"Warszawa nigdy nie była królestwem bez poddanych". Wspomnienia powstańca o "warszawskich robinsonach"

Wacław Gluth-Nowowiejski wyjątkowe historie warszawskich robinsonów gromadził przez wiele miesięcy. - Tak bardzo mnie to zaciekawiło. Zrozumiałem, że Warszawa nigdy nie była królestwem bez poddanych i że wiadomości o tych bohaterach trzeba zebrać jak najwięcej - powiedział w TOK FM powstaniec i autor książki "Nie umieraj do jutra".
Zobacz wideo

Książka Wacława Glutha-Nowowiejskiego opisuje losy ludzi, którzy pozostali w ruinach Warszawy po kapitulacji powstania w 1944 roku. Nazwano ich warszawskimi robinsonami. Dzięki nim - jak czytamy w książce i jak podkreślał nasz gość na antenie - "Warszawa nigdy nie była królestwem bez poddanych".

Dlaczego robinsonowie nie opuścili miasta, które przypominało jedno wielkie gruzowisko? - Przyczyny były bardzo różne - przyznał Gluth-Nowowiejski, przypominając historię pana Czesława Lubaszki, słynnego warszawskiego piekarza. - On nie chciał opuścić Warszawy, choć zdawał sobie sprawy, że może być groźnie. Wiedział też, że tuż za Wisłą jest już front sowiecki i lada moment będzie atak na Warszawę - mówił.

Jak dodał, Lubaszka był jedną z takich osób, które za nic - za żadne obietnice - nie chciały opuścić Warszawy, mimo że Niemcy straszyli wszystkich, że mają opuścić miasto, bo w przeciwnym razie będą zabici. Lubaszka chował się w piwnicach, na ulicy Twardej w Śródmieściu. - Dla mnie był numerem jeden, jeśli chodzi o zdolność ukrywania się - przyznał nasz gość.

Opowiadał też historię jednego z robinsonów, który ukrył się w... domu pogrzebowym - w trumnie. - To było bardzo lekkomyślne, ale okazało się, że Niemcy tam nie przychodzili. Nakryli go przypadkiem jego znajomi - wspominał. 

Pełnym wzruszenia głosem Gluth-Nowowiejski opisywał też historię jednego z chłopców, którego - wraz z całą grupą - zabrano z mieszkania na Woli i prowadzono na rozstrzelanie. - Wiadomo było, że już czekają na nich karabiny maszynowe (…) On pomyślał sobie wtedy: "zaraz będzie po wszystkim, to już koniec" i postanowił uciec - opowiadał nasz gość. Młodzieniec czmychnął do palącego się nieopodal budynku wprowadzając Niemców w konsternację. - Byli niesamowicie zaskoczeni, że ktoś w ogóle miał czelność uciec - mówił powstaniec.

Jak dodał, Niemcy początkowo gonili chłopca, ale przestraszyli się ognia i dali sobie spokój. Młodzieniec zaś - choć poparzony - przeżył. - I to był robinson, który przetrwał w ukryciu najdłużej, pięć miesięcy i kilka dni - podał.

Wielka akcja podpalania i kradzieży Warszawy. "Było bardzo źle"

- Ale była też grupa ludzi, głównie z inteligencji, którzy uważali, że mają swoje mieszkanie, w nim się zamkną i tam będą bezpieczni. Zakładali, że w zburzonym mieście Niemcy i tak niczego nie będą szukać. To była fatalna pomyłka - mówił Gluth-Nowowiejski. Jak dodał, już w listopadzie zaczęła się wielka akcja podpalania tej części Warszawy, która nie była jeszcze spalona oraz wielkich kradzieży. - Zabierali [Niemcy] wszystko, co jeszcze było wartościowe. Było bardzo źle - wspominał gość Marty Perchuć-Burzyńskiej.

Dopytywany, jak to się stało, że zaczął opisywać historie warszawskich robinsonów, Gluth-Nowowiejski podał, że wszystko zaczęło się od "Kuriera Polskiego", gdzie pracował. Pewnego dnia - jak wspominał - do redakcji przyszedł mężczyzna, który bardzo chciał znaleźć swoich bliskich. Przekonywał, że po powstaniu zostali w Warszawie, ale nie wie, co się z nimi dzieje. Redakcja postanowiła mu pomóc. Zamieszczono ogłoszenie, w którym zaapelowano do ludzi ukrywających się w stolicy po 1944 roku - z prośbą o kontakt. Jak mówił, najpierw zgłaszały się pojedyncze osoby. Z czasem było ich coraz więcej. Ostatecznie gazeta musiała odwołać całą akcję, bo nie nadążała z opisywaniem historii bohaterów.

- Prowadziłem to jeszcze przez parę miesięcy [po zamknięciu akcji - red.]. Tak bardzo mnie to zaciekawiło. Zrozumiałem, że Warszawa nigdy nie była królestwem bez poddanych i że tych wiadomości o tych bohaterach trzeba zebrać jak najwięcej - przyznał. Książka "Nie umieraj do jutra" opisuje historię dziesięciu osób, ale - jak wskazał powstaniec - w swoich teczkach ma ich zgromadzone znacznie więcej.

Smutna historia powstańca

Sam Gluth-Nowowiejski także jest robinsonem. W czasie powstania został ciężko ranny i ukrywał się na Marymoncie (stąd nazwa rozdziału, w którym opisuje własną historię - "Jesień na Marymoncie").

- Długo się zastanawiałem, czy opisać moją historię, ale przeważyła pamięć o moich przyjaciołach - powiedział Marcie Perchuć-Burzyńskiej. Jak dodał, ich śmierć była dla niego najtrudniejszym przeżyciem z powstania warszawskiego. - Nasze dziewczynki wybiegły i krzyczały do nas "chłopcy, tu jest jeszcze przejście" (…). W pewnym momencie podjechały pancerne samochody, a na nich żołnierze. Zobaczyli je - mówił.

Jak dodał - pełnym wzruszenia głosem - dziewczyny nie miały szans na przeżycie, oparły się o drzewo, przytuliły się do siebie. To był koniec. On sam w tym czasie leżał nieopodal, w domku, pokrwawiony, ledwo żywy. Nic nie mógł zrobić.

- Gdy Muzeum Powstania Warszawskiego mnie zaprosiło na spotkanie i opowiedziałem moje przeżycia, to kompletnie się rozryczałem - przyznał.

Zdaniem Wacława Glutha-Nowowiejskiego, warszawiacy powinni pamiętać o robinsonach, poznawać ich historie i przekazywać je dalej. Obecnie tablica upamiętniająca warszawskich robinsonów znajduje się na kamienicy przy ulicy Marszałkowskiej 21, w ruinach której ukrywała się czwórka z nich.

 

TOK FM PREMIUM