Czy trzeba wprowadzić limit zarobku na wynajmie? Ekspertka ostrzega przed falą bezdomności i kryzysem humanitarnym

- Zanim wybuchła wojna w Ukrainie, w Polsce brakowało 2-3 mln mieszkań. Teraz mamy dodatkowe dwa miliony nowych osób, które też muszą gdzieś mieszkać. Matematyczny rachunek prowadzi do smutnych wniosków, że być może za dwa miesiące, kiedy skończą się programy dopłat dla osób goszczących Ukraińców, dojdzie do kryzysu humanitarnego i do fali bezdomności - alarmowała w TOK FM Beata Siemieniako, adwokatka i działaczka społeczna.
Zobacz wideo

Od wybuchu wojny w Ukrainie baza ofertowa mieszkań na wynajem zmniejszyła się o kilkadziesiąt procent, a jednocześnie ich ceny wzrosły o ok. 10 proc. - wynika z analizy firmy Domiporta. W ciągu mniej więcej czterech tygodni pula mieszkań do wynajęcia np. w Poznaniu stopniała o 23 proc., a w Krakowie nawet o 60 proc. - podają autorzy raportu. 

- Zanim wybuchła wojna w Ukrainie, w Polsce brakowało 2-3 mln mieszkań. Teraz mamy dodatkowe dwa miliony osób w Polsce, które też muszą gdzieś mieszkać. Zwykły matematyczny rachunek prowadzi do dosyć smutnych wniosków - że być może za dwa miesiące, kiedy skończą się te programy dopłat dla osób goszczących Ukraińców w swoich domach, dojdzie do kryzysu humanitarnego i do fali bezdomności - alarmowała w TOK FM Beata Siemieniako, adwokatka i działaczka społeczna.

Mieszkań do wynajęcia jest w Polsce za mało i niestety nie da się tego szybko zmienić. - Nie wybudujemy ich w ciągu miesiąca, nie wyczarujemy z kapelusza. Dlatego to państwo powinno wziąć odpowiedzialność za mieszkalnictwo - apelowała działaczka społeczna i wskazała postulaty, których realizacja - jej zdaniem - ułatwiłaby dostęp do mieszkań. 

Limit zarobku na wynajmie

Gościni Filipa Kekusza podkreśliła, że po pierwsze konieczne jest zatrzymanie trendu masowego wykupowania mieszkań przez fundusze inwestycyjne czy inne tego typu podmioty, co prowadzi do wzrostu cen. - Chodzi o to, by mieszkanie nie było towarem inwestycyjnym, dzięki któremu zarabiamy na turystach albo na uchodźcach (bo są też tacy), ale żeby mieszkania służyły do mieszkania - tłumaczyła.

Kolejnym instrumentem, którego należy - zdaniem Siemieniako - użyć jest ustalenie limitu tego, ile można zarabiać na mieszkaniu wynajmowanym. - Czyli owszem, umożliwiajmy ludziom zarabianie na mieszkaniach, które do nich należą, ale ustalmy, ile zysku można wycisnąć powiedzmy z jednego metra kwadratowego. Np. maksymalnie 30 zł za metr kwadratowy, ale już nie 100 złotych za metr kwadratowy, jak czasem się spotyka - wyjaśniła. - Dzięki temu właściciel mieszkania będzie zarabiać, a lokator będzie mieć pewność, że ceny nie zostaną wywindowane do absurdu z dnia na dzień - podkreśliła Siemieniako.

Jak wskazała, kolejnym rozwiązaniem mogłoby być uregulowanie najmu krótkoterminowego. - Sama sprawdzałam: kawalerka, taka po babci, w centrum Warszawy, na jedną noc to nagle koszt 1000 złotych - mówiła i dodała, że wynajmujący, którzy windują teraz ceny mieszkań do takich kwot, "to osoby, które chcą zarobić na krzywdzie". - Wiadomo, że teraz mieszkań na wynajem nie szukają turyści, którzy przyjeżdżają zwiedzać Warszawę, tylko uchodźcy, osoby, które uciekają przed wojną - dodała.

Okiełznać Airbnb

Jak podkreśliła, obecnie najem w ramach Airbnb, internetowej platformy najmu krótkoterminowego, to "szara strefa", której nie obowiązują reguły.  A pomysły ograniczenia jej działalności są i były zgłaszane kiedyś przez Ministerstwo Rozwoju a teraz przez Lewicę. Chodzić ma o to, by wszyscy, którzy zarabiają na Airbnb, zarejestrowali to jako usługę hotelarską. Wówczas musieliby spełnić przewidziane w ustawie wymagania przeciwpożarowe czy sanitarne, a poza tym od najemców można byłoby pobierać np. opłatę klimatyczną, co z kolei zwiększyłoby dochody samorządów. - A więc żeby nie traktować osób zarabiających na Airbnb w sposób ulgowy, uprzywilejowany, ale tak jak wszystkie inne biznesy hotelowe - apelowała aktywistka.

TOK FM PREMIUM