"Wszystko wskazuje na to, że jest to proces polityczny". Dalej nie ma wyroku w sprawie o pomoc w aborcji

Proces aktywistki Justyny Wydrzyńskiej, oskarżonej o pomoc w aborcji, został odroczony. - W kraju, w którym prawo jest niesprawiedliwe, można je łamać. Chcemy, żeby kobiety nie umierały. Nie my jesteśmy winne, winne jest państwo polskie - powiedziała w TOK FM członkini Aborcyjnego Dream Teamu Natalia Broniarczyk.
Zobacz wideo

Sąd Okręgowy Warszawa-Praga w piątek zdecydował, że proces Justyny Wydrzyńskiej został odroczony do 11 stycznia. To już trzecia rozprawa w tej sprawie. Powodem jest niestawienie się świadków - kobiety o imieniu Anna, której pozwana pomogła w aborcji oraz jej męża, który doniósł na nią służbom i z którym kobieta pozostawała w przemocowym związku. Prokurator złożył wniosek o ukaranie obu świadków karą grzywny w wysokości 3 tysiące złotych, a sąd na to przystał.

- Jesteśmy zdziwione, że partner Ani, który doniósł na własną żonę, jest traktowany dokładnie tak samo, jak ona. Odpowiedzią naszych obrońców był wniosek o to, by Ania mogła być przesłuchana w sali bez obecności mediów i zeznawać do kamery, która transmituje obraz do sali, na której my siedzimy i aby mogła wejść i wyjść z sądu bez konfrontowania się ze swoim partnerem i z mediami - mówiła w TOK FM Natalia Broniarczyk, aktywistka Aborcyjnego Dream Teamu, która wspierała Justynę Wydrzyńską. 

Jak podkreśliła, zrobiły to z troski o kobietę. - Nie uważamy, że ona jest coś nam winna. Nie powinna być karana za to, że nie stawiła się w sądzie, bo nie ona to zaczęła. Ona, podobnie jak Justyna, została w tę sytuację wrobiona - mówiła Natalia Broniarczyk.

"W kraju, w którym jest niesprawiedliwe prawo aborcyjne, można to prawo łamać"

Gościni "Popołudnia Radia TOK FM" przyznała, że nie wierzy w szybkie zakończenie sprawy. - Wszystko wskazuje na to, że jest to proces polityczny. A działanie prokuratury można ocenić jako przeciąganie sprawy - wskazała Broniarczyk i dodała, że prokuratura liczy na to, że że zarówno osoby wspierające Justynę Wydrzyńską, jak i media nagłaśniające jej sprawę w końcu ulegną zmęczeniu.

Jej zdaniem świadczy o tym złożenie przez prokuraturę nowych wniosków dowodowych, w których przedstawiła ona nagrania wywiadów, jakich działaczki Aborcyjnego Dream Teamu i sama Justyna Wydrzyńska udzielały m.in. "Gazecie Wyborczej" i "OKO Press". - Prokurator uznał, że ten materiał to dowód na to, że jesteśmy seryjnymi przestępczyniami. W kraju, w którym jest niesprawiedliwe prawo aborcyjne, można to prawo łamać. Chciałybyśmy, żeby kobiety nie umierały. Nie my jesteśmy winne, winne jest państwo polskie - powiedziała aktywistka w rozmowie z Filipem Kekuszem.

Jednak, jak podkreśliła, działaczki Aborcyjnego Dream Teamu widzą po swojej stronie mnóstwo wsparcia i empatii. - W komentarzach pod naszymi postami czytamy, że jak to możliwe, że w kraju, w którym nie ma systemowego dostępu do aborcji, każe się osoby, które wykonują robotę państwa i redukują szkody. Dzisiaj na sali sądowej dostawałyśmy SMS-y od kobiet, które w tym momencie przyjmowały leki albo właśnie odebrały wyniki amniopunkcji i za nami stoją te kobiety, jest ich coraz więcej - mówiła.

Filip Kekusz, prowadzący audycję zauważył, że niezależnie od wyniku procesu, jest on "ważnym punktem do liberalizacji prawa aborcyjnego w Polsce". - Prawo aborcyjne na świecie zmieniało się wtedy, gdy następowały przełomy - gdy na skutek zakazu aborcji kobiety i lekarze stawali przed sądem, gdy ktoś umierał. To sprawia, że opinia publiczna mówi "dość". Nazywanie nas "zorganizowaną grupą przestępczą", a tak robią antyaborcjoniści, to jest poniekąd prezent. Bo jeśli ktoś uważa, że to dla nas obelga, to trudno, my robimy to, bo w to wierzymy. To konieczne w kraju, w którym nie ma żadnych alternatyw - podsumowała Broniarczyk.

Proces Justyny Wydrzyńskiej za pomoc w aborcji

Justyna Wydrzyńska jest pierwsza kobietą w Europie, która stanęła przed sądem za udzielenie pomocy przy aborcji. Postawiono jej zarzuty "pomocy w aborcji" i "posiadania leków bez zezwolenia w celu wprowadzenia ich do obrotu". Miała przekazać kobiecie, która chciała przerwać ciążę, co najmniej 10 tabletek zawierających w składzie mizoprostol.

Doniesienie do prokuratury złożył partner kobiety. Do postępowania w sądzie włączyła się także organizacja ultrakonserwatywnych prawników Ordo Iuris.

TOK FM PREMIUM