"Jak się stanę smutną panią z MOPS-u, to mi powiedzcie". Asystent rodziny, robota na adrenalinie

- Samotny ojciec to w społecznym odbiorze jest bohater. Samotna matka jest nieudolna, patologiczna, "na pewno puszczalska" - mówi w rozmowie z TOK FM Magdalena Kwiatkowska, asystent rodziny. Opowiada o swoich klientach, ich problemach, o pracy, adrenalinie i obawie przed wypaleniem.

Magdalena Kwiatkowska, od 7 lat asystent rodziny, wcześniej parzyła kawę w londyńskiej kawiarni, pracowała w marketingu, potem była pracowniczką socjalną w domu dziecka i zespole ds. kierowania przy pogotowiu opiekuńczym. Socjolożka, pedagożka, instruktorka terapii uzależnień, edukatorka Fundacji Nowoczesnej Edukacji "Spunk".

Czy pomoc społeczna rozdaje pieniądze nierobom?
Hm, nie. Przypuszczam, że każdy wolałby być piękny, młody, zdrowy i bogaty. Czasem się nie udaje. Ale coś jest w twoim pytaniu. Pomoc społeczna słabo PR-owo wypada w mediach. Ja tych głośnych, wzbudzających silne emocje spraw z założenia nie śledzę. Ale i bez tego wiem, że dziennikarze często nie zadają sobie trudu, by tę pomoc społeczną chociaż spróbować zapytać o to, co się w takiej rodzinie działo. A nawet jeśli pytają, to ci ludzie i tak nie mogą za wiele powiedzieć, opowiedzieć, co się tam wydarzyło np. przez ostatnie 15-20 lat. Oni wiedzą, co z nimi przeszli, mnóstwo sukcesów i porażek swoich podopiecznych widzieli, ale nie mogą z wielu powodów o tym mówić. I dlatego właśnie taki jest odbiór społeczny - że pomoc społeczna niewiele może, za to zajmuje się rozdawaniem pieniędzy nierobom. Za ten wizerunek odpowiadają też przepisy.

Jak to?
Dlatego, że ustawa jasno precyzuje kryterium dochodowe. Jeżeli nie mam umowy o pracę i zadeklaruję, że jestem np. uzależniona od alkoholu czy narkotyków, to pomoc mi się należy. Pracownik socjalny może mnie motywować, namawiać do podjęcia terapii, szukania zajęcia, pracować ze mną. Na pewno dostanę od niego potrzebne informacje: gdzie znaleźć leczenie, pracę oraz otrzymam przewidzianą w przepisach pomoc finansową. Ale ja wiem, że sukces ma prawo się nie zdarzyć bez całego zestawu inwestycji w siebie, od wytrwania w trzeźwości, zrobienia sobie np. zębów, poprzez możliwość wyprania ciuchów, dokształcenia się, a czasem nabrania poczucia własnej wartości. Przekonania, że dam radę. A to jest najtrudniejsze. Wymaga wielu godzin indywidualnej pracy i zwyczajnego czasu pracownika ośrodka dla każdego, komu coś się w życiu "obsunęło" i kto potrzebuje wsparcia, motywacji.

A jak nie dam rady?
To wtedy pracownik socjalny jest zobowiązany mi tę pomoc przyznać. Liczba osób korzystających z pomocy społecznej co roku spada. Kryteria dochodowe są tak niskie, że by je spełnić, trzeba nie przekroczyć miesięcznego dochodu 701 zł dla osoby samotnie gospodarującej i 528 zł dla osoby w rodzinie.

Jak wysoka jest taka pomoc?
To są niewielkie sumy. Kiedy osoba, która zarabiała średnią krajową, traci pracę i nagle dostaje zasiłek, to jest w szoku. Miałam taką sytuację z moją znajomą, nauczycielką dyplomowaną języka polskiego. Całe lata przygotowywała maturzystów, była w tym świetna. Sama kierowałam do niej dzieciaki z moich rodzin, które potrzebowały wsparcia, bo z góry było wiadomo, że bez tego polegną. Robiła to prawie za darmo, po prostu chciała pomagać. Aż dopadł ją nowotwór. I jak dostała 350 zł zasiłku, to przysiadła. Ponad 20 lat pracowała w zawodzie, nie zarabiała kokosów, ale co miesiąc 2,5 tysiąca wpływało jej na konto. A te 350 zł nawet nie bardzo wiadomo, na co ma starczyć. Chyba tylko na wegetację. System sam się dopomina, żeby ludzie go omijali.

