"Pojechała do szkoły, odnaleziono tylko jej rower". Co roku znika tylu Polaków, ile liczy małe miasto
Telefon dzwoni w środku nocy. Izabela Jezierska-Świergiel odbiera i słyszy głos przerażonej kobiety. Opowiada, że prawdopodobnie jej córka została uprowadzona. Ma zaledwie 24 lata i właśnie skończyła studia w Norwegii. Dwa dni wcześniej odebrała dyplom i zaraz miała wracać do Polski. Powinna być już w domu, ale ślad po niej zaginął. - Nie odbiera telefonu, co jest do niej niepodobne. Zawsze byłyśmy w bardzo bliskich relacjach. Córka nie zerwałaby kontaktu ot tak. Musiało stać się coś złego – alarmuje matka.
Jezierska-Świergiel też tak myśli, dlatego prosi rozmówczynię, by jak najszybciej zawiadomiła policję, a sama postanawia, że o świcie wraz ze współpracownikami zajmie się sprawą. Ale następnego dnia dzwoni do niej policjant, który zdążył już przyjąć zgłoszenie zaginięcia. Mówi: "Wstrzymajcie się jeszcze. Norweska policja jedzie do miejsca zamieszkania dziewczyny i sprawdzi, co tak naprawdę się stało".
Wkrótce w tej historii nastąpi zwrot akcji, jak u Davida Lyncha i okaże się, że nic nie jest tym, czym się wydaje. I że córka już do domu nie wróci.
Co roku znika tylu Polaków, ilu mieszkańców liczy małe miasto
Takich zgłoszeń Fundacja ITAKA odbiera ponad tysiąc rocznie. A to jedynie ok. 10 proc. wszystkich zawiadomień, które dostaje policja. Bo każdego roku w Polsce ginie bez śladu 13 tys. ludzi, co można przyrównać do liczby mieszkańców małego miasta.
Najczęściej znikają osoby w wieku 25-45 lat, ale tylko niewielki ich procent to ofiary przestępstw. Zazwyczaj wychodzą z domu i już do nich nie wracają. Często zostawiają rzeczy, wśród których do ostatnich chwil próbowali mościć się w codzienności. Bliscy nie będą ich ruszać przez lata. Jakby zakładając, że przesunięcie kubka na biurku, schowanie kurtki do szafy czy wyrzucenie szminki sprawi, iż po powrocie córka, mąż, ojciec już w tym świecie się nie odnajdą.
Z początku rodziny mobilizują wszystkie siły - swoje i znajomych - by znaleźć zaginionych. Najpierw muszą zgłosić sprawę na policję, bo tylko wtedy można rozpocząć poszukiwania na wielką skalę. Tylko wtedy ITAKA może zacząć przygotowywanie plakatów ze zdjęciem zaginionego, które bliscy zaczną rozlepiać w swojej okolicy. Tylko wtedy w mediach i konsulatach mogą pojawić się te ogłoszenia.
- To wymóg prawny, bo nie można publikować wizerunku osoby bez jej zgody, dopóki ona nie znajdzie się w policyjnym rejestrze zaginionych. Gdy już ten wymóg zostanie spełniony, pomagamy pełną parą. Współpracujemy z mediami, policją, konsulatami i szpitalami, które sprawdzają w swoich bazach, czy nie przyjęły poszukiwanych przez nas osób. Mamy też wyszkolony zespół prawników i psychologów, którzy pomagają rodzinom radzić sobie z zaginięciem bliskiego – tłumaczy Izabela Jezierska-Świergiel, wiceprezeska ITAKI.
Często w pierwszych tygodniach rodziny zaginionych są wspierane przez całe otoczenie. Wszyscy dwoją się i troją, by odnaleźć człowieka, który przepadł bez śladu. Gdy sprawa zniknięcia staje się medialna - jak ta z 2010 roku dotycząca Iwony Wieczorek - angażują się w nią również prywatni detektywi, jasnowidze i ludzie w serwisach społecznościowych. Wielu robi to ze szczerej chęci pomocy, niektórzy dla poklasku, a inni, żeby by namieszać i dobrze się przy tym bawić. Podrzucają nieprawdziwe informacje, które bliscy zaginionych podchwytują jako tropy.
Życie takich rodzin zamienia się w piekło. Trwają w ciągłym napięciu. A ponieważ ich znajomi nie są tego w stanie długo wytrzymać, to z czasem wykruszają się jeden po drugim, aż rodziny zostają same. Bywa, że nawet ich niektórzy członkowie nie mają już siły i odpuszczają poszukiwania. Nie chcą oglądać się za siebie, tylko wrócić do codzienności. Wtedy w rodzinach dochodzi do kłótni i rozłamów, które jeszcze bardziej pogłębiają samotność garstki najwytrwalszych. Ci mimo upływu 5, 10, 20 lat nie umieją zapomnieć.
