Kto pojedzie po małą Polę? Historia o tym, jak naraża się dzieci na śmierć
W prognozie pogody, którą słychać w stojącym na parapecie radiu, zapowiadają przymrozki. Może nawet spadnie śnieg. Jest druga połowa listopada, a w domku jest tylko stara koza. Nogi marzną, nawet gdy chodzi się w zimowych butach. Wychłodzona łazienka jest tak mała, że prysznic zwisa niemal tuż nad toaletą. Na prawo od wejścia stoi prowizoryczna kuchenka z jednym palnikiem, obok maleńki pokój. I to wszystko. Typowa altanka, jakich wiele na terenie podwarszawskich ogródków działkowych. To tam mała Pola mieszka z matką. Dziewczynka ma trzy lata. Choć słabo mówi, jest ufna i kontaktowa, zwłaszcza gdy poświęci się jej choć odrobinę uwagi. Ci, którzy ją znają, szybko zauważają, że jest zaniedbana. Ktoś widział, jak trzylatka piła kawę.
Pola, zanim zamieszkała na działkach, przez jakiś czas żyła z mamą w domu samotnej matki. Ale kobieta zabrała ją i stamtąd uciekła. Tłumaczyła, że szefowa placówki czyha na jej życie. Że nie dostawała tam ani jeść, ani pić, że czuła się jak w więzieniu. Ale w domu mówią coś innego, że opieka, pomoc i jedzenie były. Tylko kobiety zazwyczaj nie było. Nie wracała na noc, nie chciała wykonywać najprostszych prac porządkowych. Wiadomo, że nie pracuje. Tam, gdzie teraz mieszka, nie płaci rachunków. Elektrownia grozi odcięciem prądu. - Opieka społeczna zapłaci – miała odpowiedzieć kobiecie, która zainteresowała się losem dziewczynki.
Dziecko trzeba zabezpieczyć
Przenosiny na działki były szóstą przeprowadzką w życiu Poli. Matka dziewczynki twierdzi, że nadal boi się dyrektorki domu samotnej matki. To dlatego stara się nie wychodzić za często. Pola nie chodzi do przedszkola, bo jej mama uważa, że to niebezpieczne. Ktoś mógłby ją porwać "na organy". Jednocześnie trzylatka często sama błąka się po ogródkach działkowych, wędrując od sąsiada do sąsiada. Chętnie bierze jedzenie. Czasem zapuszcza się dalej, otwiera furtkę i wychodzi poza teren ROD. Kilka metrów dalej jest ruchliwa ulica.
Kuratorzy nie mają wątpliwości: dziecko trzeba zabezpieczyć. Wniosek piszą w listopadzie. Sprawę opiniują: ośrodek pomocy społecznej, asystent rodziny, o sytuacji Poli wie też biuro Rzecznika Praw Dziecka. Głos zabiera też dom samotnej matki. Wszyscy przyznają, że jest problem. Widzi go również sąd, który analizuje dokumenty i stwierdza, że dziecko trzeba zabezpieczyć, zanim dojdzie do tragedii. Wtedy będzie można pracować z kobietą, pomóc jej wyjść na prostą.
Nie ma komu jechać
Sprawa toczy się bardzo szybko. Najpierw kurator, potem sąd, wreszcie ośrodek pomocy społecznej i WCPR (Warszawskie Centrum Pomocy Rodzinie). Udaje się też znaleźć zawodową rodzinę zastępczą gotową przyjąć dziecko. W polskim systemie pieczy zastępczej to cud. Wszystko udaje się zorganizować w dwa dni. Urzędnikom zależy, bo przecież mieszkające na działkach dziecko trzeba ratować. Tymczasem okazuje się, że Pola zniknęła.
Szybko udaje się ustalić, że Pola jest z matką u babki pod Iławą. Nie jest idealnie, ale jest lepiej. Co prawda jest ciepło, a dziecko jest najedzone, ale z babką mieszka jeszcze jedna rodzina, bywały skargi. Poza tym kobieta jest schorowana. Sąsiedzi kręcą głowami, mówią, że to nie jest miejsce dla dziecka. Ale to nie wszystko – matka Poli wyjechała i nie wiadomo, kiedy wróci. Nie wiadomo, czy nagle nie zabierze dziecka w kolejne, ósme już miejsce.
Ciągle obowiązuje więc decyzja sądu mówiąca o tym, że dziecko ma trafić do rodziny zastępczej. I tu się zaczynają schody.
Czwartek 9 grudnia. W Warszawie pracownicy społeczni już czekają, są gotowi, by wyruszyć po Polę. Podobno ubrali się nawet na kolorowo, bo wiedzą, że dziewczynka to lubi. Chodzi o to, by wzbudzić jej zaufanie. Dla dziecka to trudny moment, więc robią, co mogą. Ale decyzja brzmi: nie jedziecie. A co, jak nie zastaniecie dziecka? Cały dzień pracy stracony, koszty poniesione. Przecież to trzy godziny drogi.
