Co się dzieje w Radysach? "Jest masa dowodów na popełnienie przestępstwa"

Akcją wywożenia psów z Radys latem żyła cała Polska. Schronisko pustoszało, ale działało dalej, bo zdaniem służb weterynaryjnych, nie było podstaw do jego zamknięcia. Dziś, jak dowiadujemy się w inspekcji, słynnego schroniska państwa D. nie ma już w rejestrach. Gminy szybko zaczęły wypowiadać umowy, a połowa czworonożnych "radysiaków" znalazła już nowe domy.
Zobacz wideo

"Mordownia w Radysach" - tak mówiło się o schronisku dla zwierząt działającym na terenie gminy Biała Piska na Mazurach. To właśnie tam, w czerwcu ubiegłego roku, miała miejsce głośna na cały kraj akcja organizacji prozwierzęcych, której celem było zabranie zwierząt i doprowadzenie do zamknięcia schroniska.

Relacje osób, którym udało się wtedy wejść do środka, do dziś przyprawiają o ciarki. "Zwierzęta są bez jedzenia, dostępu do wody, w brudnych boksach" - relacjonował Grzegorz Bielawski z Pogotowia dla Zwierząt, które dyrygowało całą akcją. Wiele psów wymagało natychmiastowej pomocy lekarskiej: były przegrzane lub mocno poranione, niektóre nie miały na przykład części szczęki albo ogona. Wśród szczeniąt szerzyła się parwowiroza i szereg innych chorób, które miały wymarzone warunki do rozwoju.

Czy tak źle było tylko tego lata? Nie. Schronisko w Radysach działało od prawie dwóch dekad. Przetoczyło się przez nie dziesiątki tysięcy zwierząt. Organizacje zajmujące się pomaganiem zwierzętom od lat alarmowały, że to miejsce nie ma nic z prawdziwego schroniska. Dzięki nim dowiedzieliśmy się m.in., że tylko w pierwszych pięciu miesiącach ubiegłego roku z Radys wyjechać miało blisko cztery tony (!) martwych psów.

Ale to wszystko przez długi czas nie budziło zastrzeżeń służb porządkowych czy weterynaryjnych. Aż do czerwca ubiegłego roku, kiedy do akcji - oprócz "animalsów" - wkroczyła wyjątkowo zdeterminowana w tej sprawie olsztyńska prokuratura.

Właściciel schroniska Zygmunt D. wraz z synem Danielem, który kierował placówką, usłyszeli zarzuty m.in. znęcania się nad zwierzętami ze szczególnym okrucieństwem. Obaj w lipcu, na wniosek prokuratury, trafili do aresztu. Po krótkim czasie go opuścili, wpłacając po 150 tysięcy złotych kaucji.

Kontrole... nic złego nie wykazywały

Już po letniej akcji w Radysach sprawą schroniska zainteresowała się posłanka Koalicji Obywatelskiej Dorota Niedziela, która jest też lekarzem weterynarii. Do ministra rolnictwa napisała interpelację w sprawie niewystarczającego nadzoru Powiatowego Lekarza Weterynarii w Piszu nad schroniskiem.

Chciała wiedzieć, jak inspekcja reagowała na fakt, iż "w schronisku pracowało przy zwierzętach tylko 8 osób", czy sprawdzała ich kwalifikacje i możliwość opieki nad nawet 3000 zwierząt.

Zwracała też uwagę, że w Radysach zatrudniony był "jeden lekarz weterynarii ze Śląska, obecny w schronisku tylko 4 dni w tygodniu". Zastanawiała się, dlaczego inspekcja akceptowała to, że do owianego złą sławą schroniska przywożono psy z ponad 130 gmin. Nawet z oddalonego o prawie 400 kilometrów województwa świętokrzyskiego.

"W dniu interwencji na terenie schroniska przebywało 1060 psów, z których 70 zostało odebranych z powodu zagrożenia ich życia i zdrowia. Spodziewano się ponad 2000 psów, ponieważ niespełna miesiąc wcześniej - 20 maja - Powiatowy Lekarz Weterynarii podczas kontroli, stwierdził, że jest ich 1920. Oznacza to, że przez miesiąc zniknęło z tego miejsca prawie 900 psów" - dziwiła się posłanka Niedziela.

Z odpowiedzi udzielonej przez wiceministra rolnictwa Szymona Giżyńskiego dowiadujemy się, że Warmińsko-Mazurski Wojewódzki Lekarz Weterynarii w czerwcu zawiesił powiatowego lekarza z Pisza, a dwa miesiące później go odwołał.

