Stawiszyński: Hostia pod specjalnym nadzorem

Doniesienie o policyjnej interwencji w jednym z bełchatowskich kościołów było bodaj najczęściej komentowanym i udostępnianym w minionym tygodniu newsem. Celebrujący mszę świętą księża zauważyli w pewnym momencie, że jakiś trzynastoletni chłopak zamiast połknąć hostię - jak nakazuje w tym wypadku logika obrzędu - wypluwa ją i chowa do kieszeni.
Zobacz wideo

Doniesienie o policyjnej interwencji w jednym z bełchatowskich kościołów było bodaj najczęściej komentowanym i udostępnianym w minionym tygodniu newsem. Celebrujący mszę świętą księża zauważyli w pewnym momencie, że jakiś trzynastoletni chłopak zamiast połknąć hostię – jak nakazuje w tym wypadku logika obrzędu – wypluwa ją i chowa do kieszeni.

Ponieważ komunikant został chwilę wcześniej poddany rytualnemu procesowi transsubstancjacji – to znaczy, zgodnie z wierzeniami Kościoła katolickiego, przestał być zwykłym, składającym się z mąki i wody opłatkiem, a stał się, w sensie jak najściślejszym, ciałem Jezusa Chrystusa, czyli stwórcy i władcy wszechświata – nie można było pozwolić, żeby w tej kieszeni pozostał. Religia katolicka nakazuje otaczać przemienione w ten sposób opłatki najwyższą czcią. Nie utylizuje się ich zatem w konwencjonalny sposób, ale przechowuje w kościołach w tak zwanym tabernakulum, czyli małej szafce przeznaczonej specjalnie i tylko do tego celu.

W związku z tymi właśnie metafizycznymi parametrami – tak przynajmniej głosi oficjalna wersja – księża dokonali obywatelskiego zatrzymania domniemanego świętokradcy. A następnie powiadomili policję, motywowani przekonaniem, że doszło być może – albo mogłoby dojść w przyszłości, jeśli hostia zostałaby z kościoła wyniesiona – do naruszenia artykułu 196 Kodeksu Karnego, który, przypomnijmy, głosi co następuje: „Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do lat 2”.

Policja przybyła na miejsce szybko i sprawnie. Chłopiec nie został jednak aresztowany, bo – zapewne pod wpływem negocjacji, a może i nawet perswazji ze strony czujnych kapłanów – zdecydował się hostię spożyć.

Byłby to zapewne finał sprawy, gdyby nie to, że kiedy opis całej sytuacji trafił do sieci – od komentarzy dosłownie zawrzało.

Groteskowa nadgorliwość

Powiedzmy najpierw, że straszenie dziecka policją – i w ogóle angażowanie organów ścigania w momencie, kiedy dochodzi wyłącznie do złamania etykiety rytuału religijnego – jest działaniem jawnie nieadekwatnym i absurdalnym. Ukradkowe schowanie hostii do kieszeni nie podpada pod artykuł 196 KK, mowa w nim bowiem wyraźnie i wyłącznie o publicznym znieważaniu obiektów kultu religijnego. Tłumaczenie – które pojawiło się w mediach wkrótce po całym zajściu – że mianowicie jakieś tajemnicze satanistyczne grupy wynajmują specjalne osoby, które kradną z kościołów komunikanty, te zaś poddawane są profanacji w trakcie „czarnych mszy”, spełnia definicyjne cechy miejskiej legendy. Nie ma więc żadnej podstawy prawnej, z pomocą której ci krewcy duchowni byliby w stanie uzasadnić przetrzymywanie dziecka w zakrystii i wzywanie policji. Przy najbardziej życzliwej interpretacji jest to groteskowa nadgorliwość. Przy najgorszej – równie groteskowa demonstracja symbolicznej i dosłownej władzy Kościoła katolickiego, który w sytuacjach łamania jakichś swoich wewnętrznych reguł obchodzenia się z przedmiotami kultu posiłkuje się państwowymi organami ścigania.

Słowem, nie ma raczej wątpliwości – a podkreślają to także niektórzy wierzący katolicy – że cała ta sprawa jest dęta, a reakcja księży niekompatybilna ze zdrowym rozsądkiem. Można było z chłopcem porozmawiać, wytłumaczyć mu o co chodzi, skłonić go do oddania hostii – a następnie puścić wolno, nie zaś bezprawnie przetrzymywać w oczekiwaniu na przyjazd uzbrojonych i umundurowanych funkcjonariuszy. W podobnym duchu sprawę skomentował rzecznik łódzkiej kurii, ks. Paweł Kłys, wydaje się więc, że nawet Kościół instytucjonalny uznał, że księża, mówiąc delikatnie, cokolwiek przesadzili.