- Żyją w dwóch równoległych światach. W tym sprzed zaginięcia bliskiej osoby, kiedy wszystko było jeszcze normalnie. I w tym drugim, w którym muszą wstawać do pracy, odbierać dzieci ze szkół oraz robić zakupy. W pierwszym tylko czekają. Ktoś celebruje urodziny zaginionego. Inny co weekend piecze ciasto na wypadek, gdyby syn wrócił. Kolejny z nadzieją odbiera każdy telefon z nieznanego numeru. To trwanie w ogromnym bólu, który nigdy się nie kończy – podkreśla moja rozmówczyni.
Gdy się starzeją i opadają z sił, niekiedy przekazują swoją traumę dzieciom. Jest zamknięta w pytaniach, które wracają jak niechciany refren: "Gdzie teraz jest?", "Czy nic mu nie grozi?", "Jest zdrowa?", "Co się w ogóle stało?".
Nie chciał napisać listu do matki, która na niego czekała
Odpowiedź na to ostatnie pytanie matka 24-latki, która nie wróciła z Norwegii, dostała już po kilkunastu godzinach. Usłyszała od policji, że dziewczyna jest cała i zdrowa, a także że udało się ustalić jej miejsce pobytu. W pierwszej chwili mogło to zabrzmieć jak happy end, ale takim nie było. Kobieta bowiem dowiedziała się jeszcze, że nie dostanie adresu ani jakiejkolwiek możliwości kontaktu z córką. Ta już nie chciała go utrzymywać.
- Takich historii mamy wiele. Najpierw słyszymy od zgłaszających, że mieli bliską relację z zaginionymi i że nie stało się pomiędzy nimi nic, co tłumaczyłoby zniknięcie córki, męża czy ojca. Ale gdy później się znajdują, to opowiadają zupełnie inne historie. O długotrwałych konfliktach w rodzinie, o przemocy fizycznej i psychicznej, o molestowaniu seksualnym – mówi Izabela Jezierska-Świergiel.
Z jakiego powodu 24-latka zerwała kontakt z matką, nie wiadomo. Bo w momencie jej odnalezienia sprawa została zamknięta przez policję i ITAKĘ. Każdy dorosły ma prawo do przecięcia relacji z rodziną i żadna z instytucji już nie docieka, jaka była tego przyczyna. Bliskim trudno przyjąć to do wiadomości. Niekiedy próbują wymusić na fundacji namiary do swoich krewnych. A ponieważ prawo zabrania udzielenia takich informacji, to rodziny zastraszają i grożą jej pozwami. ITAKA nie ulega naciskom z jeszcze jednego powodu – nie chce, by się okazało, że wepchnęła ofiary w ramiona krzywdzicieli.
Do jeszcze większego zwrotu akcji doszło w historii mężczyzny, który w latach 90. przepadł bez wieści i odtąd był w Polsce uznawany za zaginionego. Do sprawy wróciła niedawno jedna z pracownic ITAKI i znalazła jej rozwiązanie… w parę chwil. Odkryła bowiem, że mężczyzna ma konto w mediach społecznościowych i to pod własnym nazwiskiem. Gdy skontaktowała się z nim, był zaskoczony, że ktoś go w ogóle szukał.
Okazało się, że ponad 20 lat temu wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Tam znalazł pracę i zaczął nowe życie. - Dostał od nas informację, że jego matka jest już u schyłku życia, ale cały czas na niego czeka. Mimo to absolutnie nie chciał odnowić z nią kontaktu. Powiedział tylko, że w tej rodzinie wydarzyło się za dużo złego. Zaproponowaliśmy, żeby napisał list do matki, a my go jej przekażemy. Odmówił kategorycznie – mówi Izabela Jezierska-Świergiel.
Pracownicy fundacji nie oceniają takich decyzji. Natomiast chętnie podejmują się tego ludzie w mediach społecznościowych. Bywa, że na bliskich albo samych zaginionych spada lawina hejtu. Dlatego ITAKA stara się ich chronić. Na plakatach nie podaje numerów do rodzin, tylko swoje. Nie informuje również, że zaginiony choruje na depresję czy schizofrenię, bo to czasem wywołuje falę stygmatyzujących komentarzy.
Takie oceny byłyby w stanie zrujnować nowe życie zaginionych, a także ich nowych rodzin, które mogą być niczego nieświadome. Pewnie tak byłoby w przypadku bohatera kolejnej historii, którą opowiada mi wiceprezeska ITAKI.