Wiceminister poinformował też, że "Główny Lekarz Weterynarii zwrócił się do prokuratora generalnego o rozważenie możliwości objęcia nadzorem postępowania w sprawie schroniska w Radysach", ale prokurator generalny "stwierdził brak potrzeby wprowadzenia takich środków". Funkcję tę sprawuje, przypomnijmy, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro.

Poza tym Giżyński przekonywał posłankę, że przeprowadzane przez lata kontrole w Radysach nie wykazywały żadnych rażących naruszeń, a inspekcje weterynaryjne "reagowały na każde zgłoszenie".

"Psy miały zapewnione odpowiednie warunki i opiekę, stan higieniczny boksów oraz pawilonu szpitalnego był właściwy, zwierzęta miały zapewnioną karmę oraz wodę, a kondycja zwierząt była zadowalająca" - pisał Giżyński o kontroli przeprowadzonej w czerwcu 2020 (czyli wtedy, kiedy do schroniska weszli też śledczy i organizacje pozarządowe).

Zwierzęta uratowane ze schroniska w RadysachZwierzęta uratowane ze schroniska w Radysach Pogotowie dla Zwierząt

Radysy. Śledztwo trwa

Co obecnie dzieje się w sprawie? Jak informuje nas Krzysztof Stodolny, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Olsztynie, postępowanie przeciwko Zygmuntowi i Danielowi D. jest w toku. Nie postawiono nikomu dodatkowych zarzutów. "Cały czas trwa uzupełnianie materiału dowodowego. (…) Podejrzani przebywają na wolności, zastosowano wobec nich wolnościowe środki zapobiegawcze" - podaje Stodolny. "Prokuratura nie posiada wiedzy co do aktualnej działalności schroniska w Radysach. Zakaz prowadzenia takiej działalności orzeczono wobec Zygmunta D. i Daniela D." - uzupełnia.

- Jest masa dowodów na popełnienie przestępstwa. Zbieramy, a właściwie kończymy już zbieranie materiału dla prokuratury, jeśli chodzi o wszystkich świadków, którzy mają wiedzę co do znęcania się nad zwierzętami czy obrażeń psów z Radys - mówi nam Grzegorz Bielawski z Pogotowia dla Zwierząt. Zbieranie tych dowodów to między innymi kompletowanie dokumentacji medycznej czy zdjęć odbieranych psów.

Dopytywany potwierdza, że "kaliber" dowodów jest naprawdę mocny. Co z drugiej strony oznacza niestety, że stan psów naprawdę ciężki. Bielawski podaje, że do pracy z najtrudniejszymi przypadkami, czyli najbardziej agresywnymi albo najmniej socjalnymi, zatrudniona została ekipa zoopsychologów. Wszystko po to, by można było te psiaki "wyprowadzić na prostą" i kiedyś w końcu adoptować.

Połowa "radysiaków" ma już domy

Psy odbierane z Radys trafiały do organizacji pozarządowych i schronisk w całej Polsce. Przyjęło je między innymi gdyńskie "Ciapkowo", krakowskie schronisko przy ulicy Rybnej czy warszawski Paluch, gdzie znalazło się aż 135 "radysiaków". Szczeniakami zajmowała się Fundacja dla Szczeniąt Judyta.

Bielawski podaje, że mniej więcej połowa odebranych latem psów znalazła już nowe domy. Wiele z tych zwierząt to "dowody rzeczowe" w sprawie przeciwko panom D., dlatego są przekazywane do domów na podstawie umów czasowych.

- Trzeba pamiętać, że adopcja psa z Radys czasem nie jest sprawą prostą. Niektóre z nich wiele lat spędzały w boksach. To są psy lękowe, czasem wręcz zdziczałe. Potrzebują pracy i uwagi człowieka, więc te nowe domy są dla nich bardzo pożądane, choć nie mogą być to domy "byle jakie" - mówi Bielawski, po czym szybko dodaje, że nie chce, żeby to określenie "jakoś źle zabrzmiało" czy wzbudziło negatywne emocje. Po prostu opiekun problemowego psa z Radys powinien mieć pojęcie o pracy ze zwierzętami, cierpliwość i nie zniechęcać się. A nie każdego na to stać.

Gminy zrywają współpracę z Radysami

Kolejną istotną informacją jest to, jak po interwencji zachowały się gminy, które wcześniej współpracowały z tym schroniskiem. Były ich dziesiątki, niektóre oddalone od Radys setki kilometrów. Dlaczego? Zgodnie z polskim prawem każda gmina ma obowiązek zapewnić opiekę bezdomnym zwierzętom na swoim terenie. Cedują to na schroniska lub przytuliska, wybierane w drodze przetargów. Często kluczowym argumentem w tychże postępowaniach jest cena.

