"Katolicyzm powinien być traktowany jak najsilniejsze narkotyki. Trzeba przed nim bronić dzieci" [FRAGMENT KSIĄŻKI]
Dostrzegłem niemoralność Kościoła tylko dlatego, że jaskrawo jej doświadczyłem w życiu. Siła religijnych instytucji polega na tym, że potrafią zasłonić młodym ludziom widok na rzeczywistość i dymem z kadzielnic skutecznie maskować wydobywający się z pobielanego grobu Kościoła smród wewnętrznej zgnilizny. Służy temu obecność religii w szkole. Służy temu ogromna, wypróbowana przez wieki machina propagandy i psychomanipulacji, którą się Kościół posługuje. Skutkiem tego jest właśnie owa wspomniana wyżej, uzależniająca moc katolicyzmu, moc, której tak dobitnie doświadczyłem na sobie.
Wyrwanie się z uzależnienia od Kościoła zawdzięczam swojej sytuacji. Byłem w pewien sposób naraz duchownym i świeckim, wiodłem życie zawieszone pomiędzy oboma światami, a to pozwoliło mi dostrzec rzeczy, które moja fanatyczna wiara wcześniej mi zasłaniała. Zobaczyłem przede wszystkim, że nieuczciwość takiego pana Mariana czy innych wierzących nie jest w pełni ich winą. To księża dają katolikom zły przykład sprzecznego z głoszonymi ideałami życia. Ale nawet oni nie są ostatecznym źródłem panoszącego się w Kościele zła. Źródła należy upatrywać w systemie formacji religijnej, który kształtuje duchownych.
Księża to dziewiętnastolatkowie, których seminarium duchowne zamroziło na tym poziomie rozwoju. Sześć lat spędzili w zamkniętym budynku pod nadzorem przełożonych, którzy bez przerwy im powtarzali, jaki to świat na zewnątrz jest zły i zdeprawowany, jaka to wielka odpowiedzialność na nich spoczywa i jak wielka jest różnica między wyświęconym kapłanem a zwykłym świeckim. Po seminarium poszli na plebanię, czyli w rzeczywistość może i mniej oderwaną od życia, ale nadal do głębi przesiąkniętą tą metafizyką „nadczłowieka – kapłana" i „podczłowieka – świeckiego".
"Wpadłem w szpony wewnątrzkościelnej sekty"
U mnie to oderwanie od rzeczywistości nie zaczęło się w seminarium, ale pięć lat wcześniej, gdy jako czternastolatek wpadłem w szpony wewnątrzkościelnej sekty, czyli Ruchu Światło–Życie. Nie jestem pod tym względem żadnym wyjątkiem, podobne CV może sobie wystawić większość księży. To chyba oczywiste, że im dłużej trwa w życiu konkretnego księdza jego ścisłe przywiązanie do instytucji Kościoła, tym bardziej oderwany jest od rzeczywistości.
To, co potem przejawia się w demoralizacji, pysze i kompletnej nieznajomości życia przez duchownych, jest winą przede wszystkim bardzo przemyślanego i bezbłędnie działającego systemu formacji. I to on odpowiada za to, co potem takim zgorszeniem napełnia wiernych. Jeszcze raz powtórzę z całą dosadnością: ksiądz pedofil, ksiądz biznesmen, ksiądz pijak, ksiądz pyszałek, ksiądz hazardzista, ksiądz okrutnik i inkwizytor zostali ukształtowani i pobłogosławieni przez Kościół, przez instytucję katolickiej formacji, od kolorowanek na religii w przedszkolu począwszy, a na święceniach prezbiteratu skończywszy. I to ten system powinien zostać w pierwszej kolejności rozliczony.
Tymczasem sięga on także po bezbronne umysły dzieci. Kościół poprzez posłuszną mu władzę państwową próbuje zmusić rodziców, by posyłali pociechy na lekcje religii w szkole. W sukurs idą mu politycy, głoszący, że bez tych lekcji młodzi ludzie będą pozbawieni wartości moralnych. A przecież szkolna katecheza jest pierwszym stopniem tego właśnie systemu, który demoralizuje i przerabia ludzi na potwory niedostrzegające własnej nieuczciwości, podłości i okrucieństwa. Dlatego chcę w tym miejscu z całą mocą powiedzieć, że nie wolno dopuścić do tego, żeby Kościół miał dostęp do młodych ludzi. Katolicyzm powinien być tak samo traktowany jak najsilniejsze narkotyki: trzeba przed nim bronić młodzież, bronić dzieci, bo jeśli system kościelnej formacji dobierze się do ich umysłów, zrobi im potworną krzywdę. Nie można na to pozwolić. Każdy z nas jest odpowiedzialny za to, żeby demoralizację krzewioną przez Kościół powstrzymać. Wołam o to także dlatego, że wiem, z jakim trudem rzeczywistość wyrwała mnie z tego systemu. A przecież nie każdy może mieć tyle szczęścia co ja.
Kościół nie dał ani grosza
Niech za ilustrację tego wszystkiego, co napisałem w temacie kościelnej moralności, posłuży pewna przygoda, którą przeżyłem wiosną 2012 roku. Jeden z moich przyjaciół, Rafał I., przez przypadek dowiedział się o dziewczynce mieszkającej w pewnym prowadzonym przez siostry zakonne domu dziecka. Dziewczynka nie miała jednej ręki, co było przyczyną oczywistej niesprawności, ale też skutkowało groźnym dla prawidłowego rozwoju nierównomiernym obciążeniem kręgosłupa. Należało zaopatrzyć dziecko w protezę, w przypadku tak młodego ciała nie jest to jednak prosta sprawa. Dziecko rośnie, a proteza nie. Można więc albo wymieniać protezy co jakiś czas, co za każdym razem wiązałoby się ze sporymi kosztami, albo ponieść jednorazowy, potężny wydatek (wówczas ponad 100 tysięcy złotych) i zakupić specjalną protezę dziecięcą, którą można dostosowywać do rozmiarów i wagi rozwijającego się ciała.
