Dyrektor "Palucha" o zamieszaniu z budżetem: To było nieporozumienie, ale może dzięki temu więcej zwierząt znajdzie dom [ROZMOWA]
Panie Dyrektorze, jest pan spokojny o budżet Schroniska "Na Paluchu" na przyszły rok?
- Tak. Jestem całkowicie spokojny. Pierwsze propozycje budżetu na 2020 rok otrzymałem już w lipcu. Zaczęliśmy bardzo dokładnie analizować, czy jest to kwota wystarczająca i we wrześniu odpowiedzieliśmy miastu, że jednak jest niedostateczna. Wzrasta najniższe wynagrodzenie, które nie pozostaje bez wpływu na nasze schronisko. Przecież ochrona, ceny towarów i usług, karmy, leków - to wszystko wzrosło. Udało nam się przekonać Biuro Ochrony Środowiska i prezydenta miasta, że ten budżet powinien być taki sam, jak w 2019 roku. Starałem się też przekonać radnych, bo przecież budżet ostatecznie uchwala rada miasta. Miałem przyjemność uczestniczyć w jednej z komisji i apelowałem o podniesienie tego limitu. Mój wniosek już na komisji został przyjęty bez zastrzeżeń, więc jestem całkowicie spokojny.
Ale pojawiła się słynna już tabelka przedstawiająca budżet dla schroniska w obecnym i przyszłym roku, i wywołała burzę…
Tak, w materiałach, które przygotowano radnym była ta słynna tabelka. Może ona została wykonana trochę na skróty, bo nie wszyscy pewnie wiedzą, że budżet schroniska jest finansowany z dwóch źródeł - z jednej strony z budżetu m.st. Warszawy i to jest przeznaczone na zwierzęta bezdomne z terenu Warszawy. A z drugiej strony - to są dotacje od gmin ościennych, które są przekazywane do miasta na zapewnienie opieki zwierzętom z ich terenu. W 2019 roku z m.st. Warszawy otrzymaliśmy kwotę prawie 8 mln 900 tys. złotych, natomiast od gmin ta dotacja wynosiła prawie milion złotych.
Jakie to są gminy?
Piaseczno, Góra Kalwaria i Raszyn. I niefortunnie porównując poziom budżetu z miasta i z tych gmin w 2019 roku - w propozycji na przyszły rok uwzględniono tylko tę część z miasta. Ktoś nie wskazał, że zostanie to zwiększone o dotacje po porozumieniu międzygminnym. I zrobił się krzyk…
Długo musiałem opowiadać wszystkim zainteresowanym, że jest to ogromne nieporozumienie. Ale może dzięki temu, co się wydarzyło, więcej zwierząt z naszego schroniska znajdzie domy już przed tymi najbliższymi świętami.
Jest Pan zaskoczony, że ta afera zatoczyła aż tak szerokie kręgi i odezwał się sam pan premier?
Było dla mnie wielkim zaskoczeniem, że pan premier zainteresował się sprawami naszego schroniska, choć podejrzewam, że on też został wprowadzony w błąd.
Ale akurat tak się złożyło, że Schronisko "Na Paluchu" jest zainteresowane zmodernizowaniem geriatrii, czyli takiego obiektu, w którym przebywają najstarsze zwierzęta. Tylko, że ten obiekt jest posadowiony na gruntach Skarbu Państwa pozostających w zarządzie Przedsiębiorstwa Państwowe Porty Lotnicze.
I na czym polega problem?
Od dwóch lat negocjowałem z PPL umowę, której warunki pozwoliłyby mi inwestować na użyczonym terenie bez zarzutu niegospodarności. Od dwóch lat negocjowałem z PPL umowę, której warunki pozwoliłyby mi inwestować na użyczonym terenie. Wynegocjowaliśmy, że PPL udzielą 10 lat gwarancji niewypowiadania umowy dla części użyczonego terenu, na którym będzie posadowiony ten obiekt. Na początku września otrzymałem wspaniałą wiadomość, że rada nadzorcza zaakceptowała warunki tej umowy i upoważniła prezesa do podpisania jej. Byłem przeszczęśliwy. Zwłaszcza, że mam zapewnienie z miasta, że przeznaczy na tę modernizację kilka milionów złotych. Niestety, smutną informację otrzymałem 27 września, gdzie PPL poinformowało, że pan prezes odmówił podpisania umowy z 10-letnią gwarancją i zaproponował skrócenie tego okresu o połowę. Niestety, ale skrócenie czasu umowy zmniejsza środki, które można przeznaczyć na inwestycję. Decyzja pana prezesa w gruncie rzeczy sprawiła, że nadzieję na modernizację oddziału geriatrycznego zostały odsunięte i troska o te najstarsze zwierzęta nadal pozostała dla mnie ogromnym ciężarem
Dużo jest takich psów?