Jest inny pomysł – niech kuratorzy z Iławy pomogą, skoro są bliżej. Ci odpowiadają, że chętnie, ale nie mogą. Zgodnie z prawem katalog osób, które w tym przypadku są upoważnione do odebrania dziecka, to wskazana rodzina zastępcza albo PCPR. Rodzina nie pojedzie, bo ma pod opieką inne dzieci. Pozostaje więc Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie, ale iławski PCPR Poli nie odbierze, bo twierdzi, że to sąd warszawski i warszawskie dziecko. Ale warszawscy urzędnicy nie odpuszczają. Proszą kolegów z Iławy: Pojedźcie po dziewczynkę i zabezpieczcie ją. Gdy będziemy mieli pewność, że jest u was, to ruszymy i przejmiemy ją. Zajmie nam to wtedy trzy godziny. Dzięki temu nie będzie ryzyka, że pojedziemy na marne.
A co z dobrem dziecka?
Iława jednak mówi "nie". Trwa wymiana pism, maili, telefonów. Są kolejne terminy odbioru dziecka, które nie są realizowane. Nikt nie wie, czy Pola nadal jest u babki. Sprawa się komplikuje, gdy matka trzylatki odwiedza urząd w Iławie i melduje tymczasowo dziecko. Warszawa uznaje, że sprawa jest załatwiona i teraz to iławski PCPR ma odebrać Polę.
Piszemy do Iławy, a ci odpisują, że decyzja sądu nie ich przecież dotyczy. Powołują się na przepisy, z których rzeczywiście wynika, że to nie oni są tu zobowiązani do działania. Sterta pism rośnie. W sprawę, która mogłaby się wydawać banalnie prosta do załatwienia, zaangażowane są sądy w Warszawie, Iławie, PCPR, WCPR, pracownicy socjalni, kuratorzy sądowi, tłum urzędników.
Co w tym czasie dzieje się z Polą? Czy jest bezpieczna? Nikt nie wie. Nikt nie sprawdza. Do wszystkich urzędów wysłałem to samo pytanie: kto jest odpowiedzialny za Polę w tej chwili? Co, jeśli matka zechce znowu uciekać z dzieckiem? Jeśli teraz, w grudniu znowu zamieszkają na działkach? Jeśli dziecku coś się stanie?
Dyrektorka Warszawskiego Centrum Pomocy Rodzinie ustami sekretarki odsyła nas do biura prasowego ratusza. W odpowiedzi czytamy, że ratusz nie może odnosić się do szczegółów konkretnej sprawy, ale przyznaje, że "faktycznie trudnością jest zabezpieczanie swoich dzieci na terenie innych, szczególnie tych odległych powiatów, dlatego ze względu na dobro dzieci, zwykle jest tak, że niezależnie od tego, który powiat jest ostatecznie zobowiązany do zabezpieczenia dziecka w pieczy zastępczej, opiekę nad nim przejmuje ten, na którego terenie dziecko aktualnie się znajduje".
Tymczasem dyrektorka PCPR z Iławy odpowiada tak: "My również mamy przypadki, gdzie realizując postanowienia sądów jako organizator rodzinnej pieczy zastępczej dla naszych dzieci, odbieramy z pełną odpowiedzialnością dzieci z różnych miejsc poza naszym powiatem, zgodnie z nadanymi nam obowiązkami i uprawnieniami, nie angażując nieuprawnionych osób i instytucji do tych działań. Nie mają tu żadnego znaczenia: odległość, koszty transportu, nakład pracy, "dogadanie się" itp.".
Wszyscy chcą, są gotowi. Tylko nic się nie dzieje. Od osób, które znają sprawę, słyszymy, że jak tak dalej pójdzie, dojdzie do tragedii. A to nie jedyny taki przypadek w Polsce. W serialu dokumentalnym "Piecza" opisywaliśmy sytuacje, w których decyzje sądu nie są realizowane, bo dzieci nie ma gdzie umieścić. W przypadku Poli jest inaczej. Rodzina zastępcza czeka.
Skoro na poziomie instytucji samorządowych nie udaje się tego załatwić powiadomiliśmy o sprawie Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej.
-
"Kreml de la creme". Dlaczego Kaczyński i Glapiński powinni wytłumaczyć się z rosyjskich tropów?
-
"Roszczeniowe zetki" rozwścieczyły pracodawców. "Rozwydrzone dzieci, które nie dorosły do pracy"
-
Roksana bała się, że spotka ją to samo, co Dorotę z Nowego Targu. "W szpitalach leżą kobiety świadome, że grozi im śmierć"
-
Abp Marek Jędraszewski w Boże Ciało nie zapomniał o polityce. Było o aborcji i "niektórych partiach"
-
"Bujaj się Andrzej, robimy swoje". "Przetłumaczył" komentarz Kaczyńskiego na "paradę absurdu" Dudy
- Zwierzęta na fermie rzucane o beton, uderzane siekierą. "Nie jest to jednostkowy przypadek"
- Kujawsko-pomorskie. Wybuch i wyciek gazu z rurociągu. Ewakuacja mieszkańców
- Ukradł z placu zabaw w przedszkolu zjeżdżalnię i piaskownicę. Usłyszał zarzuty
- Dron nieznanego pochodzenia uderzył w blok mieszkalny w Woroneżu w Rosji. Cel mógł być inny
- Rząd przyjął nowelizację budżetu na 2023 rok. Morawiecki: Dokonaliśmy rewizji