"Mały wafelek"

 Z kolei z wielu komentarzy autorstwa osób o światopoglądzie lewicowo-liberalnym przebijało od początku zasadnicze zdziwienie, że oto w XXI wieku można jeszcze całkiem poważnie traktować „mały wafelek” jako obiekt najwyższej świętości. Czy raczej – nie tyle nawet zdziwienie, ile raczej aprioryczne założenie, że „mały wafelek” to jest właśnie tylko i wyłącznie mały wafelek, ktokolwiek zatem traktuje go tak, jakby nie był wyłącznie małym wafelkiem, ten zachowuje się w sposób irracjonalny i śmieszny.

Jest w tej postawie nie tylko milczące założenie, że jedynie odczarowany, niereligijny, naukowy obraz świata jest obrazem względnie adekwatnym – z tym stwierdzeniem sam się skądinąd ostrożnie zgadzam – ale także jakiś rodzaj nieświadomości, a może nawet, nomen omen, niewiary, że całkiem sporo ludzi widzi rzeczywistość zgoła inaczej. Naprawdę inaczej. I naprawdę widzi. I że to widzenie stanowi istotną motywację ich działań. Innymi słowy – że ludzie mają rozmaite przekonania oraz wierzenia, i że wywołują one rozmaite ich zachowania i działania.

Że zatem całkiem spora część polskiego społeczeństwa, czy w ogóle spora część światowej populacji definiująca się jako wyznawcy katolicyzmu, faktycznie uważa, że w rytuale mszy świętej dokonuje się transsubstancjacja. To znaczy,  że choć opłatek cały czas wygląda jakby był tylko opłatkiem, staje się w ich przekonaniu – naprawdę się staje – ciałem Jezusa Chrystusa, którego bezpośrednim przedstawicielstwem na planecie Ziemia, a może i w całym kosmosie, jest właśnie Kościół katolicki. Zobowiązany w szczególności do starannej opieki nad konsekrowanymi komunikantami, ochrony ich przed znieważeniem czy sprofanowaniem czyli właściwie każdym ich użyciem, które nie mieści się w ścisłym rytualnym protokole.

Otóż Kościół katolicki naprawdę głosi tego rodzaju przekonania. Podobnie jak te o istnieniu wszechmocnego i wszechdobrego bytu, który jest stwórcą i władcą wszystkiego; o osobowym złu – szatanie – oraz demonach potrafiących wstąpić w ludzkie ciało, które zyskuje wtedy nadnaturalne zdolności przenoszenia ciężkich przedmiotów, mówienia w nieznanych sobie językach oraz jasnowidzenia; o istnieniu wiecznej kary piekła, do którego idą dusze zmarłych umierających „w stanie grzechu śmiertelnego” (vide artykuł 1035 Katechizmu Kościoła Katolickiego); o tym, że stosowanie środków antykoncepcyjnych oraz uprawianie seksu bez uprzedniej autoryzacji związku przez księdza – o seksie z osobą tej samej płci nawet nie wspominając – z jakichś zagadkowych powodów zasadniczo sprzeciwia się woli wspomnianego wszechmocnego i wszechdobrego bytu . I tak dalej – doktryna katolicka jest przebogata, zawiera całe mnóstwo innych jeszcze tez opisowych i normatywnych, dotyczących tego, jak się sprawy rzekomo w świecie mają i jak się w związku z tym powinniśmy zachowywać. I jakkolwiek ekscentrycznie nie brzmiałyby te przekonania w uszach niewierzących – takie one właśnie są, a wierzący, jak sama nazwa wskazuje, w nie wierzą.

Nawiasem mówiąc, niewierzący również nader często żywią poglądy co najmniej równie fantazyjne – uznają na przykład, że lepiej o czymś nie mówić, żeby nie zapeszyć; że wszystko, co się dzieje ma jakiś sens; albo że różne rzeczy, które się nam przydarzają, to „znaki” od losu albo kosmosu. Nie chcę przez to powiedzieć nic ponadto, że tworzenie się światopoglądu jest sprawą skomplikowaną, a choć mamy do dyspozycji całkiem sporo narzędzi, żeby swoje wizje uzgadniać i weryfikować, z różnych powodów nie zawsze możemy i nie zawsze chcemy to robić.

Wracając do meritum – wierzący katolik naprawdę zatem uznaje, że hostia jest ciałem Jezusa Chrystusa. Napisano mnóstwo bardzo wyrafinowanych teologicznych dzieł, w których krok po kroku opisuje się jak i dlaczego dochodzi do tego przeistoczenia. Dla człowieka niewierzącego, dzieła te przypominają literaturę fantasy, dla człowieka wierzącego precyzyjnie opisują rzeczywistość w jej najgłębszym i najbardziej doniosłym wymiarze. A wiara ta niesie ze sobą określone konsekwencje. W tym także oczekiwanie – w jakimś sensie, przyznaję, naturalne – że również niewierzący będą ją honorować, to znaczy zachowywać się tak, jakby hostia była żywym bóstwem, nie zaś kawałkiem utrwalonej termicznie kompozycji mąki i wody. I że na straży bezpieczeństwa upostaciowionego w tej materii bóstwa stać powinien Kodeks Karny oraz egzekwujące jego zapisy służby państwowe.