W tej chwili w oddziale geriatrycznym przebywa 52 psiaczki, z tego około 20 jest niesamodzielnych, które wymagają opieki.
[Nasza rozmowa z dyrektorem Strzelczykiem miała miejsce w środę rano - tego samego dnia po południu Dyrektor Pionu Finansowego w PPL wysłał do dyrektora pismo z informację, że sprawę umowy przeanalizuje ponownie]
Teren portów to nie wszystko. Spraw do omówienia z premierem jest więcej
Na jednej z konferencji wskazał pan, że cieszy się ze spotkania z premierem, bo daje ono nadzieję na poprawę sytuacji zwierząt w naszym kraju. Ta sytuacja jest zła? Co wymaga poprawy?
Jest zła. Między innymi dlatego, że opiekunowie zwierząt niekoniecznie chcą podzielić się z nimi swoją tożsamością. I potrzebny jest ustawowy obowiązek czipowania zwierząt.
Z czego wynika ta niechęć? Moje psy - oprócz czipów - mają dodatkowo po dwie adresatki i jest to dla mnie sprawa oczywista.
Kiedyś [w 1991 roku - red.] ktoś wpadł na pomysł, aby wprowadzić podatek od psa. Jego intencja była taka, że jeśli mamy psy, to powinniśmy ponosić koszty związane z utrzymaniem czystości. A że ludzie niechętnie płacą, to pojawił się problem i ukrywanie faktu posiadania naszych czworonogów. I przez to właśnie pojawił się problem z czipowaniem. Uważam, że ten podatek wyrządził więcej szkody zwierzętom niż pożytku i co prawda większość gmin od dłuższego czasu już go nie nakłada, to oficjalnie nie został uchylony. Najwyższa pora, aby to zrobić.
Dlaczego czipowanie psów jest takie ważne?
To najprostszy sposób na walkę z bezdomnością zwierząt. Przyjmuję psy z ościennych gmin za kwotę zryczałtowaną 2500 zł od jednego psa. W ubiegłym roku z jednej z gmin trafiła do mnie sunia, która miała 10 szczeniąt - gmina za ten jeden przypadek poniosła koszt 27,5 tys. zł. Jeśli bierzemy pod uwagę, że mikroczip kosztuję około 10-12 zł, a koszt samego czipowania nie powinien przekroczyć 10 zł, to za 27 tys. zł można by zaczipować wszystkie psy, a potem te pieniądze, które miały być kierowane na opiekę nad bezdomnymi zwierzętami przekierować na przykład na poprawę infrastruktury, bezpieczeństwa w mieście, dofinansowanie obiadów dla dzieci czy budowę klubu seniora.
Działania edukacyjne w tak dużych miastach jak Warszawa [gdzie miasto finansuje czipowanie - red.] dały wspaniały efekt. Mam dane za ubiegły rok, z których wynika, że aż 1400 zagubionych zwierząt Straż Miejska odwiozła pod adres i żeby było jasne - właściciel nie ponosi z tego tytułu żadnych kosztów. Są same korzyści, bo zwierzę nie wałęsa się po okolicy, a opiekun krócej się martwi. Niestety - w wielu gminach wciąż ma mowy o finansowaniu czipowania.
Jakie jeszcze sprawy chciał Pan poruszyć z panem premierem?
Jest wiele aspektów. Weźmy na przykład to, że przepisy Ustawy o ochronie zwierząt przewidziały tzw. instytucję inspektorów ochrony zwierząt, ale nikt nie pofatygował się, by określić ich prawa, obowiązki czy zakres działania. Jest w tej sprawie absolutna samowola. Nieraz słyszymy, że ktoś gdzieś wpadł, zabrał psa i właściciel nie jest w stanie go odnaleźć, a mógł zostać odebrany niesłusznie.
