Zamiast tamponu pielucha lub skarpeta. "W szpitalu nie dostałam podpasek nawet przy poronieniu"

W szpitalu nie było podpasek, więc wpadła w panikę, pobiegła do łazienki i upchała do majtek papier toaletowy. To nie wystarczyło. Gdy później przebudziła się z drzemki, na prześcieradle zobaczyła czerwoną plamę. - Personel potraktował mnie jak krowę, którą trzeba ofukać i przeganiać z łóżka. Dawno nie zostałam tak upokorzona - mówi w rozmowie z tokfm.pl 39-letnia Ewa.
Zobacz wideo

Olga do szpitala trafiła po wypadku samochodowym. Na oddziale chirurgii urazowo-ortopedycznej w Warszawie z początku nikt jej nie odwiedzał, bo do miasta sprowadziła się ledwie dwa miesiące wcześniej i nie miała tu jeszcze nikogo. Prawdziwą samotność przeżyła jednak nie dlatego, że nie mogła nikomu wypłakać się z powodu ciężkiego złamania nogi ani potwornego bólu, który odczuwała.

Powód był znacznie bardziej prozaiczny - wywracające się oczy pielęgniarek i pacjentek na wieść o tym, że Olga jest tylko kobietą. - Po kilku dniach poczułam, że dostałam okres i wezwałam pielęgniarkę, bo nie mogłam się ruszyć z łóżka. Już samo powiedzenie na głos, że nie mam podpasek, było dla mnie wstydliwe. Ale sytuacja była awaryjna, nie miałam innego wyjścia, liczyłam na zrozumienie. Przecież pielęgniarka też była kobietą - mówi 29-latka.

Jednak zamiast zrozumienia usłyszała w głosie pielęgniarki zniecierpliwienie: "Skąd pani wezmę?! Szpital nie zapewnia. W podpaski trzeba się zaopatrywać we własnym zakresie". - Zamurowało mnie. Zapytałam: "Ale jak to, nie zapewnia? Kiedy miałam się zaopatrzyć? Co mam teraz zrobić?". A ona tylko odburknęła coś pod nosem, po czym obiecała przynieść mi ligninę. Trochę kłopotliwe, pomyślałam. No bo jak ligninę? W XXI wieku mam ligninę wkładać do majtek? Upokarzające, ale niech już będzie, byle coś mi dali. Tylko że pielęgniarka długo nie wracała, a we mnie złość mieszała się z ogromnym upokorzeniem – opowiada.

Gdy już pielęgniarka wróciła, zaczęła wzdychać i wywracać oczami, bo na prześcieradle pod Olgą zobaczyła plamę krwi. Mimo że też była kobietą, pozwoliła sobie na kąśliwą uwagę: "Ale pani uparta!". - To zabrzmiało tak, jakbym chciała zrobić jej na złość. Poczułam się odzierana z godności. Nie umiałam nic odpowiedzieć ani nawet jakoś jej pomóc, gdy mnie dźwigała z łóżka. Inne pacjentki też przewracały oczami z wyrzutem, że nie mogłam się upilnować. Że to przecież brzydkie. Że świństwo. Bo okres to temat tabu, a moja krew ośmieliła się wypłynąć na światło dzienne – wspomina.

Historia Olgi to wierzchołek góry lodowej. W każdym miesiącu krwawią miliony Polek, ponad połowa naszego społeczeństwa, a gdy w nagłych wypadkach trafiają do szpitali, słyszą, że podpaski nie są refundowane. Proponuje się im papier toaletowy, watę, ligninę. Bywa, że w awaryjnych sytuacjach muszą wkładać do majtek szmaty, folie, skarpetki, a nawet pieluchy.

Wielką masakrą było, kiedy wylądowałam z [niepełnosprawną] córką w szpitalu i po tygodniu od ostatniej miesiączki dostałam kolejną (krwawienia z powodu nadwyrężenia, bo dźwiganie 35 kg dziecka nie jest łatwe). Zero pomocy, upychanie papieru toaletowego (...) W pewnym momencie miałam tak dość, że usiadłam na łóżku i po prostu całe zakrwawiłam (...) Na pytanie lekarza 'Co tu się stało?' odpowiedziałam: 'Tu się stała ludzka obojętność'.*

"Różowe skrzyneczki"

- Wydaje mi się, że gdyby faceci miesiączkowali, to podpaski byłyby w szpitalach. A tak, mówimy o niedofinansowaniu systemu opieki zdrowia, który przyzwyczaił nas, że do szpitala musimy wziąć wszystko, czego potrzebujemy. Uznano, że podpaski to nasza sprawa, że niech każda z nas załatwi je sobie po cichu i że zawsze musimy być przygotowane na okres – mówi Adrianna Klimaszewska z Fundacji "Różowa Skrzyneczka".

