zatrzymał. Kolega odjechał autobusem, a ja spokojnie, prowadząc rower, zmierzałem do domu. Przed moim blokiem są garaże, takie tam blaszaki bez oświetlenia, gdzie strach jest po nocy chodzić. Dlatego postanowiłem, że to miejsce szybko przejadę na rowerze.
Oczywiście zostałem zatrzymany przez radiowóz, który minął mnie, jak odprowadzałem znajomego na przystanek. Policjanci cały czas mnie śledzili czekając, kiedy wsiądę na rower, ponieważ widzieli mnie, jak wychodziłem z baru. Sprawa skończyła się na komisariacie mandatem, do domu wróciłem po kilku godzinach od zatrzymania. Na moje pytanie, dlaczego policjanci zatrzymują rowerzystów, którzy są po małym piwku i nawet jadąc rowerem, za bardzo nikomu krzywdy nie zrobią, zamiast zatrzymywać pijanych kierowców, dostałem odpowiedź, że im łatwiej jest zgarnąć na komisariat rowerzystę z rowerem niż pijanego kierowcę z samochodem, który trzeba holować na parking. Mniej się trzeba narobić, a zysk taki sam".
Andrzej:
"Jest rok 2010, lato. Wracam z pubu po obejrzeniu meczu ligi angielskiej, jadę po chodniku, żywej duszy na drodze, pięknie oświetlona droga, a na parkingu mijam nieoświetlony pojazd z napisem policja. Wypada z niego osobnik i pyta, czy piłem. Staję i pytam, co się stało, czy złamałem jakieś prawo, a on dalej swoje, czy piłem. Efekt: jeden rok bez prawa jazdy na auto, grzywna i rok bez roweru.
Jest rok 2011, lato. Jestem na działce i buduję wiatę, upał, piwo pije się przyjemnie, jadę do sklepu na zakupy rowerem. Przed sklepem przechodzę po pasach i jadę 12 metrów po chodniku, zatrzymuję się pod sklepem i nagle pojawia się 'milicja' pięknym, terenowym autem. Pod sklepem kontrola. Na moje pytanie, co zrobiłem, jest odpowiedź: to się okaże. Efekt: wyrok sądu - dwa lata bez roweru, grzywna 800 zł i teraz clou programu: pół roku pozbawienia wolności na rok! Sędzia nie skorzystał z prawa ograniczenia wolności, na moje stwierdzenie, że to jest sukces wymiaru sprawiedliwości: 12 metrów i pół roku pozbawienia wolności na rok i dwa lata bez roweru, odpowiedział, że mogłem wjechać na jezdnię i spowodować wypadek z ofiarami. Odpowiedziałem, że jedynym trupem mogłem być ja i dlatego jechałem chodnikiem".
Karol:
"Przypomniała mi się moja sytuacja sprzed sześciu lat. Na skrzyżowaniu ulic Nowy Świat ze Świętokrzyską w Warszawie zdarzyła mi się podobna sytuacja. Wracaliśmy z kolegą rowerami do domu w godzinach nocnych (około 1.00 w nocy). Miałem 0,35 promila, a rowery prowadziliśmy i co najbardziej irytujące - staliśmy na światłach (czerwone dla pieszych). Podjechała straż miejska, zabrała nam rowery, zawiozła nas na Wilczą na badanie alkomatem, ponieważ się przyznaliśmy, że wypiliśmy kilka piwek, i dlatego prowadzimy rowery.
Dokumentów przy sobie nie miałem, więc poprosiłem o możliwość wykonania telefonu do domu, aby ktoś przywiózł i mnie odebrał z rowerem. Zresztą była to propozycja policjanta przyjmującego zgłoszenie od straży miejskiej. Dokument został przywieziony, a my znaleźliśmy się na tak zwanym dołku. Z premedytacją zostałem oszukany! Sędzia zdecydował o odebraniu nam prawa jazdy na dwa lata, ja zdecydowanie się z tym nie zgodziłem i odwołałem się od tej decyzji - w sumie walczyłem cztery lata. Prosiłem adwokata o wykorzystanie nagrań z kamer miejskich. Nawet nie zaproponował tego na rozprawie, ponieważ stwierdził, że i tak nie mam szans. Dwaj strażnicy dodatkowo z premedytacją opóźniali cały proces zjawiając się dopiero na trzecie wezwanie".
Zdarzyło się za granicą
Marek:
"Prawo dla rowerzystów stanowią w Polsce ludzie, którzy sami z rowerem wiele wspólnego nie mają albo też trudno im utrzymać w ogóle jakąkolwiek równowagę. Autorów tego prawa powinno się przed jego skonstruowaniem obowiązkowo wysłać na koszt podatnika (i kazać im tam jeździć na rowerach) do Hamburga, Amsterdamu, Berlina czy do Szwajcarii lub Skandynawii. Albo nawet dalej - Paryża, Florencji, Barcelony.
Zdarzyło mi się kiedyś w Rzymie przejechać przez skrzyżowanie rowerem na czerwonym świetle, bo po horyzont nie było żadnego ruchu. Policjant, który tam był, tylko się uśmiechnął, bo on tam był, by pilnować bezpieczeństwa, które nie zostało zagrożone, a nie w celach represyjnych".
Tadeusz:
"Mieszkam w UK od siedmiu lat, jakieś trzy lata temu (może nie powinienem się chwalić czy przyznawać) jechałem pijany na rowerze po chodniku w Anglii, bardzo pijany z puszką piwa w ręku. Zostałem zatrzymany przez policjanta, który też jechał na rowerze. Na mój widok zaczął się trząść, naprawdę się zdenerwował. Powiedział mi, że nie powinienem jeździć pijany, i kazał mi wyrzucić puszkę do kosza. Trafiłem na służbistę i ukarał mnie mandatem 80 funtów za jazdę bez hamulców".
* Do tematu będziemy wracać. Niebawem poznamy stanowiska policji, przedstawiciela służb więziennej, a także ministra sprawiedliwości.
robert.kowalik@gazeta.pl
-
To nie broni jądrowej Putina należy się bać. Gen. Komornicki wskazuje "największe zagrożenie" dla Polski
-
Szokujące rekolekcje w Toruniu. Kobieta poniżana przed ołtarzem. Będzie wniosek do prokuratury
-
Kaczyński "nie prowadzi zdrowego trybu życia". "Słabo się czuje". A "frakcje zaczynają wyłazić spod dywanu"
-
Tuchom. 21 godzin gaszono elektrycznego mercedesa. Strażacy użyli specjalnego kontenera
-
"W Pałacu Elizejskim trwa gorączka". Francja w ogniu protestów. Czy Macron zrezygnuje z reformy?
- Sałatka jarzynowa nigdy nie była tak droga. Przed nami Wielkanoc "najdroższa w historii"
- Dwa domy, ale jedno dzieciństwo. Rozstanie rodziców nie musi być traumą
- Lichocka pozwała Budkę. Chodzi o jej słynny gest. Sąd podjął decyzję
- "Kobiety w IT. "W zeszłym roku 70 proc. awansowało" - przyszłość wygląda obiecująco
- Zła wiadomość dla Mateusza Morawieckiego. Słabe notowania rządu [SONDAŻ]