Kolejna kwestia - ustawa przewiduje tylko instytucje schronisk, a jest wiele mniejszych miejsc - zwanych przytuliskami - których w ustawie nie ma - są wyjęte spod prawa, nie mają nawet nadzoru weterynaryjnego. Tam się mogą dziać różne rzeczy. Niestety fundacja prowadząca przytulisko niekoniecznie może robić to dla dobra zwierząt, ale dla dobra fundatora, który chce na tym zarobić. Tak być nie może, te wszystkie zasady powinny być jasno określone.
Chciałbym również, aby był ustawowy wymóg wolontariatu i aby określić jego minimalną ilość. Uważam, że jeśli w schronisku jest 10 psów, to powinien być wolontariusz. Jeśli jest 100 psów - 10 wolontariuszy. Nie ma lepszej kontroli niż kontrola społeczna. Tego, co naprawdę dzieje się w schronisku, nie sprawdzi ani CBA, ani CBŚ, ani ktokolwiek inny. A wolontariusz, który dzieli się sercem ze zwierzętami nie pozwoli, aby stała im się krzywda.
Nie trzeba wielkich zmian, wystarczą pewne korekty prawne i przede wszystkim chęci, aby poprawić sytuację zwierząt. Naprawdę cieszę się z wyciągniętej dłoni pana premiera. Jesteśmy gotowi nieść pomoc naszym mniejszym braciom - choćby natychmiast.
"Magia" w Schronisku "Na Paluchu"
Na ostatniej konferencji podał pan liczby, które robią wrażenie. Rok 2011 - "Na Paluchu" przebywa 2400 psów i 200 kotów. Dziś to tylko 550 psów i 60 kotów. Magia? Jak to się stało?
Bez ogromnego wsparcia wspaniałego zespołu wolontariuszy, który przez ostatnie pięć lat powiększył się do 300 osób nie dałoby się tego zrobić. Pracuję w tym schronisku już 17 lat. W 2004 roku zaczęły przychodzić pierwsze osoby, najczęściej młode dziewczyny, które chciały pomagać i to był początek wchodzenia w wolontariat. Przez ten cały okres starałem się z nimi współpracować, bo to dodatkowe ręce do pracy. Dawały zwierzętom kontakt z człowiekiem, zabawę, niwelowały trudy pobytu w schronisku. I tak w 2011 roku działało u nas około 50 wolontariuszy, a dziś to aż 305 i to nie są wszyscy, bo wolontariusze cieszą się moim ogromnym zaufaniem i mają prawo jeszcze zaproszenia sobie osób do pomocy.
Jestem bardzo dumny, bo dziś moi wolontariusze mają zdolność - w jednym czasie - zabrać wszystkie zwierzęta ze schroniska i pójść z nimi na spacer. I nie ukrywam, że chodzi mi taki pomysł po głowie, aby w 2020 roku zrobić w schronisku dzień bez psa - zabrać wszystkie nasze zwierzęta, niech ludzie zobaczą puste boksy.
A równocześnie - poprzez działania edukacyjne - zwiększaliśmy odpowiedzialność opiekunów za zwierzęta. W 2015 roku 18 proc. psów, które trafiło do schroniska odbierali właściciele, a w 2019 roku to aż 42 proc. psów. To pokazuje, że jest coraz więcej zgub niż porzuceń. I to cieszy. Jest nadzieja, że jak będę odchodził na emeryturę, a wiek emerytalny osiągnę za trzy lata, to będą trafiały do nas same zguby, a pozostałe miejsca schronisko mogłoby wykorzystywać na przykład na cele hotelowe.
Czy ten fakt, że zmniejsza się liczba zwierząt w schronisku oznacza, że potrzebuje ono mniej środków? Bo takie argumenty pojawiały się w całej tej dyskusji o budżecie.
Takie argumenty rzeczywiście się pojawiały. Ale udało mi się przekonać władze miasta - i jestem im za to wdzięczny - do podniesienia standardów opieki bytowej i weterynaryjnej zwierząt. Żebym mógł to uczynić, potrzebowałem więcej etatów dla lekarzy weterynaryjnych. Poza tym, miasto dało nam pieniądze na rozbudowę zakładowego laboratorium, na zakup specjalistycznego sprzętu USG, na cyfrowe RTG czy endoskop, gdzie możemy wykonywać zabiegi bez konieczności krojenia zwierzęcia. To są te dodatkowe środki.