Tymczasem, jak dodaje, jest to po prostu niemożliwe. Bo niekiedy kobiety lądują np. na SOR-ach ze złamaniami nóg albo w szpitalach psychiatrycznych po kryzysach samobójczych. Ostatnimi rzeczami, o jakich wtedy myślą, są podpaski. - W szpitalach możemy liczyć tylko na ligninę lub papier toaletowy, co jest totalnie niegodne. Kiedyś dyrektor jednej z lecznic przyznał z rozbrajającą szczerością, że nigdy nie pomyślał, iż pacjentki mogą nagle zacząć menstruować i trzeba im zapewnić dostęp do podpasek. A przecież to jedna z naszych podstawowych potrzeb fizjologicznych! – stwierdza.

Dlatego jej fundacja od 2019 roku organizuje zrzutki na środki higieny, pakuje je do różowych skrzynek i umieszcza w szkołach, internatach, bibliotekach, kinach i centrach kultury. W całej Polsce takich zestawów jest już ponad 8 tys. Fundacja zrobiła również wirtualną mapę, na której oznaczyła wszystkie takie punkty. Pojawia się na niej coraz więcej szpitali, bo ich dyrektorzy, słysząc o akcji, postanawiają załatwić problem oddolnie, siłami społeczników. Wiedzą, że o systemowym jego rozwiązaniu nikt na razie nie myśli.

No, ja w szpitalu nie dostałam podpasek nawet przy poronieniu. Polskie szpitale to jest piekło.

"Potraktowano mnie jak krowę, którą trzeba przeganiać"

Ewa mówi, że prawdziwy wstyd jest wtedy, gdy nie można podnieść wzroku ani ruszyć się z miejsca. Miała tak, gdy usłyszała od lekarza na obchodzie: "Brawo, dzisiaj udało się pani nie nabrudzić".

Dzień wcześniej okres zastał ją na szpitalnym łóżku. Nie mogła kupić podpasek, bo było święto i tamtejszy sklepik pozostawał zamknięty. Pech chciał, że mąż nie mógł ich przywieźć z domu, ponieważ z powodu mrozów samochód mu nie odpalił.

- Nie mogłam poprosić o podpaskę pacjentkę, która leżała obok mnie na sali, bo to była starsza kobieta. Zaczepiłam więc ze wstydem młodego lekarza. Spojrzał na mnie zaskoczony i zapytał, czemu z tym nie pójdę do pielęgniarek, przecież muszą mieć zapas. Odpowiedziałam, że już u nich byłam i rozłożyły ręce. Niby wcześniej miały, ponieważ kupiły pacjentkom z własnej kieszeni, ale tylko kilka opakowań i szybko się skończyły. Doktor nie mógł uwierzyć, że takie warunki panują na jego oddziale. Uciekł zakłopotany – wspomina 39-letka.

Wpadła w panikę, pobiegła do łazienki i upchała do majtek papier toaletowy. Ten jednak nie wystarczył. Gdy później przebudziła się z drzemki, na szpitalnym prześcieradle zobaczyła czerwoną plamę. - Mimo że wcześniej personel był dla mnie miły, to teraz potraktowano mnie jak krowę, którą trzeba ofukać i przeganiać z łóżka niegrzecznym ruchem ręki. Dawno nie zostałam tak upokorzona – wyznaje Ewa.

Gdy już pomyślała, że nic gorszego spotkać ją nie może, starszy lekarz na obchodzie wymierzył jej kolejny cios. Zrobił to z uśmiechem, jakby sprawiało mu to przyjemność. - Mówił do mnie jak do dziecka, że udało mi się nie nabrudzić. Zrobił to w towarzystwie młodszego kolegi, który ewidentnie czuł się zażenowany, i tej starszej pani, która ze mną leżała. Sparaliżowało mnie ze wstydu – podkreśla moja rozmówczyni.

Byłam tydzień na oiomie (...) dostałam miesiączkę. I ten tekst pielęgniarki: 'No taka pani chora, a ma okres?'

