Nie wszyscy, którzy się nie zaszczepili, to antyszczepionkowcy. "Są pod wpływem sąsiadki, męża, znajomych"

- Niezaszczepieni, którzy trafiają do szpitali z COVID-19, to nie tylko zdeklarowani antyszczepionkowcy - mówią nam lekarze. Są oczywiście tacy, którzy mówią, że pandemii nie ma, ale wielu chorych to ludzie, którzy po prostu bali się zaszczepić. Jak przyznają, był w nich strach przed zakrzepicą, bezpłodnością czy ryzykiem śmierci.
Zobacz wideo

Polacy w kwestii szczepień są bardzo podzieleni. Z jednej strony są ci, którzy już się zaszczepili (nieco ponad 50 procent), z drugiej ci, którzy szczepić się nie chcą. Bywa, że do nieprzyjmowania preparatu przekonują swoich rodziców, rodzeństwo, dzieci, znajomych.

Wśród przeciwników szczepień są zdeklarowani antyszczepionkowcy, którzy twierdzą, że szczepienia są czymś złym, że przeczą idei wolności, że mogą powodować choroby i zgony. Ale - jak słyszymy od lekarzy - wiele osób, które trafiają do szpitali z koronawirusem, nie ma takich przekonań. Do tej pory szczepili swoje dzieci i nie mieli co do tego zastrzeżeń. Wątpliwości pojawiły się u nich w czasie pandemii, bo przeczytali w internecie, usłyszeli od znajomych, czy dotarł do nich jakiś niepokojący "news" z zagranicy. 

"Proszę mnie zaszczepić"

Wielu spośród niezaszczepionych, którzy trafiają do szpitala z dusznością, błaga: "Proszę mnie zaszczepić". - Tyle że wtedy - gdy wiadomo, że pacjent ma COVID-19 - na szczepienie jest już niestety za późno. I to jest dramatyczne - mówi dr Karolina Pyziak-Kowalska, specjalista chorób zakaźnych z Warszawy. Zaszczepić się można dopiero minimum 30 dni po przebyciu choroby.

- Osoby niezaszczepione nie zawsze są antyszczepionkowcami - one są ofiarami tego, co się stało, jeśli chodzi o edukację. Sami pacjenci na pytanie, dlaczego się nie zaszczepili, mówią: "Doktorze, ja nie wiedziałem, dlaczego powinienem", "Myślałem, że sam się ochronię", "Na każdym kroku uważałem, by się nie zakazić", "Nie trafiłem na lekarza, który by usiadł ze mną przez 15 minut, porozmawiał, wytłumaczył" - mówił w TOK FM dr Łukasz Jankowski, prezes Okręgowej Rady Lekarskiej w Warszawie, który pracuje z pacjentami z koronawirusem.

Jak dodał, pacjenci mówią też, że słyszeli o "światopoglądowej wojnie" o koronawirusa. Nie chcą w niej uczestniczyć. Jak mówił dr Jankowski, brakuje edukacji. - Ostatnio jeden ze znajomych zapytał mnie, czy szczepić swoje dziecko, które ma sześć lat. Gdy przesłałem mu zdjęcie mojego dziecka, już zaszczepionego, z certyfikatem, powiedział "Tak, ten przykład przekonał mnie, że warto, że powinienem" - tłumaczył w TOK FM dr Jankowski.

Ważniejsze jest zdanie sąsiada czy znajomej

- Zdecydowanie widać, że pacjenci są pod wpływem sąsiadki, męża, brata. Nie sprawdzają pozyskanych od nich informacji. Nie próbują nawet ich weryfikować. W efekcie się nie szczepią, a potem żałują - mówi dr Karolina Pyziak-Kowalska. - Gdy rozmawiamy z pacjentem, pokazujemy konkretne badania, wskazujemy przykłady "siania fermentu" na temat szczepień, to dość często zmieniają zdanie. I większość tych, którzy przychodzą do mnie na wizyty kontrolne, mówi: "Zaszczepiłem siebie, mamę, brata" - podkreśla pani doktor. 

Do lekarki zgłosiła się ostatnio pacjentka, która sama była już zaszczepiona, szczepienie przyjął też jej mąż. Ale postanowili, że dziecka nie zaszczepią. - Pacjentka powiedziała mi, że dziecka nie zaszczepi, bo obawia się bezpłodności. Zapytałam, skąd ma takie informacje. Bo badania pokazują coś innego - szczepionki są bezpiecznie i dla kobiet w ciąży, i dla dzieci. A w przypadku dzieci po przechorowaniu COVID-19 może się przecież pojawić PIMS, warto temu przeciwdziałać - mówi pani doktor. PIMS to wieloukładowy zespół zapalny u dzieci, który występuje coraz częściej jako groźne powikłanie zakażenia koronawirusem SARS-CoV-2. - Po naszej rozmowie usłyszałam od pacjentki: "O rany, dopiero elementy, które mi pani przedstawiła, spowodowały, że dotarło do mnie, że wszyscy możemy zachorować. A nie tylko dorośli" - tłumaczy dr Pyziak-Kowalska.

"Dlaczego byłem takim idiotą?"

- Przechorowałem ciężko. Spędziłem kilkanaście dni w szpitalu. To był straszny czas, bez bliskich. Człowiek cały czas myślał o najgorszym, że to już koniec. I jeszcze wypominanie sobie: "Dlaczego ja byłem takim idiotą? Dlaczego wierzyłem, że mnie to nie dotknie i nie przyjąłem tej szczepionki?" - opowiada pan Wojciech, któremu udało się wyjść z choroby, choć do dziś walczy z pocovidowymi powikłaniami. W tej chwili jest już zaszczepiony. Do tego samego namówił też żonę.

Zdaniem wielu ekspertów przy promocji szczepień ze strony państwa zabrakło skutecznych działań edukacyjnych. Działań pokazujących nie tylko, że warto się zaszczepić, ale przede wszystkim, dlaczego warto to zrobić.

Prof. Anna Piekarska, zakaźnik z Łodzi mówiła w Radio TOK FM, że ozdrowieńcy, którzy COVID-19 przeszli ciężko, w szpitalu - szczepią się chętnie. Zdecydowanie gorzej jest z ich bliskimi. - Nie szczepią się nawet rodziny zmarłych, które odbierają karty zgonu młodych ludzi. Szukają dziwnych, utopijnych tłumaczeń, dlaczego ta osoba zmarła. A przecież trudno o bardziej brutalny argument do zaszczepienia się niż zgon w najbliższej rodzinie - mówiła ekspertka.

- Pacjenci, dopiero kiedy ciężko zachorują, kiedy grozi im niepełnosprawność, nabierają przekonania, że szczepienie daje szansę na to, by uniknąć ciężkich przebiegów choroby COVID-19 - dodaje prof. Tomasz Saran z Instytutu Medycyny Wsi.

TOK FM PREMIUM