"Witajcie w życiu", czyli historia filmu, który od 15 lat leży na półce

- Nikt nie wygrał procesu z pięcioma miliardami dolarów, z firmą, która sponsorowała amerykańskich prezydentów, tak mi to oni powiedzieli - martwi się w rozmowie z portalem Gazeta.pl reżyser Henryk Dederko. We wtorek warszawski sąd ma wydać wyrok ws. "Witajcie w życiu", filmu, który, aresztowany, od 15 lat leży na półce. Czy wreszcie zakończy się jeden z najdłużej toczących się w wolnej Polsce procesów?

Sprawa w kilku odsłonach toczy się od końca 1997 r. W 56-minutowym filmie, zamówionym przez telewizję publiczną, a wyprodukowanym przez Contra Studio, dystrybutorzy Amway przedstawiali ideologię firmy, metody werbowania i szkolenia. Sceny z ich udziałem połączono z inscenizacjami przy udziale aktorów. - Film opowiada o technikach psychologicznych, które niszczą ludzką autonomię; powodują, że wielu dystrybutorów po zakończeniu pracy trafia pod opiekę psychologiczną - mówił reżyser Henryk Dederko, który z wykształcenia jest psychologiem.

Ostatnia rozprawa

Trwający półtorej dekady proces zakończył się w ubiegłym tygodniu. Sąd przesłuchał wówczas producenta filmu - prezesa firmy Contra Studio, Jacka Gwizdałę. Gwizdała podkreślał, że film dotyczy międzynarodowej korporacji Amway, nie zaś firmy Amway Polska, która złożyła pozew. Jak mówił, przytoczone w filmie dane finansowe, których prawdziwość kwestionuje Amway, to cytat z polskiej publikacji prasowej z 1995 r., była też publikacja z 1993 r. z kanadyjskiego periodyku. - Amway nigdzie na świecie tych danych nie zakwestionował - zapewniał Gwizdała.

Pozwana jest też TVP, która domaga się oddalenia powództwa. Zdaniem telewizji, pokazywanie takich zjawisk jak manipulowanie zachowaniem jednostki w dobie przemian społecznych leżało w interesie społecznym. - Media mają obowiązek - patrz sprawa Amber Gold - ostrzegać społeczeństwo przed nieprawnymi działaniami - mówiła radca prawny TVP Barbara Żułnowska.

Według pełnomocnika Amwaya, mec. Stefana Jaworskiego, "nie jest misją telewizji publicznej podawanie nieprawdy o strukturze przychodów i rozchodów podmiotu gospodarczego ani nie leży to w interesie społecznym".

Jak doszło do aresztowania filmu?

Każdy, kto czuje się pokrzywdzony artykułem, książką czy programem, może bronić swojego wizerunku przed sądem. Wystarczy złożyć wniosek o zakaz publikacji materiałów. Z tego prawa skorzystał też Amway. Na mocy przepisu (tzw. zabezpieczenia powództwa) polskie sądy już wielokrotnie zabraniały publikacji i emisji materiałów. Ostatnio głośno było o reportażu TVP, który miał ujawnić nieprawidłowości w szkole im. św. Jana de la Salle w Gdańsku. Sąd - na wniosek szkoły - zakazał emisji materiału na dwa miesiące. Sprawa filmu Dederki trwa najdłużej. W opinii Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka polskie przepisy o zabezpieczeniu powództwa w praktyce prowadzą do cenzury prewencyjnej, która jest zakazana w konstytucji.

Drugi obieg

Od lat "Witajcie w życiu!" funkcjonuje w drugim obiegu. Kiedyś kasety VHS z filmem sprzedawano na bazarach. Były też projekcje dla zaufanych. W 1998 r. "Gazeta Wyborcza" opublikowała listę dialogową. Kilka lat temu film pojawił się w internecie, można go obejrzeć na YouTube, wymieniają się też nim użytkownicy Chomikuj.pl. Nagradzano go także na festiwalach, gdzie odbywały się pokazy zamknięte. Jednak już publiczna próba pokazania filmu na Warszawskim Festiwalu Filmowym zakończyła się fiaskiem.

Nie każdy wie, że Amway Polska wciąż istnieje. W 2009 roku "Gazeta Wyborcza" pisała, że pracuje dla niego 50 tys. osób. Jacek Taras, jeden z pracowników firmy, był wtedy pytany przez reporterów o film Dederki. - Oglądałem. Żadnego wrażenia na mnie nie zrobił. Osobiście uważam, że moi ludzie powinni go obejrzeć, aby się przekonać, że nic tam nie ma - powiedział. Od lat nie sposób też znaleźć jakiejkolwiek krytycznej informacji o firmie. Ta ostatnio pojawiła się w mediach jako jeden z darczyńców kliniki "Budzik", wpiera też wydarzenia sportowe. Uczestniczyła również w Kongresie Kobiet.