"W trakcie miesiączki nie powinno się piec ciast ani kisić ogórków"

Menstruacja nadal jest w Polsce tematem tabu, dlatego bywa przedmiotem kpin i narzędziem upokarzania kobiet, a politycy na szczeblu rządowym nie palą się, by rozwiązać problem z dostępem do podpasek w miejscach publicznych.

- Przyczyną wszystkiego jest zła edukacja. Na zajęciach z wychowania do życia w rodzinie dziewczyny i chłopcy są dzieleni na grupy, by o miesiączce nie rozmawiać razem. Wysyła się im sygnał, że to sprawa wyłącznie dziewczyn. Podobnie jest w wielu polskich domach, gdzie często zostają z tym same. Według badań z 2020 roku, w ponad 40 proc. rodzin w ogóle nie mówi się o menstruacji – tłumaczy Adrianna Klimaszewska.

Dlatego okres nadal obrasta zabobonami – niekiedy barwnymi, ale zawsze szkodliwymi. Wspomniane badania pt. "Menstruacja w Polsce: tabu, zabobony i stygmatyzacja" pokazują, że co piątka Polka wierzy, iż w trakcie miesiączki nie powinno się piec ciast ani kisić ogórków, bo po prostu wtedy nie wyjdą. Aż 25 proc. kobiet uważa, że podczas okresu nie można zajść w ciążę, a według 23 proc. w ogóle nie wolno wtedy uprawiać seksu. Również niemal co piąta Polka jest przekonana, że jej krew menstruacyjna jest pełna groźnych zarazków i toksyn. Może to wyjaśniać obrzydzenie, które w części polskiego społeczeństwa budzi miesiączka.

Ten brak wiedzy starają się uzupełniać organizacje pozarządowe, w tym Fundacja "Różowa Skrzyneczka", które prowadzą w szkołach zajęcia o menstruacji. Ministerstwo Edukacji i Nauki nie jest zainteresowane systemowymi zmianami w tej sprawie.

Jestem higienistką, dlatego na co dzień spotykam się z prośbami o podpaski. Znam ten smutny wstyd w oczach, z którym przychodzą do mnie dziewczynki. Jedne po prostu zapominają podpaski, inne, niestety, nie mają skąd wziąć na nie pieniędzy. Wtedy ten wstyd jest tak wielki, że mnie przytłacza. Wiem, że gdyby podpaski były w szkołach dostępne, w toaletach, tego wstydu by w ogóle nie było.

"Gdybym nie miała dostępu do podpasek, opuściłabym rok nauki"

Resort Przemysława Czarnka pozostaje również głuchy na głosy społeczniczek i uczennic, które alarmują, że brak dostępu do podpasek nie jest tylko problemem szpitali, ale również szkół. To z kolei przekłada się na ograniczenie w dostępie do edukacji dla dziewcząt. Bo wiele z nich podczas okresu po prostu rezygnuje z lekcji.

Najbardziej sugestywnie napisała o tym jedna z uczennic do ministra Czarnka: "Nie miałam tego pecha, żeby w moim domu brakowało pieniędzy na podpaski albo żeby rodzice nie zapewniali mi do nich dostępu. Ale miałam pecha, że trafiły mi się miesiączki paskudnie obfite i przez pierwsze lata bardzo częste. Trwające tydzień krwawienie, z cyklem 21-dniowym. Tłumacząc na zrozumiały język: dwa tygodnie bez miesiączki, tydzień z miesiączką. I tak przez całe gimnazjum i część liceum. Dodatkowo przez 3-4 dni z tego tygodnia podpaski w wersji "night", czyli najbardziej chłonne musiałam zmieniać co godzinę. W zaokrągleniu licząc - 15 podpasek na dobę przez 3 dni i po 7-8 przez kolejne 4. Raz albo dwa razy w miesiącu. I to nie był stan chorobowy - ot, ciężkie dojrzewanie. Gdybym nie miała dostępu do podpasek, z trzech lat gimnazjum statystycznie opuściłabym jeden rok nauki. Ciężko to nazwać realizacją obowiązku szkolnego, prawda?".

Tymczasem – jak zauważyła - państwo powinno zapewniać równy dostęp do edukacji bez względu na płeć. "My naprawdę nie jesteśmy winne temu, że miesiączkujemy - to nie jest fanaberia. To biologia. Faceci krzyczą często, że to niesprawiedliwe, że my mamy mieć za darmo podpaski, a oni nic. Ale podpaski nie są równe prezerwatywom. Są równe jedzeniu i ubikacji" - przekonywała, nawiązując do częstych kpin mężczyzn na forach dyskusyjnych. Piszą, że jeśli kobiety chcą mieć darmowe podpaski, to oni żądają darmowego piwa i prezerwatyw.