Dlaczego ludzie trafiają do pomocy społecznej?
Podstawową przyczyną jest w mojej ocenie ubóstwo wynikające z rozmaitych sytuacji życiowych i zdrowotnych. Ważnym powodem są uzależnienia od różnych substancji, nie tylko od alkoholu. Też od łatwo dostępnych dopalaczy, od amfetaminy.

Przecież dopalacze biorą nastolatki.
Nie do końca. W rodzinach, które od lat poznaję, a gdzie ten problem jest, biorą głównie ojcowie, albo może w ich przypadku ten problem jest bardziej widoczny. To jest temat trudny, którego, prawdopodobnie z braku narzędzi, nikt skutecznie nie jest w stanie rozwiązać. Ale w sumie z wszechobecnym alkoholem jest podobnie. Pracownik MOPS nie ma przy sobie alkomatu, by potwierdzić, czy ktoś jest pijany. Badanie ma prawo zrobić tylko policja, którą się w razie konieczności wzywa. Biorą klienta i wiozą go na komisariat, i tam badają.

"Klient" - to oficjalne określenie kogoś, kim się zajmujesz?
Zazwyczaj mówimy "podopieczni" albo używamy bardziej pieszczotliwych słów. "Klient" jako klient pomocy społecznej zastąpił "podopiecznego" jakiś czas temu. Chodziło - tak ja to rozumiem - o podkreślenie, że ktoś chwilowo korzysta z pomocy i potem odchodzi. Nie stygmatyzuje się osoby, nie jest ona kimś na stałe od kogoś zależnym.

A jak klienci mówią o was?
Chyba najczęściej "opiekun", "opiekunka". Tak to często słyszę: Jak opiekunka przyjdzie…

Ty jesteś taką opiekunką?
Nie, ja jestem asystentem rodziny. Pracownik socjalny przyznaje pomoc finansową oraz prowadzi pracę socjalną z ludźmi. Co nie jest proste, bo ma na głowie kilkadziesiąt rodzin i mnóstwo terminowych papierów do gromadzenia i wypełniania. To jest naprawdę ciężka, wyczerpująca praca. Natomiast asystent rodziny to młody zawód, oddzielna gałąź, która opiera się wyłącznie na niematerialnych sposobach wsparcia rodziny. Przy czym tylko rodziny z dziećmi, i to takie, gdzie jest ryzyko, że dziecko zostanie umieszczone w zastępczej formie opieki.

Kto decyduje o tym, że dana rodzina dostaje asystenta?
Pracownik socjalny, który stwierdza, że danej rodzinie taka pomoc by się przydała. Rodzina może się też sama zgłosić do niego z taką prośbą. A czasami to sąd rodzinny proponuje lub wręcz mówi: jak się nie zgodzicie na współpracę z asystentem rodziny, to wam sąd dzieci w pieczy zastępczej umieści albo ograniczy władzę rodzicielską nadzorem kuratora. Takie relacje też słyszę od klientów. 

Ile można mieć takich rodzin pod swoją opieką?
Ustawa przewiduje, że 15.

A ty ile ich masz teraz?
15.

Miewasz mniej?
Właściwie nie. Nie patrzy się też na kaliber tych trudności. To, że dostaniesz rodzinę, gdzie problemów jest więcej niż włosów na głowie, i to już w trzecim pokoleniu, wcale nie oznacza, że będziesz tych rodzin mieć mniej. Po prostu będziesz mieć trudniej.

Jak bardzo zróżnicowane to są sprawy?
Od sytuacji, że syn pyskował mamie i ta wystąpiła o wsparcie pedagogiczne, do sytuacji, kiedy wchodzisz do mieszkania, w którym okna są zasłonięte kocami, jest troje dzieci, w tym jedno malutkie, jedno niepełnosprawne i gołym okiem widać, że matka jest w stanie silnej depresji.