- Zaginął wiele lat temu, zostawiając żonę i dwójkę dzieci. Dorastały w micie ojca idealnego. Ciągle słyszały, że dla ich mamy był kochającym mężem i że najprawdopodobniej zniknął w wyniku jakiejś strasznej tragedii. I nagle, po 10 latach, uświadomiły sobie, że żyły w całkowitej ułudzie. Bo został odnaleziony za granicą i okazało się, że ma tam nową rodzinę. Nie wiem, dlaczego zostawił żonę i dzieci. Nie mnie to oceniać. Domyślam się tylko, że dla nich to było strasznie trudne. Musieli zacząć szukać swoich nowych tożsamości, bo te stare zostały w świecie, który właśnie runął – opisuje moja rozmówczyni.
Nastolatek wpada w ręce "samarytan"
Najczęstszą przyczyną, przez którą dorośli porzucają swoją codzienność, jest depresja. Zniknięcie może jawić się im jako szansa na reset życia, w którym nie umieją sobie poradzić. Polacy znikają również, by zostawić za sobą długi i traumę po utracie pracy. - Dla niektórych to jedno z najtrudniejszych doświadczeń. Miesiącami nie mogą znaleźć nowego zatrudnienia, czują się bezwartościowi i nikomu niepotrzebni. Bywa, że zachodzi to tak daleko, iż podejmują decyzję o zostawieniu bliskich. Niekiedy też popełniają samobójstwa, a ich ciała nie zostają odnalezione. Wtedy są uznawani za zaginionych – tłumaczy wiceprezeska ITAKI.
Kolejną przyczyną znikania Polaków są nałogi. Stopniowo uzależniają się od alkoholu lub narkotyków, a codzienne obowiązki zaczynają ich krępować w piciu czy ćpaniu. Zostawiają więc za sobą rodzinne życie i wybierają to na ulicy. Nikt nie wie, gdzie się podziali, więc trafiają do rejestrów zaginionych.
Na ulicy wylądowało też wielu emigrantów, którzy po wstąpieniu Polski do Unii Europejskiej wyjechali za chlebem. ITAKA odnotowała wtedy jeden z największych wzrostów liczby zaginięć. - Wyjeżdżali po nowe życie głównie do Wielkiej Brytanii, a często okazywało się, że ono tam na nich nie czeka. Wyruszali bez znajomości angielskiego, tamtejszych realiów i bez kontaktów. Nie znajdywali pracy albo szybko ją tracili. Niekiedy po prostu padali ofiarami nieuczciwych pracodawców lub pośredników, po czym trafiali na ulicę. A ona bardzo szybko zmienia ludzi. Nawet wykształceni i niemający nałogów spadali na samo dno. Uzależniali się od alkoholu i narkotyków. Wstydzili się wrócić do domów, bo mieli świadomość, że inni, którzy emigrowali, jakoś sobie poradzili – tłumaczy Izabela Jezierska-Świergiel.
Ulica "zasysa" również nastolatków. I to nawet tych, którzy dobrze się uczą oraz są domatorami. Gdy pracownicy ITAKI słyszą, że "zaginęło takie spokojne dziecko", to zapalają im się w głowach żółte lampki. - Możemy wtedy podejrzewać, że stało się coś naprawdę złego. I że nie jest to zwykła ucieczka dziecka z domu – mówi.
Jak dodaje, wielu dorosłym takie ucieczki kojarzą się z fanaberią – chęcią przeżycia przygody. Komentują: "Jak szczeniakowi skończą się pieniądze, to wróci". Niekiedy jednak nastolatki zostają wplątani w sytuacje, po których nie mogą już wrócić do domu. Gdy nie mają gdzie spać, nocują na dworach i trafiają tam na ludzi, którzy oferują "pomoc". W zamian jednak nie oczekują zwykłego podziękowania, tylko np. wykonywania usług seksualnych. Na takich "samarytan" można trafić również w internetowych grupach dla młodych, którzy planują ucieczki z domu. - Więc zniknięcie nastolatka to bardzo niebezpieczna sytuacja. Może zostać "zaopiekowany" przez dorosłych i stać się ofiarą handlu ludźmi – ostrzega moja rozmówczyni.
Mężczyzna z bajaderką
Tamtego dnia uwagę ekspedientki ze stoiska cukierniczego zwrócił facet po czterdziestce, który siedział w kącie supermarketu. Do nikogo się nie odzywał, na nikogo nie czekał. Gdy jeden z klientów wziął go za potrzebującego i dał mu pieniądze, mężczyzna podszedł do lady ze słodkościami. Kupił bajaderkę i wypowiedział to zdanie, które mocno zdziwiło ekspedientkę: "Mam na imię Marek, nikt na mnie nie czeka".