Spór nierozstrzygalny

Powtarzam, rozumiem to oczekiwanie, myślę, że wypływa ono wprost z sedna katolickiego poglądu na świat, a zarazem nie ma żadnych powodów, żeby je w świeckim państwie demokratycznym spełniać. Niezależnie jednak od moich własnych poglądów – w myśl których nic, co realnie wiemy o świecie dzięki nauce czy filozofii, nie wskazuje na istnienie takiego bytu, o którym naucza chrześcijaństwo –  jest to spór zasadniczo nierozstrzygalny. Nie tylko z uwagi na nieweryfikowalność i niefalsyfikowalność przekonań religijnych – pod tym względem do złudzenia przypominają one, nawiasem mówiąc, myślenie spiskowe – ale także z uwagi na specyfikę ludzkiej psychologii. Jakiś rodzaj metafizycznej intuicji, poczucia, że świat jest czymś więcej niż tylko jego sfera widzialna – to, zdaje się, jest jakaś zupełnie odrębna funkcja poznawcza, częściowo niezależna od zdolności krytycznego myślenia. Poprzestańmy na tym, że jedni ją mają, inni zaś nie. Nic z tym nie zrobimy. Nie przekonamy się nawzajem.

Pytanie brzmi jednak – w jaki sposób modelować będziemy przestrzeń, którą zamieszkujemy wspólnie, wierzący i niewierzący? W oparciu o jakie reguły, jakie wartości? Czy takie, które mają źródła w mitologii – choćby i najbardziej szacownej – to znaczy w opowieściach niemożliwych do weryfikacji tak dalece, że nawet ludzie, którzy się z nimi identyfikują, nie są w stanie ustalić jednobrzmiącej ich wykładni i w związku z tym dzielą się nieustannie na kolejne grupy i grupki, a każda z nich jest święcie przekonana, że to właśnie ona operuje na właściwej interpretacji?

Bo czy odwołując się do jakichkolwiek zewnętrznych kryteriów da się rozstrzygnąć choćby spór pomiędzy katolikami a protestantami? Otóż – nie da się. Podobnie jak nie da się rozstrzygnąć żadnego innego sporu, w którym w grę wchodzą wyobrażenia religijne. I dlatego właśnie porządek prawny świeckiego państwa – dla elementarnego bezpieczeństwa – powinien być kształtowany na podstawie przekonań, których zasadność jesteśmy w stanie choćby w podstawowym stopniu stwierdzić. Nie zaś na podstawie twierdzeń niewywrotnych, które cechuje de facto całkowita dowolność, oparte są bowiem na emocjach, wyobraźni i intuicji, a nie na weryfikowalnych procedurach poznawczych.

To, że ktoś bardzo intensywnie wierzy w coś, czego nie da się w żaden sposób zweryfikować, nie może automatycznie oznaczać, że wszyscy inni zobowiązani są zachowywać się tak, jakby była to dowiedziona prawda. Tego rodzaju sytuacja otwiera gigantyczne pole do nadużyć. Ze sfery publicznej czyni pole kompletnej anarchii, na którym – realnie – rządzi nie ten, kto ma lepsze argumenty (bo nie ma jak tego rozstrzygnąć), ale ten kto ma większą siłę.

Jeszcze raz: mogę rozumieć i szanować fakt, że hostia poddana pewnym czynnościom rytualnym jawi się wyznawcom katolicyzmu jako realne bóstwo – ale nie mogę się zgodzić, żeby uznawały ten pogląd państwowe służby, nie istnieją bowiem żadne procedury mogące wykazać jego trafność. Jeśli Kościół mimo to żywi takie przekonanie, powinien zatrudniać prywatne firmy ochroniarskie, które będą strzegły prawidłowego przebiegu jego wewnętrznych rytuałów i pilnowały etykiety obchodzenia się z przedmiotami kultu. Oczywiście w granicach świeckiego prawa. Państwowa policja nie może działać jak stróż poprawności katolickich obrzędów. Do zapewnienia osobom religijnym bezpieczeństwa i spokoju wyznawania swojej religii w zupełności wystarczają przepisy penalizujące kradzieże czy akty wandalizmu. Wszystko inne – z wciąż istniejącym w Kodeksie Karnym artykułem 196 – jest wyłącznie przejawem politycznej dominacji Kościoła katolickiego, która mu się w nowoczesnym państwie demokratycznym zwyczajnie nie należy.

W Aplikacji TOK FM posłuchasz na telefonie:

TOK FM PREMIUM