Na czym polega twoja praca?
Wszystko opiera się na relacji, na miękkim kontakcie z ludźmi. Na tym, że odbierasz telefon, starasz się wesprzeć w każdej sytuacji, że rozmawiasz. A im więcej rozmawiasz, tym lepiej widzisz, co jest w środku, jaki jest problem. Czasami to rzeczywiście są problemy socjalne, ale czasami znacznie poważniejsze sprawy. Chodzi o to, żeby potraktować osobę po partnersku i wspólnie szukać najlepszych rozwiązań kryzysowych sytuacji. To wszystko wymaga niepoliczalnej pracy i czasu.

Dostajesz rodzinę. Jak wygląda pierwsze spotkanie? Co mówisz?
Pytam, co im się takiego zadziało, że zgodzili się, żeby kolejna osoba właziła im z buciorami do domu. Śmieją się i mówią: No wie pani, bo nam sąd kazał. Wtedy siadamy, zaczynamy kombinować, czego sąd od nich chce, co jest nie tak.

Jak już mnie wpuszczą do swojego życia, tworzymy plan pracy. Próbujemy określić, czego oczekują, razem wypracowywać sposoby na osiągnięcie tego. Staram się, żeby sami to określali, chociaż czasem coś podpowiadam.

Jak reagują twoi klienci?
Wiesz, ja miałam w swoim życiu może dwie takie sytuacje, że ktoś obcy przyszedł do mnie oglądać mieszkanie. I pamiętam, że czułam się wtedy bardzo niekomfortowo. Zakładam, że jak ktoś ma coś takiego non stop, to w którymś momencie musi się czuć często bardzo przejechany. Przychodzi pracownik socjalny i zagląda, potem przychodzi kurator sądowy i znów zagląda, np. do lodówki. Rozumiem, że jest to obowiązek i często konieczność, żeby stwierdzić, czy np. dzieci mają co jeść. To musi być jednak przykre doświadczenie - tak sobie wyobrażam.

Ty też zaglądasz?
W życiu.

Nie możesz czy nie chcesz?
Nie chcę. Ja mam funkcję wspierającą. Jestem kimś, kto jest po stronie rodziny, jakiekolwiek decyzje życiowe ona podejmuje. Moim zadaniem jest znajdowanie u ludzi zasobów i praca na nich, wspieranie psychiczne, pedagogiczne, informacyjne. Ale nigdy nie kontrola, tym zajmuje się sąd, choć próbuje nas czasem w te buty włożyć. Ale ja raczej nie wchodzę niezapowiedziana, dzwonię, zapowiadam się. Jasne, że jeśli znam rodzinę 100 lat i dawno zakończyliśmy oficjalną współpracę, to zdarza się, że wpadnę z paczką ubranek dla dziecka albo w innej sprawie nie cierpiącej zwłoki. No tak - zdarzyło się, że znienacka dobijałam się do drzwi, gdy kontakt telefoniczny z rodziną się urwał. Wtedy zwyczajnie się martwiłam.

Jak poznajesz się z nowymi klientami, musisz zdobyć ich zaufanie, chociaż cząstkowe, zapracować na nie. Uprzedzam ich na początku, że jak sąd mnie wezwie, to będę musiała powiedzieć, jeśli zadziało się coś złego. I zaznaczam też, że interweniuję w przypadku zagrożenia życia i zdrowia. Bo jestem babą z MOPS-a, urzędniczką, i taki mam obowiązek. Kiwają głowami. Liczą się z tym, że nie mogę być ich koleżanką. Że jak bardzo zawiodą, to nie będę ich ratować. A oczywiście, że jeśli tylko będą takie możliwości, to będę. Często mają duże doświadczenie z sądem, wiedzą, że jak się raz wpadnie w system, to ciężko z niego wyjść.

Przechodzicie na "ty"?
Nie. Kiedyś zdarzało mi się to z rodzinami, którymi zajmowałam się długo, a z którymi już kończyłam pracę. Ale na portalu społecznościowym dodaję niektóre osoby do znajomych, jeśli mają takie życzenie. Uważam to za formę obdarzenia zaufaniem. Mam jednak ograniczoną wyporność, nie mogę ciągnąć za sobą całego świata i jego problemów. Nie uciągnę.

