Wirusolog: Z punktu widzenia zdrowia publicznego, nie ma czegoś takiego, jak demokracja

- Gdybyśmy się od samego początku zachowywali wszyscy racjonalnie, to byśmy pozostali w domach. Gdyby nie spotykało się czasem "koronaparty" lub nie było grilli w lasach czy parkach, to wydaje mi się, że byłoby trochę lepiej. I tak nasza sytuacja w Polsce jest znacznie lepsza niż w krajach południa Europy - mówił wirusolog dr hab. Tomasz Dzieciątkowski.
Zobacz wideo

Dr hab. Tomasz Dzieciątkowski - wirusolog z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego był gościem Agaty Kowalskiej w audycji "Analizy". Komentował tam nowe obostrzenia, które rząd wprowadził w związku z epidemią koronawirusa. 

- Może być to trudne do wyobrażenia, ale trzeba powiedzieć sobie wyraźnie: z punktu widzenia zdrowia publicznego, nie ma czegoś takiego, jak demokracja. To zabrzmi drastycznie, ale może istnieć co najwyżej oświecona dyktatura. Niestety, musimy się podporządkować obostrzeniom i ograniczeniom naszego stylu życia - oświadczył Dzieciątkowski.

- Gdybyśmy się od samego początku zachowywali wszyscy racjonalnie, to byśmy pozostali w domach. Gdyby nie spotykało się czasem "koronaparty" lub nie było grilli w lasach czy parkach, to wydaje mi się, że byłoby trochę lepiej. I tak nasza sytuacja w Polsce jest znacznie lepsza niż w krajach południa Europy - dodał ekspert.

Mamy dużo testów, ale diagności są źle opłacani i przemęczeni

Czy jednak faktycznie w Polsce jest tak różowo? A może przez brak testów przesiewowych nie zdajemy sobie sprawy ze skali problemu? Dzieciątkowski w odpowiedzi na takie argumenty, powiedział, że "na testy dla całej populacji mogą sobie pozwolić tylko bardzo bogate kraje", a łagodne przypadki zakażenia koronawirusem nie wymagają hospitalizacji.

- Natomiast w to, że ktoś leży w szpitalu chory na COVID-19 i nie ma robionych badań, nie uwierzę. Mogą być problemy z tempem wykonania takiego badania, ale to nie jest kwestia tego, że nie mamy testów. Powód jest bardziej prozaiczny - to ograniczenia ludzkie. Jest kilkanaście laboratoriów, gdzie można wykonywać takie testy. Pracuje w nich jedna z najniżej wynagradzanych grup personelu medycznego: diagności laboratoryjni. Oni w tej chwili pracują na trzy zmiany. A to jest bardzo ciężka praca - tłumaczył.

Dlaczego we mszy może brać udział 5 osób, a nie 7? "Nie wiem, skąd te liczby"

Prowadząca zapytała wirusologa o jeden z zapisów rozporządzenia, który ogranicza liczbę uczestników zgromadzeń religijnych do 5 osób. Skąd ta liczba? - Przyznam szczerze, nie wiem. Ograniczenie w takiej sytuacji zgromadzeń jest celowe i rozsądne. Natomiast skąd się wzięły limity, że ulicą mogą iść grupy dwuosobowe, a w posługach religijnych może uczestniczyć 5 osób, a nie 7 czy 10? Przepraszam, ale nie wiem. Zostało to jakoś, prawdopodobnie arbitralnie, wyznaczone przez rząd - wyznał Dzieciątkowski.

Mniej arbitralny wydał się za to ekspertowi nakaz utrzymywania dystansu 1,5 metra od innych przechodniów na ulicy. - Od początku we wszystkich zaleceniach określano tę odległość w przedziale od 1,5 m do 2 m. Bo taki mniej więcej ma standardowy zasięg aerozol, jaki możemy wykaszleć z płuc - wytłumaczył Dzieciątkowski.

W drugiej części audycji ekspert odpowiadał na pytania słuchaczy. Całej rozmowy można wysłuchać tu:

TOK FM PREMIUM