Kiedy po pracy wróciła do domu, było już późno. Mimo to zajrzała do Bazy Osób Zaginionych ITAKI, bo sytuacja z pracy nie dawała jej spokoju. Na jednym z pierwszych zdjęć, które jej się wyświetliło, zobaczyła mężczyznę przypominającego Marka. Rano wróciła do supermarketu i poprosiła ochroniarzy o przejrzenie monitoringu. Chciała się upewnić, że widoczny na nim człowiek z bajaderką to ten sam, którego poszukiwała ITAKA.
- Gdy do mnie zadzwoniła, bardzo się ucieszyłam, bo tydzień wcześniej odebrałam zgłoszenie o zaginięciu tego pana i zrobiło mi się go szkoda. Jego brat opowiedział mi, że Marek miał wypadek w dzieciństwie i doznał urazu, który spowodował u niego zmiany w mózgu i jakiś stopień niepełnosprawności. Radził sobie w życiu, ale nie na tyle, żeby przetrwać dłuższy czas sam poza domem. Gdy więc pewnego dnia wyszedł z niego i już nie wrócił, rodzina miała powody do obaw – opowiada Izabela Jezierska-Świergiel.
Nie wiadomo, jak Marek przejechał całą Polskę. Sklep, w którym go rozpoznano, znajdował się 600 kilometrów od jego domu. Ekspedientka stoiska cukierniczego, ochroniarze i cała obsługa zaangażowali się w sprawę. Następnego dnia wszyscy czekali w pracy już tylko na to, że mężczyzna od bajaderki znów przyjdzie do ich sklepu.
- Na szczęście tak się stało i pan Marek wrócił do swoich bliskich. Ale gdyby nie pracownicy marketu, to kto wie, co stałoby się z zaginionym. Miał problemy z pamięcią i nie wiedział, jak odnaleźć drogę do domu. Gdyby nie wrócił, rodzina pewnie nie dowiedziałaby się, jakie były jego losy – mówi wiceszefowa ITAKI.
"Katastrofa, po której trudno się podnieść"
Najbardziej poruszyła ją jedna z pierwszych spraw, jaką zajęła się zaraz po przyjściu do fundacji. Była to historia 14-letniej dziewczynki, która pewnego dnia pojechała na rowerze do szkoły, ale tam nie dotarła. Odnaleziono tylko ten rower, który – jak podejrzewała policja – został potrącony przez samochód.
- Bardzo mocno wierzyłam w to, że dziewczynka się odnajdzie. Jej rodzina i ja przez kilka tygodni zakładałyśmy, że ktoś ją niechcący potrącił, później spanikował, może ją ukrył i przetrzymuje w domu. Pamiętam, że w pewnym momencie pomyślałam, że jeśli jest ukryta gdzieś na zewnątrz, to może zmarznąć, bo wtedy panował chłód. Pewnie bardziej racjonalnie byłoby zadać pytanie, czy w ogóle żyje, ale mój umysł szukał nadziei – wspomina Izabela Jezierska-Świergiel.
Wkrótce jednak się okazało, że ta historia nie znajdzie już szczęśliwego zakończenia. Policja odnalazła ciało dziewczynki i ustaliła, że zamordował ją kuzyn. Zbrodnia miała tło seksualne. - Niespełna rok po śmierci dziewczynki zginął jej brat w nieszczęśliwym wypadku. Gdy się o tym dowiedziałam, pomyślałam, że utrata dwójki dzieci w tak krótkim czasie, to ogromny dramat dla całej rodziny. To katastrofa, po której trudno się podnieść. Niestety, tak też czasem kończą się historie zaginięć – podsumowuje moja rozmówczyni.
Bazę osób zaginionych Fundacji ITAKA znajdziesz >>TUTAJ<<.
-
Nagły zwrot Niemiec. "Traktują Ukrainę jako zasób"
-
"Bezpardonowy roast Tuska". Konwencja PiS i spot z wulgaryzmami, czyli jak wzbudzić "wstręt, odrazę wobec opozycji"
-
Ile ludzi w Marszu Miliona Serc? Ratusz podał liczbę, policja też. Różnica jest kolosalna
-
Spór o religię w lubelskim liceum. "Mamy się tłumaczyć?". Rodzice oburzeni, dyrekcja dementuje
-
Wyborcy Trzeciej Drogi popierają decyzję liderów o braku udziału w Marszu Miliona Serc. "To mnie przekonało"
- Nike 2023 dla Zyty Rudzkiej. "Przyjmuję tę nagrodę jako nagrodę dla moich bohaterki"
- "40 tys. głosów nie uda się policzyć". Polonia alarmuje. "Idziemy na katastrofę"
- Marsz Miliona Serc bez liderów Trzeciej Drogi. "To nie musi być błąd"
- Donald Tusk na finał Marszu Miliona Serc z obietnicą i mocnym apelem. "Proszę was na wszystkie świętości"
- "Nie powiem, o co walczymy, tylko o co chodzi". Konwencja PiS bez obietnic i zaskoczeń