Oszukują cię?
Oczywiście.

Co robisz, jak się o tym dowiesz?
Rozmawiam o tym. Nie agresywnie, bo niech pierwszy rzuci kamień ten, kto nigdy nie skłamał. Mówię ludziom, że wolę prawdę, że pójdę przez nich siedzieć, jak będą mi taki makaron nawijać na uszy. Ale to jest walka z pewnymi przyzwyczajeniami. Rodzina często nie potrafi funkcjonować inaczej. Tak ogarniają rzeczywistość wokół siebie.

Zdarzyło ci się oddać jakąś rodzinę? Stwierdzić, że sobie z nią nie poradzisz? Że coś nie gra?
Było kilka takich rodzin - dwie, może trzy. Np. w sytuacji, kiedy pani była chora psychicznie i odmawiała podjęcia leczenia, albo kiedy ta moja miękka praca potwierdzała mi, że jest przemoc, o której nikt nie mówi, którą się przede mną ukrywa. Kiedy ja powiem pracownikowi socjalnemu albo pedagogowi w szkole, że trzeba zaalarmować służby, to właściwie jest już po wszystkim. Rzadko kiedy sprawca przemocy jest na tyle świadomy, żeby powiedzieć: zachowałem się niewłaściwie, bardzo przepraszam, to ja się teraz udam na terapię. Nie, on zaczyna oskarżać, kombinować, jak się mnie pozbyć, próbuje zastraszać. Wtedy kontynuuje się pracę z tymi członkami rodziny, którzy wyrażają taką chęć lub zwołujemy zespół interdyscyplinarny i wspólnie planujemy dalsze działania.

My musimy dbać o siebie, o nasze głowy, bo to są nasze narzędzia pracy. Nie może być tak, że przez jedną rodzinę cierpi 14 pozostałych plus te zaprzeszłe, które wciąż czasem dzwonią, żeby pogadać.

Masz taką rodzinę, o której możesz powiedzieć, że jest twoim sukcesem?
Myślę, że dużo było takich rodzin. Zazwyczaj wśród tych 15 rodzin są ze 2-3 spektakularne przypadki. Ale zmiany, które zachodzą najczęściej, tobie mogą wydawać się drobne, ale dla mnie, która już poznałam tych ludzi z ich historiami, są ogromnym sukcesem. Np. pani, która mieszkała w domu samotnej matki. Spotykałyśmy się, siadałyśmy na podwórku, na ławce, paliłyśmy papierosy i pilnowałyśmy jej dzieci, godzinami gadałyśmy o życiu, o tym, co może w nim zmienić. Zawsze mówiła, że ona nie pójdzie na żadną terapię, bo co to może dać. I kiedy po trzech latach zamknęłyśmy tę pracę, ona dzwoni i mówi: wie pani co, miała pani rację, ja już nie wyrabiam, już się zapisałam, jednak pójdę. Wtedy myślisz sobie, że te wszystkie przegadane godziny coś dały. Zawiozłam jej synka do poradni psychologiczno-pedagogicznej, bo długo nie mówił. Zaczął chodzić do logopedy i okazało się, że ma traumę. Wydawało się, że był za mały, żeby zrozumieć, co się działo w domu, że tata bił mamę, że próbował ją zabić. Ale on to jednak widział, zapamiętał, wiedział że się zdarzyło i odcisnęło na nim ogromne piętno.

Synka do poradni zawiozłaś ty, ale decyzję o terapii musiała podjąć ona.
Kobiety są siłaczkami, bardzo wiele się od nich wymaga. Samotny ojciec to w społecznym odbiorze jest bohater. Samotna matka jest nieudolna, patologiczna, "na pewno puszczalska". Takie rzeczy słyszą moje klientki. Często im mówię, że gdybym była w ich sytuacji, to bym chyba tylko siadła i płakała. One są dla mnie bohaterkami, bo sobie radzą. Przecież muszą. I kiedy po iluś przegadanych godzinach usłyszę, że taka osoba jednak zadba o siebie, zrobi coś dla siebie, to cieszę się jak głupia. Bo ja wiem, co tam się działo, wiem, co ona przeszła, wiem, że pogotowie za którymś razem przyjechało i lekarz powiedział: dziewczyno, uciekaj, bo on cię zabije. Ja to wszystko słyszałam, chociaż ona nikomu wcześniej tego nie powiedziała. Mnie zaprasza, robi mi herbatę i opowiada. To buduje jakiś rodzaj relacji. Mam szansę choć odrobinę spowodować, by jej się chciało chcieć cokolwiek zrobić. Czasem się udaje, czasem nie.