Rozmowa z reżyserem Henrykiem Dederką :

Wojciech Grejciun: Sprawa pana filmu trwa od 1997 roku. To ewenement w polskim wymiarze sprawiedliwości. Czy wciąż śledzi pan działalność Amwaya?

- Już się tym nie interesuję. Od 15 lat walczę z prawnikami. Za duże emocje. Wystarczy. Straciłem za dużo zdrowia.

Kawał życia.

- W ostatnich latach zajmowałem się również innymi filmami. Kręciłem fabuły i dokumenty i to nieco odwracało moją uwagę od namiętności związanych z naszym wymiarem sprawiedliwości i funkcjonowaniem sekt ekonomicznych. Jestem z wykształcenia psychologiem i w miarę możliwości przez ten czas sam udzielam sobie pomocy.

Przez 15 lat wiele się w kraju zmieniło, zmienił się też z pewnością Amway. Pana film funkcjonuje w drugim obiegu i pokazany dziś nie miałby pewnie już takiej siły rażenia. Czemu Amway panu nie odpuszcza?

- Amway twierdzi, że wpłynąłem na ich dochody, a sądy traktują to z najwyższą powagą. Zdaniem firmy doszło nie tylko do krytycznej oceny, ale do bluźnierstwa. Stosunek do tego, co robią, ma charakter religijny. Lider to osoba, której przysługuje status edyfikacji, czyli wypowiadania się z najwyższą czcią. Ktoś, kto ocenia krytycznie z zewnątrz, dokonuje aktu bluźnierstwa. W tym stanie są utrzymywani ich wyznawcy.

Był pan nazwany w sądzie bluźniercą?

- Nie byłem. Oni w sądzie starali się zachowywać dość racjonalnie, oczywiście unikając mówienia prawdy. Ale w swoich wydawnictwach i materiałach filmowych jadą już po bandzie. Słowo duchowość jest na każdej stronie - rozwój mentalny, osobisty.

Czy zna pan inne osoby na świecie, które kręciły filmy o Amwayu? Też miały problemy z emisją?

- Wiem, że kilka publikacji na świecie zastało zablokowanych. We Francji nie udało się zablokować filmu, demokracja francuska wygrała. Ale książki w USA na ten temat zostały zablokowane. Przez kilkanaście lat sądy amerykańskie zastanawiały się, czy to jest piramida czy nie. Zabrakło kilku punktów. I Amway w tym czasie blokował wszystkie informacje na swój temat, argumentowano, że mogą wpłynąć na wyrok sądu.

Proszę przypomnieć, czemu pan się zajął Amwayem.

- Zainteresowałem się tym tematem, bo jest to firma, która wywiera wpływ psychologiczny na ludzi w taki sposób, by źle zarządzali swoimi pieniędzmi. Tak, żeby ich całkowicie pozbawić krytycyzmu. W taki sposób, aby przyjmowali wszelkie rewelacje, które płyną od firmy, jako prawdy objawione.

I wpadł pan na pomysł nakręcenia filmu.

- Po prostu próbowano zwerbować mnie do tego pięknego przedsięwzięcia. Przedsięwzięcia, jakim jest marketing wielopoziomowy. Kiedy zobaczyłem, jak się to robi, zrozumiałem, że chodzi nie tylko o interes, ale też o wywieranie wpływu na ludzi. Zacząłem jeździć na ich spotkania. Organizowane były w hotelach, salach widowiskowych. Jeżeli był jakiś wyjątkowy mówca, a u nich każdy mówca jest wyjątkowy, to prosiłem go o wystąpienie w filmie. Niektórzy się zgodzili i przyprowadzili swoich kolegów. Ale kiedy rozmawiałem o tym z Amway Polska, dowiedziałem się, że spośród 90 tys. dystrybutorów wszyscy ostatecznie odmówili wystąpienia w filmie. Usłyszałem, że wszelkie informacje na ich temat są w materiałach reklamowych. To są kolorowe papierki o ich produktach.

Dziwi pana, że szeregowi pracownicy korporacji nie mogli się wypowiadać o firmie? Przecież tak jest nie tylko w Amwayu.

- Amway tym różni się od innych korporacji, że twierdzi, że jest liderem nowego światowego porządku ekonomicznego i mentalnego. Przekonuje, że ich myśl ekonomiczna jest porównywalna z odkryciem Kopernika czy wynalazkiem koła. O ile mi wiadomo, nawet tacy giganci jak Siemens czy Bosch nigdy nie mieli takich aspiracji. Oprócz tego, że edukują sprzedawców, edukują liderów nowego światowego porządku, którzy będą zajmować czołowe miejsca w polityce, gospodarce.

Jakiego wyroku pan się spodziewa?

- Ludzie z Amwaya powiedzieli mi, że nikt nie wygrał procesu z pięcioma miliardami dolarów, z kimś, kto sponsoruje prezydentów amerykańskich i zatrudnia pierwszych ludzi w państwie.

Planujemy większy materiał o Amway Polska. Chcesz opowiedzieć swoją historię? Napisz do nas: lukasz.glombicki@agora.pl

TOK FM PREMIUM