Resort nauki dostał w 2021 roku kilkadziesiąt takich listów od miesiączkujących uczennic. Zostały załączone przez Fundację "Różowa skrzyneczka" do jej prośby o to, by ministerstwo zareagowało na problem braku podpasek w szkołach. Urzędnicy Przemysława Czarnka umyli jednak ręce. Powołali się na autonomię szkół, którą później - przypomnijmy - sam minister próbował ograniczyć dwiema wersjami "Lex Czarnek". Napisali, że za zapewnienie "higienicznych warunków nauki" w szkole odpowiada jej organ prowadzący, a więc samorząd.

Jestem pielęgniarką szkolną. Mam pod sobą 3 szkoły podstawowe. Wszystkie szkoły są wiejskie. W jednej z nich ostatnio doznałam szoku. Uczennica zgłosiła się do mnie w trakcie miesiączki, bo 'przeciekła jej pielucha tetrowa'. Myślałam, że problem środków higienicznych w moich szkołach mnie nie dotyczy.

Boją się terminu "ubóstwo menstruacyjne", bo u nich jest jak w raju

Organizacje pozarządowe nie poddają się i wiosną - jako Okresowa Koalicja - zaczną zbierać podpisy pod obywatelskim projektem ustawy, który ma zagwarantować bezpłatny dostęp do podpasek i tamponów w polskich szkołach. Ponadto społecznicy nie odpuszczają też tematu upokarzania pacjentek. Fundacja "Różowa Skrzyneczka" planuje wkrótce wysłać apel do resortu zdrowia o zagwarantowanie kobietom darmowych środków higienicznych w szpitalach.

Póki co Polki są skazane na prowizoryczne i oddolne rozwiązania. Starają im się pomagać samorządy, które zamawiają "różowe skrzyneczki" i umieszczają je w budynkach użyteczności publicznej. Każdego dnia – jak mówi Adrianna Klimaszewska – jej fundacja przyjmuje od kilkunastu do kilkudziesięciu takich zgłoszeń.

- Oczywiście, niektóre samorządy odżegnują się od naszej akcji. Ze strachu, że zacznie się mówić, iż na ich terenie występuje ubóstwo menstruacyjne, a przecież jest tam jak w raju. Jednak większość lokalnych włodarzy bardzo pozytywnie reaguje na różowe skrzyneczki i już ponad 90 jednostek samorządowych włączyło się w nasz projekt. Niektóre działają czysto PR-owo, czyli ściągają od nas skrzyneczki i potem zostawiają je same sobie np. w szkołach. A one szybko się opróżniają. Walczymy więc, by samorządy wzięły na siebie odpowiedzialność za wypełnianie ich podpaskami. Tak działa m.in. Kraków, który kupił 250 skrzyneczek i zobowiązał się, że będzie je uzupełniał – tłumaczy aktywistka.

Jak może wyglądać ubóstwo menstruacyjne w Polsce XXI wieku, chyba najlepiej pokazuje historia uczestniczki badań, które przeprowadziła fundacja. A wynika z nich, że aż 39 proc. ubogich kobiet musi rezygnować z zakupu podpasek, bo ma pilniejsze wydatki. Wspomniana kobieta opisuje, że gdy straciła pracę, starała się kupować środki higieny tylko córkom. Na zaspokojenie swoich podstawowych potrzeb już nie było jej stać. Wyznała: "Musiałam wykorzystywać papier toaletowy, szmaty, folie…". Inna z podobną historią nazwała to "trybem przetrwania".

- Na ten tryb przełączyłam się tylko raz w szpitalu, gdy potraktowano mnie jak krowę, którą trzeba ofukać i przeganiać z łóżka, bo dostała okres. Ale raz wystarczył, żebym zapamiętała to ogromne upokorzenie do końca życia. Po co fundować takie chwile kobietom? Przecież państwo polskie stać, żeby tego nie robić – podsumowuje Ewa.

"Różową skrzyneczkę" może kupić każdy. Więcej informacji jest dostępnych na stronie fundacji.

* Cytaty pochodzą z wiadomości, które otrzymuje Fundacja "Różowa Skrzyneczka", także w mediach społecznościowych.

Imiona Olgi i Ewy na ich prośbę zostały zmienione.

TOK FM PREMIUM