Zdarza się, że się boisz przed wizytą?
Jest adrenalina, ale lęku się pozbyłam. Bardziej się boję, jak kierowca zajedzie mi drogę i będzie się agresywnie zachowywał. Moich klientów się nie boję. Zasuwam przez te wszystkie bramy, tam czuję się u siebie. Po tych latach pracy z ludźmi, którzy są przedstawiani jako nie tacy jak trzeba, mam takie przeświadczenie, że oni mają w sobie bardzo dużo prawdy. I ja lubię tę ich prawdę. Zaczepiają mnie: "Kierowniczko, może flaszeczkę?" "A nie mogę, bo w pracy jestem". "A to przepraszamy, ale żeby nie było, żeśmy nie proponowali". Nigdy się nie spotkałam z żadną agresją ze strony moich klientów. Oni czasami reagują lekceważąco, mówią: a co tam pani wie. I mają rację, bo ja guzik wiem. Utonęłabym, będąc w ich sytuacji. A oni nie toną. Biorą wózek i pół kamienicy się zrzuca, żeby pojechać na rynek i kupić tanio pomidory, paprykę i zrobić weki na zimę. I jeszcze ja jeden taki słoik dostanę. Z mojej strony należy im się szacunek i podziw.

500 plus pomogło?
Przed 500 plus rodziny w moim mieście były biedne - w szczególności te mające dzieci. Nie wiem, czy ten program jest dobry, czy zły, dla tych, z którymi pracuję, jest dobry. I taką pomoc powinni dostać też samodzielni rodzice.

Zanosi się, że za chwilę dostaną. Stracisz klientów?
Pewnie stracą ich pracownicy socjalni. Ja nie, bo do mnie trafiają rodziny z niewydolnością opiekuńczo-wychowawczą. Tam pieniądze też są oczywiście problemem, bo bez nich jak dziecko boli ząb, nie ma za co iść z nim do lekarza. Wciąż też jest bardzo dużo dzieci w placówkach albo takich, które są po pobycie w placówkach. Mnóstwo jest też dzieci wymagających pomocy psychiatrycznej.

Co jest tym dzieciom?
Najczęściej to jest składanka wszystkiego - od predyspozycji genetycznych, przez błędy wychowawcze, codzienny sposób funkcjonowania, sytuację rodzinną, po pewne doświadczenia, których nie powinno w ich życiu być. To nie jest tak, że jest złe dziecko i wokół niego przestrzeń. To się zawsze skądś bierze i próbujemy wskazać te źródła, zaradzić trudnej sytuacji.

Czy z twoich usług korzysta tylko "bieda" i "patologia"?
Korzystanie z MOPS to sprawa stygmatyzująca. Pracownika korporacji stać na prowadzanie dziecka do psychologa. Miałam taką klientkę, której rodzina korzystała z pomocy. Było ich kilkanaścioro, mama pracowała, a tata głównie pił. Ona teraz mówi: "Pani Magdo, ja już więcej do MOPS-a nie pójdę". Znalazła pracę, zarabia i kombinuje, jak może, żeby się z tego systemu wyrwać. Podziwiam ją.

To tak funkcjonuje w społecznym odbiorze, że jak ktoś ma problemy, to na pewno sobie na nie zasłużył. Jak mówi mi to kolega, który dostał od rodziców wykształcenie, domek, samochód i firmę, to pytam go, co by zrobił, gdyby wyszedł z domu dziecka z plecakiem z ubraniami, dostał lokal socjalny w zapadłej dziurze, gdzie brudno i śmierdzi. I w wieku 19 lat miał 450 zł na kontynuowanie nauki. I on tylko patrzy na mnie, milcząc, bo nie wie, co by zrobił.