I udało się. Podnieśliśmy ten standard. O ile w 2011 roku w schronisku pracowało sześciu lekarzy weterynarii, tak dziś to osób 14, w tym 12 etatów. Dzięki temu każdy, kto adoptuje zwierzę ze Schroniska "Na Paluchu", otrzymuje dokumentację weterynaryjną, gdzie są zawarte wszystkie informacje o stanie zdrowia zwierzęcia, o przebytych chorobach, leczeniu, zabiegach - otrzymuje cały pakiet. I też dzięki tej transparentności zwierzęta chętniej są adoptowane. Pamiętajmy, że biorąc psa od sąsiada, który nie powinien ich rozmnożyć, nie wiemy o nim praktycznie nic. A mój zwierzak ma swój życiorys - jest rozpieszczony, nauczony czystości, ale przede wszystkim potrafi kochać bezwarunkowo i to jest jego największy wyjątkowy atut.
Prawdziwą dumą jest posiadanie kundelka
A skąd pomysł na to, by zabierać psy do miasta i organizować akcje, tak jak na przykład w ostatnią sobotę - Andrzejki z Paluchem, w parku na Mokotowie?
Chcieliśmy złamać stereotyp, że zwierzęta, które trafiają do schroniska są agresywne, złe i stanowią zagrożenie dla ludzi. Postanowiliśmy zabrać je do przestrzeni miejskiej. Pokazać, że nawet w tak dużym mieście, jak Warszawa one potrafią cieszyć się tą przestrzenią i pięknie się prezentować. One są w mieście zupełnie inne niż w schronisku. Rozkładają się na trawie, kiedy podchodzi do nich rodzina z dziećmi, chcą się bawić. I po takim każdym wyjeździe do miasta - kolejny weekend w schronisku to prawdziwe oblężenie. Czasem zdarzają się takie dni, że trudno jest wyprowadzić zwierzęta do naszego parku, bo jest tyle ludzi!
Dużo jest adopcji?
Ostatnie weekendy to około 60 adopcji. Czasem pracownicy w biurze nie wiedzą, jak się nazywają, bo jest tyle pracy. Ale cieszymy się, zwłaszcza że decyzje podejmowane przed zimą są dla nas szczególnie cenne. Zachęcamy - jeśli ktoś się zastanawia nad adopcją - nie odkładajcie tego. Na święta zwierzęta też zasługują na miłość i potrafią się stukrotnie odwdzięczyć.
Ale procedura adopcyjna "Na Paluchu" nie jest wcale łatwa. I nieraz są narzekania, że to wszystko jest za długie i za skomplikowane.
Procedurę skomplikowaliśmy nieco ze względu na odpowiedzialność za te zwierzęta. Proszę postawić się na ich miejscu. Przychodzimy do schroniska pierwszy raz, widzimy psa, adoptujemy go i zabieramy do domu. To zwierzę myśli sobie: "przyszła osoba, której nie znam. Nie wiem, czego mogę od niej oczekiwać, zabiera mnie, wiezie w nieznane". I ten pies, który już raz przeżył koszmar bezdomności, jest przerażony, bo nie wie, co go czeka.
Oczekujemy, że przed adopcją odbędą się przynajmniej dwa spacery. Patrzymy przy tym, czy już zaczyna się tworzyć jakaś relacja między zwierzęciem a daną osobą. I na finale - kiedy już jest ta adopcja - pies zna swojego nowego właściciela i wie, że nic mu się złego nie stanie. Zresztą jeśli ktoś nie ma czasu na dwa spacery przedadopcyjne, to znaczy, że po prostu nie ma czasu na psa.
Zresztą dla adoptowanego psa nie ma chyba nie ma nic gorszego niż zwrot do schroniska.
Tak. Dlatego nasza procedura miała też na celu zmniejszenie liczby zwrotów. I osiągnęliśmy to. Z poziomu prawie 9 proc. zeszliśmy do niecałych 4 proc., więc jest to kolejny sukces.
A pan interweniuje w proces adopcyjny, czy zostawia to w rękach swoich pracowników?
