"Styczeń będzie martwy". Hotele liczą straty, a ośrodki walczą o przetrwanie. "Gorzej niż w pandemii koronawirusa"

Pierwszy tydzień ferii w Polsce za nami, a na stokach brakuje tłumów, podobnie w restauracjach i hotelach. Część ośrodków w ogóle się nie otworzyła. - Nie ma pokrywy na stoku, ludzi w restauracji mniej o 40 proc., a hotel przy stoku to już w ogóle świeci pustkami, bo aż 99 proc. turystów odwołało rezerwacje - mówi tokfm.pl Grzegorz Schabiński, który prowadzi dwa ośrodki w Beskidzie Niskim, w tym jeden z największych w regionie Chyrowa-Ski. Przyznaje, że nie pamięta tak złego sezonu. Ci, którzy działają, podnoszą ceny - bywa, że nawet o 25 proc.
Zobacz wideo

Ferie trwają w najlepsze, ale cieszą się z nich najpewniej tylko dzieci, które nie muszą wstawać rano do szkoły. Rodzice? Zżymają się na drożyznę w górskich kurortach. A przedsiębiorcy? Choć w ostatni weekend sypnęło śniegiem, to ich straty i tak już są ogromne. Właściciele ośrodków zaciskają więc zęby, bo i tak nie wyjdą na swoje. Część z nich do połowy stycznia nawet nie myślało o uruchomieniu wyciągów. - Ale po co? Aura nie dopisała, zszedł cały śnieg, więc styczeń będzie martwy. W sumie to wychodzi na to, że działaliśmy tylko kilka dni w grudniu - ubolewa Grzegorz Schabiński, który prowadzi dwa ośrodki w Beskidzie Niskim, w tym jeden z największych w regionie Chyrowa-Ski.

Przyznaje, że nie pamięta tak złego sezonu. - Nie było pokrywy na stoku, ludzi w restauracji mniej o 40 proc., a hotel przy stoku to już w ogóle świeci pustkami, bo aż 99 proc. turystów odwołało rezerwacje - dodaje. Przedsiębiorca rozkłada ręce, bo jego zdaniem jest jeszcze gorzej niż w pandemii koronawirusa. Wtedy przynajmniej, jak zapewnia, biznes jakoś się kręcił. - Teraz to czas na przeczekanie, nie na zarabianie - zauważa.

"Tylko kto by do mnie wtedy przyjechał?!"

Grzegorz Schabiński nie jest jedynym, który o feriach, które rozpoczęły się dokładnie tydzień temu - myśli z przerażeniem. Jak wynika z danych Polskich Stacji Narciarskich i Turystycznych, choć ośrodki otworzyły się już pod koniec listopada, to przedświąteczne raptowne ocieplenie spowodowało, że 30 z nich zostało zmuszonych czasowo się zamknąć. - Działa jedynie 52 z 83 u nas zrzeszonych - doprecyzowuje Sylwia M. Groszek, rzecznik PSNiT. 

Ci, którzy się otworzyli, z przerażeniem patrzą na rachunki za prąd. Co do zasady, to jedna trzecia kosztów ośrodków narciarskich. - W ubiegłym roku płaciłem ok. 490 zł za 1 mWh, w tym będzie to już 1,2 tys. zł - żali się Andrzej Budz, prezes ośrodka narciarskiego Koziniec w Czarnej Górze. Podaje też, że w całym 2022 r. za prąd musiał zapłacić 300 tys. zł. W tym będzie dobrze, jeśli nie przekroczy 500 tys. zł. - 10 dni naśnieżania stoku kosztowało mnie rok temu ok. 30 tys. zł, a dziś? 120 tys. zł. A przecież bez sztucznego naśnieżania nie ma szans, by cokolwiek ruszyło - pokazuje szczegółowe wyliczenia. 

Budz zwraca też uwagę, że teraz w górę poszły także pensje pracowników i ich ZUS (w 2022 r. pochłonęły 1,3 mln zł, w tym roku mogą sięgnąć już nawet 2 mln zł), a także np. ceny paliw do ratraków (15 tys. litrów paliwa w sezonie to wydatek ok. 100 tys. zł). Do tego dochodzą np. koszty dzierżawy. - Gdybym to wszystko przerzucił na klientów, to karnet musiałby kosztować nie 125 zł, jak teraz, czy 100 zł w zeszłym roku, ale 225 zł. Tylko kto by do mnie wtedy przyjechał?! - pyta retorycznie.

Dlatego, jak dodaje, liczy, że w tym sezonie uda mu się chociaż wyjść na zero. - Walczę o przetrwanie - zapewnia. Bo o inwestycjach może tylko pomarzyć. Tym bardziej, że na dalsze zmodernizowanie systemu naśnieżania musiały wyłożyć - bagatela - ok. 3 mln zł. - Skąd wziąć środki?! Grudzień już nam uciekł, a teraz mamy obroty niższe nawet o 60 proc. niż w 2021 r. - uskarża się. Ten rok, jak przyznaje, pokaże, czy to w ogóle jeszcze opłacalny biznes.

