"Rozglądam się po lasach i widzę miejsce cierpienia". Pomagał migrantom, teraz zmaga się z PTSD

Atmosfera jest cmentarna. Rozglądam się po miejscu, w którym mieszkam i nie widzę tych samych lasów. Wcześniej lasy kojarzyły mi się z rydzami, z łosiami, a w tej chwili jadę i patrzę: tu Irańczycy, w innym miejscu Syryjczycy. Tu ktoś miał nogę złamaną, tam ktoś od pięciu dni nie pił wody. Patrzę i widzę miejsce cierpienia - mówił filozof dr Mirosław Miniszewski, który włączył się w pomaganie migrantom na granicy polsko-białoruskiej.
Zobacz wideo

Dr Mirosław Miniszewski jest filozofem, pracował na uczelni. Mieszka z dala od miejskiego szumu, niemal na pustkowiu. Kilka miesięcy temu sytuacja się zmieniła. Cisza zniknęła. Odkąd na granicy zaczęli pojawiać się migranci i uchodźcy włączył się w pomaganie. Był i jest najbliżej, bo mieszka w strefie, która wcześniej została objęta strefą stanu wyjątkowego, a dziś - gdy stanu wyjątkowego już nie ma - wciąż pozostaje miejscem niedostępnym dla pomocy humanitarnej czy aktywistów.

Większość z nas o kryzysie na granicy dowiedziała się w sierpniu, gdy głośno zrobiło się o Usnarzu Górnym, gdzie w lesie pojawiło się obozowisko kilkudziesięciu migrantów. - Ale zaczęło się znacznie wcześniej, bo już w lipcu były informacje o tym, że pojawiają się grupy, które idą przez Krynki. To była dla nas egzotyka. Potem było coraz więcej samochodów Straży Granicznej. I wreszcie Usnarz. Wtedy zaczęło się też masowe przekraczanie granicy, w zasadzie na całej długości od Kuźnicy aż po Białowieżę. I to był moment, kiedy ci ludzie zaczęli być - powiem to wprost - problemem - mówił na spotkaniu w Galerii Arsenał w Białymstoku Mirosław Miniszewski. 

Jak tłumaczył, do kwestii pomagania podchodzi z perspektywy filozoficznej. - Czyn moralny jest czynem kosztownym. Pomaganie jest kosztowne energetycznie. Wytrąca mnie z mojego rytmu życia. Nagle pojawia się ktoś, kto burzy porządek i wzywa mnie do zajęcia pewnej postawy. Gdy ją zajmuję, to ona jest dla mnie problemem, nie pozwala mi żyć tak, jak do tej pory. Ale oczywiście na tym właśnie polega moralność, na tym polega kultura, że pomagamy sobie nawet jeśli nie mamy na to ochoty - wyjaśnił.

Mirosław Miniszewski przyznał też, że po kilku miesiącach codziennego zaangażowania wypalił się emocjonalnie. - Mam zdiagnozowane PTSD, czyli zespół stresu pourazowego. Jednym z objawów jest to, że kiedy wyjeżdżam do miasta i np. jem posiłek w galerii handlowej, to obserwuję ludzi. Zastanawiam się, kim są, co robią, jakie gesty wykonują i po której są stronie: czy pomogliby innym w potrzebie, czy też nie. Jeżeli nie, to ja nie mam z takim człowiekiem, o czym rozmawiać - tłumaczył filozof.

Dodał, że czuje się częścią "plemienia sprawiedliwych". Chodzi o tych, którzy włączyli się w pomaganie. - Czuję się członkiem plemienia, które przeszło weryfikację. Tych zweryfikowanych negatywnie należy się wystrzegać i obawiać. Również na co dzień - uważa.

Dziwne święta

Dr Miniszewski mówił też, że w jego okolicy nie czuć było wyjątkowej przedświątecznej atmosfery. - Atmosfera jest cmentarna. Rozglądam się po miejscu, w którym mieszkam i nie widzę tych samych lasów. Wcześniej lasy kojarzyły mi się z rydzami, z łosiami, a w tej chwili jadę i patrzę: tu Irańczycy, w innym miejscu Syryjczycy. Tu ktoś miał nogę złamaną, tam ktoś od pięciu dni nie pił wody. Patrzę i widzę miejsce cierpienia - tłumaczył w trakcie spotkania, które odbyło się online.

Filozof podkreślił, że ci, których spotykał w lasach to ludzie tacy sami jak my. - Mówi się "uchodźcy", "nielegalni imigranci"... Nie! To są ludzie. W ogóle, jaką wartość dla naszego państwa ma życie ludzkie, osoba ludzka? Gdzie jest godność człowieka? Palestyńczycy, którzy byli kilkanaście razy przepychani na Białoruś, byli tak zmęczeni, że mówili mi, że mają już dosyć, chcieliby, żeby ich postawiono nad rowem i strzelono im w tył głowy. Bo to byłoby bardziej humanitarne. Chcieli umrzeć. Godnie. Mamy do czynienia z tak radykalnie upodlonymi ludźmi - dodał pan Mirosław.

Nie wolno bać się pomagać

Apelował też, by nie bać się pomagania innym. - Ja się nie zgadzam na sytuację, że ktoś zabrania mi posiadać odruchy moralne. Wszyscy boją się pomagać i jest to strach przed aparatem państwa. Państwo zrzuciło na nas ciężar odruchu moralnego. Jeżeli jadę drogą i widzę wypadek, staram się pomóc. Tak samo na granicy. Pomagam ludziom - opowiadał.

- Gdyby nie setki, jeśli nie tysiące osób zaangażowanych w pomoc ludziom na granicy, liczba około 20 stwierdzonych zgonów byłaby wielokrotnie wyższa. Bo my pomagaliśmy ludziom, którzy byli w stanie bezpośredniego zagrożenia życia - tłumaczył Mirosław Miniszewski.

TOK FM PREMIUM