Sharenting: Czy dzieci mają prawo do bycia zapomnianymi?

Co czwarty rodzić permanentnie udostępnia zdjęcia swoich dzieci w mediach społecznościowych - wynika z badań, które przeprowadziła dr Anna Brosch z Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Często są to zdjęcia pokazujące dzieci w sytuacjach intymnych, np. na nocniku. To zjawisko określa się mianem "sharenting" (ang. share - dzielić, parenting - rodzicielstwo).
Zobacz wideo

Często intencje rodziców nie wydają się złe. Publikują w internecie zdjęcia swoich dzieci, bo chcą się nimi po prostu pochwalić. Dawniej rodzice siedzieli przed blokami na ławkach i mieli różne okazje do wymiany doświadczeń oraz pochwalenia się swoimi dziećmi. Jakiś czas temu wiele aspektów życia przeniosło się do sieci i teraz tam ludzie szukają nawet potwierdzenia, że sa dobrymi rodzicami. Jak zauważyła gościni TOK FM, dr Anna Brosch nie każde wrzucanie zdjęć pociech do sieci musi być dla nich szkodliwe i nie każde jest "sharentingiem".

- Jeżeli rodzice chcą pochwalić się dziećmi, to zazwyczaj wrzucają ładne zdjęcia. Takie codzienne, na których dzieci są szczęśliwe, bawią się na wakacjach. Można powiedzieć, że to nieszkodliwe. Natomiast czasami rodzice, kiedy nie posiadają jakiegoś specjalnego talentu ani nie mają wyglądu, próbują zdobyć popularność poprzez wrzucanie zdjęć dzieci. A żeby zainteresować publiczność, muszą to być zdjęcia szczególne, a więc dziecko siedzące nago na nocniku lub w jakichś nieprzyzwoitych pozach. Albo dziecko, które zasnęło z nosem w talerzu, czy łapiące za butelkę z alkoholem. Czasami wręcz rodzice kreują tożsamość dziecka w postaci vlogów po to, żeby zarabiać na reklamach. To jest pokłosie naszej kultury celebryckiej. Każdy chce być popularny – mówiła dr Brosch.

Jak dodała, jeśli ktoś wrzuca do internetu setki zdjęć swojego dziecka, to musi zdawać sobie sprawę, że działa na jego szkodę. - Rodzice w ten sposób kreują tożsamość cyfrową dzieci i tym samym odbierają im szansę do kreowania tej tożsamości w sposób, w jaki one w przyszłości będą chciały - tłumaczyła.

Gościni TOK FM zwróciła uwagę, że nastolatkowie często zarzucają rodzicom, iż wszystko o nich zostało już powiedziane (pokazane). Na przykład, no właśnie to jak siedzą nago na nocniku albo jak uczą się chodzić.

Poza tym rodzice odbierają dzieciom prawo do bycia zapomnianym. - Każdy z nas ma takie prawo. Możemy skierować do danego portalu prośbę o usunięcie naszych danych i wtedy one zostaną usunięte. Ale jeśli rodzice wrzucają zdjęcia dzieci do sieci, to one tracą nad nimi kontrolę i nie wiadomo, co będzie się z nimi działo, kto je skopiuje, gdzie będą krążyć. Więc nie ma możliwości ich usunięcia. Nie wiadomo też, do czego te zdjęcia zostaną wykorzystane za kilka lat. W sieci nic nie ginie – zauważyła dr. Brosch.

Najbardziej krzywdzące są filmy, na których widać granie na emocjach dzieci. Nie wiedzą, w czym uczestniczą, a rodzice podkręcają te emocje, doprowadzając pociechy do płaczu. - Są też filmy, które pokazują walkę rodziców o prawo do opieki nad dzieckiem. Rodzice są w konflikcie i filmy te mają na celu pokazanie, jak bardzo drugi rodzic jest zły. Rodzice szarpią się o dziecko na ulicy, ono płacze, jest w stresie – opisywała ekspertka.

Jakie więc zdjęcia można publikować w internecie, a jakich nie? Czy zasłaniać ikonkami twarze dzieci? Dr Brosch tłumaczyła, że przede wszystkim należy się zastanowić, czy bylibyśmy zadowoleni na miejscu naszych dzieci, gdyby w sieci pojawiło się zdjęcie, które chcemy opublikować. - Każdy z nas przecież ma takie zdjęcia z dzieciństwa, których nigdy nikomu by nie pokazał – zakończyła gościni TOK FM.

TOK FM PREMIUM