Pojechali do Krakowa walczyć o szacunek dla bezdomnych. "Bezdomność to nie wybór"

- Jak latem widzimy kogoś w kożuchu, w reklamówkach na nogach i z całym dobytkiem obok siebie, to możemy się domyślać, że coś jest nie w porządku. Do takiej osoby powinien pójść psychiatra, a nie ktoś, kto będzie chciał ją złapać w siatkę i wywieźć za miasto - mówiła w TOK FM Adriana Porowska, szefowa Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej, która brała udział w proteście przeciwko pomysłom krakowskiego radnego dotyczącym ograniczania liczby bezdomnych w mieście.
Zobacz wideo

Jeden z krakowskich radnych, Łukasz Wantuch (klub "Przyjazny Kraków"), chciałby pozbyć się z centrum miasta osób bezdomnych. Pod koniec czerwca zaproponował, aby rada miejska zajęła się ograniczeniem ich liczby. Apelował m.in. o wprowadzenie zasady "jedzenie za pracę", która polegałaby na wydawaniu posiłkom bezdomnym tylko w zamian za prace porządkowe na rzecz miasta (wykonywane przez godzinę dziennie) i pod warunkiem, że osoby te będą korzystać z kąpieli.

Wantuch - pytany o powody swojego działania - mówił, że jego inicjatywa jest jedynie odpowiedzią na problem, z jakim boryka się Kraków. - Trzy czwarte bezdomnych w Krakowie pochodzi spoza tego miasta. Staliśmy się mekką dla bezdomnych i celem mojej inicjatywy jest to, żeby drakońskie zasady sprawiły, że te osoby wyjadą z naszego miasta - przekonywał (cytat za "Gazetą Wyborczą").

Pomysły Łukasza Wantucha spotkały się ze stanowczą krytyką, zostały jednogłośnie odrzucone przez radę miasta, a sam radny spóźnił się na głosowanie.

 "Bezdomność to nie wybór"

Na środową sesję, w proteście przeciwko działaniom radnego, przyjechała z Warszawy grupa bezdomnych - podopiecznych Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej. Mieli ze sobą kartki z napisem "szacunek" i "Bezdomność to nie wybór".

Dyrektorka misji Adriana Porowska podkreśliła w TOK FM, że bardzo nie podobał jej się język, jakim w całej sprawie operował Łukasz Wantuch. - Używał takich słów jak "menele", "śmierdziele", "żule", wszystkich wrzucał do jednego worka - powiedziała.

Na pomysłach radnego nie zostawiła suchej nitki. - Ludzie przebywający w przestrzeni publicznej i będący często w tragicznym stanie psychicznym nie są w stanie robić niczego fizycznie. Mój syn, który ma 13 lat, wie, że nie jest w stanie odrobić lekcji, kiedy jest głodny. Najpierw trzeba zjeść, żeby zacząć rozsądnie i racjonalnie myśleć - tłumaczyła Porowska.

Szefowa Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej podkreśliła, że osoby bezdomne często nie mają zapewnionych podstawowych potrzeb, czego wiele osób niebezdomnych nie potrafi i nigdy nie będzie potrafiło zrozumieć. - Tego, co my każdego dnia robimy w ciągu pierwszych piętnastu minut po wstaniu z łóżka, oni nie mają. Nie mają łazienki z bieżącą wodą, toalety, nie mają gdzie zrobić sobie śniadania, już o kawie czy herbacie nie wspominając - wyliczała.

W takich sytuacjach często słyszy się argument, że w miastach są publiczne łaźnie, z których bezdomni mogą korzystać. Porowska stwierdziła jednak, że one nie zawsze rozwiązują problem, ponieważ jest ich za mało lub są oddalone. - W Warszawie na całe miasto są dwie łaźnie. Często korzystają z nich nie tylko bezdomni, ale zwykli mieszkańcy, którzy po prostu nie mają w domu bieżącej wody - zaznaczyła.

Porowska podkreślała, że bezdomni to bardzo często osoby będące w głębokim kryzysie psychicznym lub mające innego typu choroby. - Jak latem widzimy kogoś w kożuchu, w reklamówkach na nogach i z całym dobytkiem obok siebie, to możemy się domyślać, że coś jest nie w porządku - zwróciła uwagę. I dopowiedziała: "Do takiej osoby powinien pójść psychiatra, a nie ktoś, kto będzie chciał ją złapać w siatkę i wywieźć za miasto". 

Zasieki dla bezdomnego

W rozmowie z redaktor Agatą Kowalską, Porowska odniosła się też do sytuacji z Warszawy, o której kilka dni temu informowała "Gazeta Stołeczna". W jednym z bloku na Żoliborzu, na klatce schodowej, administracja zamontowała zasieki z drutu kolczastego, ponieważ mieszkańcy mieli skarżyć się przebywającego tam bezdomnego.

Porowska nie kryła oburzenia tą sytuacją. Podkreśliła, że choć do bezdomnego przyjeżdżała i policja, i straż miejska, zabrakło podstawowej osoby, która mogłaby tu pomóc, czyli streetworkera. - Jeżeli ja słyszę, że ktoś chce umrzeć i leży we własnych odchodach, to wzywam karetkę psychiatryczną. Tylko ktoś musi stać przy tej osobie zdeterminowany nie do tego, żeby ją zabrać z klatki schodowej, ale żeby jej realnie pomóc - mówiła.  

Pobierz Aplikację TOK FM, słuchaj i testuj przez dwa tygodnie:

TOK FM PREMIUM