Jak długo trwa praca z rodziną?
Różnie, czasem rok, czasem trzy. Czasami, jak się zżyjemy, to słyszę "ojej, niech pani jeszcze nie zamyka". A czasami to ja zostaję tym złym, który wylał mleko, kto rozdrapał problem. To zawsze jest bolesne. Dla rodziny jest dobre, bo ją oczyszcza, pozwala przepracować, ale wtedy my w ich świadomości zostajemy tym kimś złym, bo to wywołaliśmy.

Masz na koncie jakieś porażki?
Jasne, że tak, chociaż staram się tego nie postrzegać w takich kategoriach, żeby samej sobie nie dokładać. Bardzo obciążające jest, kiedy wchodzisz do rodziny i widzisz, że w niej już dawno nie powinno być dziecka. Zdarzyło mi się to kilka razy. Wchodzę i widzę panią w ostatnim stadium choroby alkoholowej. Dzwonię do kuratora i pytam, czyj to pomysł, by tu wciąż było dziecko. Bo chodzi o to, żeby na początek zapewnić mu podstawowe warunki: ciepło, jedzenie, ubranie, warunki do nauki. To są trudne sytuacje. Ale najbardziej dotyka mnie, kiedy wydaje się, że rodzina jest chętna do pracy, że jej zaangażowanie jest szczere. A po ponad roku okazuje się, że tam toczyło się podskórne życie, ukrywane przede mną. I chodziło tylko o to, żeby dostać np. nowy lokal socjalny. Pamiętam, że taką sytuację kilka lat temu odchorowałam. Tam był ślub, obietnica, że się dziecko zabierze z domu dziecka. Nic takiego się nie stało, przez co ono straciło szansę na adopcję. Na niektóre rzeczy nie mam wpływu. Rozumiem, że tamta rodzina walczyła o swoje interesy, także interesy dziecka, tak jak umiała najlepiej. 

Płaczesz po robocie?
(cisza) Czasami mam głębokie poczucie niesprawiedliwości, wściekłość, kiedy słucham historii życiowych moich klientów. Bo to jest tak, że jedni mają w życiu łatwiej i mają wybór, a inni podejmują złe decyzje i dostają za to takie kopniaki, że ich krzywda jest nie do zaakceptowania. Jak patrzę na ogrom niesprawiedliwości, niewydolności instytucji, nieukarania pewnych krzywd, to czuję w sobie tę wściekłość. Ale chyba nie płaczę, na pewno nie przy klientach.

A oni przy tobie?
Zdarza się. Kiedyś namawiałam jedną z klientek, żeby zgłosiła się do Szlachetnej Paczki. Tłumaczyłam, że przyjęcie pomocy to nic złego i wcale nie oznacza, że będzie "nierobem z MOPS-a". W końcu się zgodziła, zaprosiła do siebie dwie wolontariuszki. Obie, kiedy wychodziły, były tak zapłakane, że je musiałam niemal reanimować.

Jak ty sobie z tym wszystkim radzisz?
Kiedyś mieliśmy superwizję. Robiło się ją w kilkuosobowych grupach - niektórzy odpłakiwali, inni obśmiewali lub musieli to po prostu z siebie wyrzucić. Fajnie było dostać zwrotne info od grupy, że w danym przypadku wszystko było OK, zrobiłaś, co mogłaś. Teraz nie mamy superwizji, ale wszyscy jesteśmy po kierunkach: socjologia, psychologia, pedagogika. Jak człowiek czuje, że robi się źle, a on staje pod ścianą, to parzy się kawę, herbatę, siada się i o tym rozmawia. Mam wielkie szczęście mieć wokół siebie mądrych ludzi.

Rozumiem, że jako fachowcy wszyscy jesteście świetnie opłacani.
(Śmiech)

Garną się tłumy do pracy?
A skąd, nie ma chętnych ani do bycia asystentem rodziny, ani pracownikiem socjalnym. Taka osoba, jak zaczyna, dostaje np. około 1800 zł na rękę. Tymczasem wymagania co do kompetencji i wykształcenia są duże. Zakres odpowiedzialności możesz sobie wyobrazić, oglądając sensacyjne programy z gatunku "co to ten pracownik pomocy społecznej zrobił albo przeciwnie - czego nie zrobił". Wcale mnie nie dziwi brak chętnych do takich wrażeń.