Historia jakich wiele, ale przyjaciele z mojej paczki zapalili się do tego, żeby coś z tym zrobić. W ciągu ledwie trzech miesięcy udało im się od zera zorganizować galę charytatywną i licytację połączone z młodzieżową imprezą, z których dochód w całości poszedł na sfinansowanie zakupu protezy. Zdobyli sponsorów wśród przedsiębiorców, reportaż o ich dokonaniu został swego czasu wyemitowany przez telewizję Polsat w wieczornym wydaniu wiadomości. Licytowano nie jakieś odpustowe śmieci, ale całkiem poważne fanty, na przykład gitarę z autografami członków zespołu Dżem. Gala, licytacja, impreza oraz prowadzona po nich zbiórka pozwoliły jeszcze w tym samym roku zakupić protezę dla dziewczynki.
Młodzi ludzie, którzy to wszystko zorganizowali, byli typowymi przedstawicielami młodzieży, która z wiarą i Kościołem żegna się w momencie bierzmowania, a moralność i nauczanie chrześcijańskie są jej zupełnie obce. Jedynym ich kontaktem z rzeczywistością wiary byłem ja i dlatego mogę powiedzieć i zaświadczyć, że w tym, czego dokonali, wiara religijna, chrześcijańskie przykazania miłości i tym podobne nie miały żadnego, ale to żadnego udziału. Co więcej, pławiący się w zbytkach, siedzący na złotych tronach kapłani i w ogóle cały instytucjonalny Kościół ani grosza nie dali na protezę dla dziewczynki, będącej, jak by nie było, podopieczną katolickiego domu dziecka. Ciągle słyszę, jak strasznie niesprawiedliwe jest twierdzenie, że z wiary religijnej nie wypływa ani nie płynęło nigdy żadne dobro. Podnosi się rzekomo ogromne zasługi Kościoła na polu charytatywnym, śpiewa się hymny na cześć chociażby Caritasu. Tymczasem, gdy jeden z chłopaków z paczki wpadł na, jak się okazało, głupi pomysł, żeby w poszukiwaniu sponsorów udać się do jednej z parafii, usłyszał od księdza, że skoro nie chodzi do kościoła, to nie mają o czym rozmawiać.
"Wiara katolicka bardziej w moralności przeszkadza, niż pomaga"
Dzisiaj bardzo żałuję, że podczas całej akcji wspierałem działalność moich przyjaciół, mając na sobie koloratkę, tym samym sugerując postronnym obserwatorom, jakoby Kościół katolicki miał cokolwiek wspólnego z naszą akcją charytatywną.
Sto tysięcy złotych, jak spokojnie można oszacować, to miesięczne koszty utrzymania jednego biskupa z jego próżniaczym dworem, złoconymi szatami, rezydencjami, rautami i całym dobrodziejstwem inwentarza. Wystarczyłoby, żeby przez miesiąc, dwa biskupi zacisnęli pasa, a sami mogliby zakupić protezę dla dziewczynki. Gdyby chociaż zechcieli mieć na tyle wstydu i przyzwoitości, żeby przyznać, że wcale nie są jedyną i najjaśniejszą opcją moralną na świecie... Ale nie, dalej twierdzą, że poza katolicyzmem jest tylko amoralizm i nihilizm. Dla Kościoła całe dobro, jakie dzieje się bez niego, jest złem, a co najmniej czymś podejrzanym. Nic, co nie wygląda odpowiednio świątobliwie, co wyjdzie poza nawias jego napuszonej formy i poza krąg wzajemnej księżowskiej adoracji, nigdy nie otrzyma jego imprimatur, a jeśli ośmieli się zdobyć jakiś większy pozytywny rozgłos, stanie się wrogiem. Najlepszym przykładem jest tu odrażająca nienawiść Kościoła skierowana przeciwko Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy.
Podsumowując, wbrew temu, co Kościół twierdzi, dobro nie dzieje się wśród ludzi dzięki jego działalności, ale pomimo niej, a wiara katolicka bardziej w moralności przeszkadza, niż pomaga.
Fragment książki Roberta Samborskiego "Kościoła nie ma. Wspomnienia po seminarium", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
-
Molestował nieletnich i współpracował z SB. Kim był "bankier" Jana Pawła II? "Żył jak pączek w maśle"
-
"Trwa walka nerwów". Gen. Bąk wskazuje, kiedy spodziewać się "istotnych zmian" na ukraińskim froncie
-
Poseł Rutka cytuje hejterskie teksty z TVP. O kim mowa? Karolina Lewicka zgadła od razu
-
W Holandii stworzyli cmentarz, bo Polki "zaczęły pytać, jak mogą pożegnać swoje dzieci"
-
Katolicka "sekta" w Częstochowie. "Wieczorem wybuchały krzyki dzieci, płacz i odgłosy uderzeń"
- "Margin Call": film zamiast podręczników do Business English
- "Wizyta Putina w Mariupolu to teatrzyk". Ekspertka o "wiosce putinowskiej"
- Dawid Kubacki kończy sezon. "Nie to jest teraz najważniejsze"
- Ile może dorobić emeryt w 2023 r.? Od 1 marca obowiązują nowe limity
- Dni wolne w 2023 roku. Kiedy warto zrobić sobie długi weekend?