Firma panów D. proponowała znacznie niższą niż inne schroniska i wygrywała przetargi.

- Z tego co wiem, nawet 95 procent gmin, które miały umowę z Radysami, jeszcze w miesiącach letnich i jesiennych je wypowiedziało - mówi Bielawski. - Na ile robiły to, bo same były przekonane, że tam źle się działo, a na ile w wyniku działań prokuratury, to już otwarta sprawa. Pamiętam włodarzy różnych gmin, którzy przyjeżdżali do Radys i byli zachwyceni tym, co tam się dzieje, mimo że psy umierały na ich oczach - dodaje.

Jego zdaniem gminy, które przez lata przekazywały pieniądze temu schronisku, a kompletnie nie interesowały się "swoimi" psami także powinny być obiektem zainteresowania śledczych.

Zadzwoniliśmy do kilku miejscowości, na stronach których znaleźliśmy informację o współpracy z Radysami. Wszędzie usłyszeliśmy ten sam komunikat: że sprawa jest "nieaktualna", bo umowę zerwaną w lipcu lub sierpniu.

Jedną z takich gmin jest Ostrów Mazowiecka. - Na szczęście już nie współpracujemy z Radysami. Po doniesieniach, które spływały do nas z różnych stron, wystąpiliśmy o rozwiązanie umowy. Sprawa trafiła do prokuratury, bo zerwanie każdej umowy jest obwarowane różnymi konsekwencjami prawnymi - mówi nam Michał Kulesza, kierownik Biura Promocji w tamtejszym urzędzie miasta.

Radysy. Schronisko wykreślone

Pozostaje zatem ostatnie, kluczowe pytanie - czy schronisko w Radysach dalej działa. W lipcu ubiegłego roku Wojewódzki Lekarz Weterynarii Jerzy Koronowski - w rozmowie z TOK FM - podawał, że brak jest podstaw do zamknięcia schroniska, a jego właścicieli jeszcze nikt nie skazał.

We wrześniu wiceminister rolnictwa Szymon Giżyński - we wspomnianej odpowiedzi na interpelację - również informował, że "Schronisko dla Bezdomnych Zwierząt w Radysach nie zostało wykreślone z rejestru podmiotów nadzorowanych, w związku z czym może legalnie funkcjonować". Bo choć sam Zygmunt D., były właściciel schroniska, otrzymał zakaz prowadzenia tego typu działalności - jego bliscy już takiego zakazu nie mieli i nie mają. Lokalne media w lipcu obiegła też informacja, że córka państwa D. - Laura - w lipcu założyła własną działalność gospodarczą obejmującą między innymi działalność weterynaryjną.

Bielawski przyznaje, że nie posiada informacji, czy w tym momencie w schronisku w Radysach są psy. - Z tego co wiem, na stan sprzed dwóch miesięcy, nie ma - mówi.

Pytania wysłaliśmy do Wojewódzkiego Lekarza Weterynarii w Olsztynie. Uzyskaliśmy jednoznaczną odpowiedź. "Informuję, że schronisko w Radysach nie działa" - przekazała Dorota Daniluk, zastępczyni Wojewódzkiego Lekarza Weterynarii. Jak dodała, w dniu 26 października 2020 roku zostało ono wykreślone przez Powiatowego Lekarza Weterynarii w Piszu, z rejestru podmiotów prowadzących działalność nadzorowaną.

Problem nie znika

Czy wraz z zamknięciem Radys problem znika? Nie. Niestety w całej Polsce jest wiele innych, podobnych "mordowni", które - jak alarmują aktywiści - przez lokalne układy mogą bezkarnie działać. Prowadzone są przez prywatne podmioty, nie organizują wolontariatu, stanowiącego często najlepszą (społeczną) kontrolę takich miejsc i dbają głównie o biznes i pieniądze, a niekoniecznie dobro zwierząt.  

We wrześniu Prawo i Sprawiedliwość, z prezesem Jarosławem Kaczyńskim na czele, ogłosiło słynną "piątkę dla zwierząt". Projekt w pierwotnej wersji zakładał ważną zmianę - ograniczał możliwość prowadzenia schronisk dla bezdomnych zwierząt jedynie do jednostek organizacyjnych gminy oraz organizacji społecznych, których statutowym celem działania jest ochrona zwierząt. Zakazywał takiej działalności przedsiębiorcom dla zysku. 

Szybko jednak zdecydowano się ten przepis zmodyfikować i owych przedsiębiorców jednak dodać do listy. A niedługo potem, w efekcie protestów rolników, PiS chyłkiem wycofał się z całej "piątki dla zwierząt". 

TOK FM PREMIUM