Czy pracownicy socjalni są swoimi własnymi klientami?
Nie, bo przekraczają kryterium dochodowe. Myślę, że z czasem pracownicy pomocy społecznej stają się biednymi pracującymi.

Biurokracja jest problemem?
My nie mamy chyba aż takiej papierologii jak pracownicy socjalni, choć i tak zawsze szkoda mi na nią czasu. Każdej rodzinie co pół roku pisze się ocenę okresową, karty pracy, plany pracy trzeba wypełniać na bieżąco. Moja własna rodzina zawsze wie, kiedy zbliża się czas wypełniania papierów, bo ja się wtedy zabieram za mycie okien - wszystko, byle to odłożyć. Klienci też to wiedzą, bo ślęcząc nad papierami jestem wściekła i wyłączona z pracy z ludźmi. Tak - uważam, że jest to niepotrzebnie tracony czas.

To jest misyjna robota?
Tak. Trzeba też lubić tego rodzaju adrenalinę. Czym innym jest zamknąć się z klientem w gabinecie i porozmawiać przez godzinę terapii, a czym innym wyjść do niego, wejść w jego środowisko. Możesz więcej, ale też widzisz więcej. To na pewno bardziej wyczerpujące, ale kiedy uda się coś osiągnąć, to daje satysfakcję nieporównywalną z niczym innym.

Nauczyła cię czegoś ta robota?
Cały czas mnie uczy. Dyplomami z dokształtów mogę sobie wytapetować ściany. Zawodowo najwięcej nauczyłam się od swoich współpracowników, od ludzi. To, co cenię najbardziej, to samodzielność i względna niezależność w pracy. W mojej ocenie świetnie się sprawdza, daje dobre efekty. Ta praca nigdy nie jest nudna, jest wyzwaniem. Lubię te czasem brzydkie, obskurne bramy. To jest mega fajna robota.

Magda, kto ma w to uwierzyć? Wchodzisz do mieszkań, w których śmierdzi, w których matka albo ojciec ukrywa alkohol, żebyś go nie dostrzegła, cały czas musisz być czujna, czy cię nie oszukują, oglądasz krzywdę dzieciaków. I do tego beznadziejnie ci płacą.
(Śmiech) Tak, czasem średnio pachnie, bo to stara, wilgotna kamienica. Czasem czujesz zapach drewna palonego w piecu. Czasem jest tak czysto, że ja u siebie w domu nigdy tak nie miałam. Dlatego mam ze sobą mokre chusteczki, żeby móc wytrzeć podeszwy butów.

Ktoś, kto ma tak czysto w domu, potrzebuje twojej pomocy?
To jest straszny, krzywdzący stereotyp. Sąd czasami pisze, że państwo sobie nie radzą, bo w domu jest nieporządek i brzydko pachnie. Odwiedzam taką rodzinę, trochę ochrzaniam, że palą papierosy w ciasnym mieszkaniu, w którym jest małe dziecko. Jednocześnie widzę wzajemne, świetne relacje i dbałość o siebie, dzieci, babcię. Półżartem każę dwóm dorosłym mężczyznom wynosić się na zewnątrz z papierosami i popielniczkami. I dwóch panów, niepełnosprawnych intelektualnie, wstaje i karnie myje te popielniczki. Od tego czasu palą wyłącznie przy oknie, na korytarzu. Dla innych to bzdura. Dla nich i dla mnie - sukces.

Z kolei kobieta z rodziny mojej koleżanki, która wreszcie dostała w miarę normalnie mieszkanie i mogła wynieść się z zagrzybionej nory, powiedziała: proszę pani, mnie się wreszcie chce sprzątać. Bo tam to ja sprzątałam i nie było nic widać, cały czas śmierdziało tym grzybem, dzieci chorowały. A teraz mam okno i widzę słońce. I wreszcie mam czysto. Albo w środku zimy dzwoni pani i mówi, że na jej ulicy odśnieżyli tylko jezdnię i ona nie jest w stanie wytargać wózka ze swoim niepełnosprawnym synem i zawieźć go do poradni. Czy ta kobieta ma łatwiej, czy trudniej niż inni, którzy wsiedli do ciepłych samochodów i pojechali do pracy?