Poturbowana branża 

O słabym sezonie mówią także przedstawiciele platform rezerwacyjnych. I tak np. Noclegi.pl raportują o 33 proc. spadku rok do roku. Eliza Maćkiewicz z platformy Travelist.pl zauważa z kolei, że zainteresowanie zimowymi wyjazdami w szczycie sezonu nie wróciło jeszcze do okresu sprzed pandemii. - W sezonie 2019/2020 transakcji na ferie w analogicznym okresie było o 75 proc. więcej niż teraz - zapewnia. 

Zdaniem Natalii Jaworskiej, wpływ na to może mieć nie tylko brak śniegu, ale również wykorzystanie przez większość Polaków bonu turystycznego. - Ponadto branża turystyczna jest obecnie mocno poturbowana - najpierw COVID-19, następnie wojna i inflacja - tłumaczy. 

Inna rzecz, że klientów przed feriami w górach odstraszają także ceny - zarówno w hotelach, jak i restauracjach. - Podrożał prąd, gaz, żywność i do tego płaca minimalna, te wszystkie podwyżki zostały przerzucone na gości - dopowiada niezależna ekspert ds. turystyki.

Z jakimi wydatkami trzeba się liczyć? Co do zasady średnia cena za nocleg poszła w górę o 10 proc.; przy czym najwięcej rezerwacji jest w apartamentach, pensjonatach i hotelach. I tak np. średnia cena rezerwacji w apartamentach to 97 zł od osoby za noc, w pensjonatach - 107 zł, a w hotelach 120 zł. - Dla osób szukających oszczędności i ekonomicznego wyjazdu, można zatrzymać się w hostelu w cenie już ok. 67 zł od osoby za noc - zastrzega Natalia Jaworska.

Zmiany widać też w zestawieniu górskie TOP 10 na ferie w 2023 roku. Jarnołtówka i Lądek-Zdrój wskoczyły na miejsce Polanicy-Zdrój i Krynicy-Zdrój. - Na pierwszym miejscu rok temu była Czarna Góra, która w tym roku spadła na pozycję nr 10. To skutek między innymi wzrostu cen - zwraca uwagę Eliza Maćkiewicz.

W tym sezonie największym zainteresowaniem cieszą się: Szklarska Poręba (20 proc. wszystkich rezerwacji w polskich górach), Karpacz i jego okolice (14 proc.), a także Zakopane (11 proc.). Na dalszych pozycjach plasują się: Świeradów-Zdrój, Wisła i Ustroń.  

Albo na krócej, albo w marcu 

Zwykle o tej porze roku wszystko już było jasne - hotele ogłaszały cenniki z dużym wyprzedzeniem. Teraz chwytają się każdego sposobu, byle tylko przyciągnąć gości ceną. I tak np. do końca lutego proponują zniżki do 14 proc. od standardowych cen. - I co z tego?! - wzrusza ramionami  Grzegorz Schabiński. Podliczył, że koszty prowadzenia hotelu zwróciłby się dopiero wtedy, kiedy frekwencja sięgnęłaby 70 proc. Na to się jednak nie zanosi; także dlatego, że latem doszła jedynie do 40 proc.

A dodatkowo, jeśli już ktoś przyjedzie, to i tak zostaje na krócej. - Jest tendencja do skracania wyjazdów z 5-6 noclegów na 3-4 doby; zresztą niezależnie od regionu Polski - potwierdza Natalia Jaworska. Tłumaczy, że goście zamiast rezygnować z komfortu, rezygnują z długości pobytu.

Tym bardziej, że w górę poszły też koszty dojazdu i karnetów narciarskich, nawet o 10-20 proc. Stąd nierzadko też szukanie oszczędności. - Często Polacy chcą bezpłatnych atrakcji na miejscu, rzadziej korzystają ze SPA w hotelach albo wybierają miejsca zakwaterowania, gdzie można samodzielnie przygotować posiłki - dodaje. Choć równie często w ogóle rezygnują z typowego wyjazdu na ferie na rzecz 2-3 dniowych city breaków. 

To zresztą nie ostatnia zmiana - Polacy licząc każdą złotówkę, coraz chętniej rezerwują wyjazd poza szczytem sezonu. - Zainteresowaniem cieszy się między innymi marzec, kiedy ceny po feriach znacznie spadają - średnio w górach trzeba zapłacić wówczas 480 zł, a nie 720 zł (za cztery dni). Natomiast warunki pogodowe są nierzadko lepsze niż w styczniu czy lutym - tłumaczy Eliza Maćkiewicz.

Jak zapewnia, w tym sezonie takich rezerwacji jest na ten moment o 23 proc. więcej niż rok temu, więc trend jest bardzo wyraźny. Grzegorz Schabiński podsumowuje gorzko: "To i tak nie zrekompensuje mi stale rosnących kosztów. Biznes jak się nie spinał, tak się nie zepnie. Dlatego w mojej sytuacji odpuszczenie tego sezonu może po prostu oznaczać mniejsze straty". 

TOK FM PREMIUM