Absolutnie nie interweniuję. Jestem jedynie zobowiązany rozpatrzeć skargę - jeśli ona wpłynie - na proces adopcyjny i jest kierowana do dyrektora. Natomiast w tym schronisku każdy zna swoje zadania, ma uprawnienia i ponosi odpowiedzialność za decyzje, które podejmuje. Ja też nie mam czasu ingerować. Muszę kształtować ogólną politykę i to, w którą stronę idzie nasze schronisko, określać kierunki jego strategicznego działania.
Czyli decyzje o adopcji podejmuje kto?
Rekomendacji udziela wolontariusz lub opiekun zwierząt, a ostateczną decyzję podejmuje biuro przyjęć i adopcji zwierząt, które w moim imieniu podpisuje umowę adopcyjną. Wcześniej jest przeprowadzany wywiad z osobą, która chce być opiekunem zwierzęcia.
I na ten wywiad też często słychać skargi…
On ma na celu zwrócenie uwagi na fakty, o których w pierwszej chwili niekoniecznie myślimy, kiedy chcemy adoptować psa. Bo jeżeli widzimy szczeniaka, to cieszymy się, że jest malutki i piękny. I czasem zapominamy, że on się zestarzeje - będzie wymagał wizyt lekarskich, szczepień. Zapominamy też, że przecież będziemy wyjeżdżać na wczasy i co z tym naszym pieskiem wtedy się stanie? Więc tym wywiadem zaczynamy zapalać lampki osobom, które chcą adoptować zwierzę. Jesteśmy przekonani, że każdy pies powinien mieć dom, ale nie każdy człowiek powinien mieć psa i staramy się też głośno o tym mówić. Nasza ankieta jest upubliczniona - na stronie internetowej - można się z nią zapoznać, przedyskutować w domu, wypełnić z całą rodziną.
W świadomości społecznej zdaje się wiele się zmieniło. Jeszcze kilka lat temu ludzie chwalili się posiadaniem psa rasowego. A dziś największą dumą jest posiadanie kundelka.
Oj tak. W kreowaniu mody na adopcję bardzo pomogły znane osoby. Kiedy przychodzi do nas aktor, piosenkarz, znany sportowiec czy polityk i adoptuje od nas zwierzęta, to zawsze się pytamy czy wyrażają zgodę, żebyśmy mogli pochwalić się tą adopcją. To działa, bo później ludzie sobie myślą: "skoro Danuta Błażejczyk adoptowała sobie psa, to ja mam kupować rasowca? Przecież to będzie wstyd nawet w parku minąć się tą samą alejką" [śmiech].
Dziś wszyscy szczycą się zwierzęciem adoptowanym, a nie kupionym. I o to nam chodziło. Trzeba to pielęgnować, żeby to trwało aż do ostatniego psa.
A pan ma zwierzęta?
Mam. Ponoć wszystkie zwierzoluby to zwariowani ludzie i można by pomyśleć, że ta liczba zwierząt, która jest w schronisku i ten nawał obowiązków powinien mi wystarczyć, ale okazuje się, że nie - życie bez zwierząt jest po prostu życiem zmarnowanym.
-
PiS boi się "Zielonej granicy"? "To nie Holland zrobiła z polskich funkcjonariuszy bandytów"
-
Księża zorganizowali imprezę z męską prostytutką. Interweniowało pogotowie i policja
-
Rząd opozycji zgrilluje PiS? "Wyborcy mają obiecane igrzyska i je dostaną" [podcast DZIEŃ PO WYBORACH]
-
"Nie umią w te klocki". Sienkiewicz o błędach PiS w relacjach z Ukrainą
-
Generał Skrzypczak poruszony doniesieniami o inwigilacji. "Nie wiem, czym sobie zasłużyłem"
- Jak naprawić relacje Polski z Ukrainą i Brukselą? Przedwyborcza debata w Radiu TOK FM
- O czym jest "Zielona granica"? "Polska jest tam na drugim planie"
- Polska i Ukraina "nakręcają spiralę fatalnych relacji". "Strzelanie po kolanach, które broczą krwią"
- "Opozycja może te wybory wygrać, tylko naobiecywała cuda na kiju"
- Zmarł po kąpieli w Bałtyku. "Miał rany na skórze"