Czego ci brakuje, żeby ci się łatwiej pracowało?
(Cisza) Pieniędzy i wydolności systemowej. Kiedy już wypracuje się decyzję i chęć działania, żeby dało się to działanie zrealizować. Bez znaczenia, czy dotyczy ono starania o lokal socjalny, czy wykonania diagnozy psychiatrycznej dziecka. Przez niewydolności systemowe ludzie tracą motywację, bo chcesz coś zrobić, ale musisz czekać w długiej kolejce. Marzy mi się oczywiście mniej pisania papierów, więcej szacunku dla tego zawodu i jeszcze, żeby zima była trochę krótsza.

Zdarza ci się prosić o pomoc dla klientów?
Zdarza się bardzo często. Zwłaszcza, kiedy mamy tak spektakularne sytuacje, jak pięcioro dzieci, 20 metrów kwadratowych, drzwi do mieszkania takie, jak ty masz na balkon i toaleta w przedpokoju. Kiedy ktoś załatwia potrzebę fizjologiczną, to cała reszta obija się o jego kolana, bo musi tym korytarzykiem przechodzić. Ja wiem, że ta rodzina nie mogła czekać pięć lat na większy lokal. Napisaliśmy list, nagłośniliśmy sprawę. Dostali 80-metrowe mieszkanie, żaden luksus, ale starsi chłopcy mieli swój pokój, a młodsi swój, była oddzielna kuchnia. Nagle okazało się, że jeden z chłopców przestał wymagać opieki psychiatrycznej, poszedł do masowej szkoły i już nie był zagrożony. I mógł zaprosić kolegów, normalnie się uczyć.

Walczę, kiedy widzę, że nie ma alkoholu, że ludzie zajmują się dziećmi najlepiej, jak mogą, ale np. brzydko pachną, bo mieszkają w miejscu, gdzie jest grzyb albo nie mają łazienki i mycie przypomina u nich XIX wiek. Wtedy ludzie oceniają ich swoją miarą. Bo dzieci mają brudne paznokietki - mają, bo w domu jest piec, w którym pali się węglem i wszędzie jest pył, a mycie jest w wanience, którą napełnia się wodą zagrzaną na tym piecu.

Czy twoi klienci czują się gorsi?
Czują, że są często gorzej traktowani. Dużo osób prosi mnie, żeby pójść z nimi np. do urzędu, bo jak idą beze mnie, to są traktowani inaczej, zbywani. Uczymy się tego, jak się nie dać mimo tego, że się słabo pisze albo brzydko pachnie. Wiele zależy od ludzi, których się spotka na swojej drodze. Jedna pani dyrektor przedszkola zaoferuje mamie, której nie stać na opał, by przyprowadzała dzieci na 7 rano, żeby cała trójka skorzystała z łazienki i pralki, a inni będą tę rodzinę traktować z góry.

Czy grozi ci wypalenie?
Tak, i mam tego świadomość. Odpoczywam, angażując się w działalność społeczną, spotykając osoby z rozmaitych organizacji pozarządowych, uczestnicząc w konferencjach i szkoleniach. Jak czuję, że za chwilę będzie źle, to przekładam wizytę u klientów, jadę do ośrodka, parzę herbatę, przegaduję sytuacje problemowe z naszymi psychologami. Czasem proszę, żeby mnie wsparli podczas pracy w tym czy innym środowisku. Taka forma współdziałania przynosi świetne efekty, odciąża, bardzo ją lubię. Wchodzi się do klientów i wychodząc, zabiera różne problemy, myśli się o nich, one cały czas siedzą w głowie. Czasami po kilku dniach zadzwonię z pomysłem i propozycją, by czegoś spróbować. A może uda się znaleźć zajęcia sportowe dla dziecka, bo zdolne, a może uda się, żeby chodziło za darmo, może będzie okazja, żeby porozmawiać z trenerem? Wiem, że jak nie będę czujna i nie zadbam o siebie, to może być po wszystkim. Jak się stanę smutną panią z MOPS-u, to mi powiedzcie. Bo to będzie czas, żeby zwijać manatki.

TOK FM PREMIUM