Piotruś Pan alimentów nie płaci, a do komornika przychodzi z matką. "To są moje byłe dzieci"

Komornik przyszedł do domu alimenciarza - typ "byczka", po którym było widać, że wiele czasu spędza na siłowni - i zobaczył tam nowiutki zestaw do ćwiczeń. - Gdy jego matka mnie usłyszała, od razu wbiegła do pokoju i zaczęła machać mi przed nosem papierami, które miały być dowodem, że to ona cały ten sprzęt kupiła. Kobieta w wieku 80 lat, a próbowała mnie przekonać, że ławeczka i sztangi to jej własność - mówi w tokfm.pl komornik Robert Damski.
Zobacz wideo

Od 25 lat jest komornikiem sądowym w Lipnie. Co roku trafia do niego prawie 100 nowych spraw dotyczących zaległych alimentów, a łącznie ma ich w toku ok. 1500. W 94 proc. przypadków, dłużnikami są mężczyźni. Tylko w ostatnim roku ściągnął od nich prawie 3 mln zł i przekazał je matkom z dziećmi.

Niekiedy egzekucja zaczyna się niewinnie. Alimenciarz dzwoni do komornika, by dogadać się w sprawie pieniędzy dla swojej byłej, a w oczekiwaniu na połączenie słyszy kojącą melodię Korteza i słowa:

Te stare płyty weź, lubiłaś je,
I tak na pamięć znam ich każdy dźwięk,
Dzieciom mów, że tyram gdzieś na chleb,
I kłam, i kłam, że wciąż kochasz mnie, że chcesz.

- Zawsze to lepsze niż kawałek, który ma ustawiony jeden z moich kolegów komorników: "Pójdę boso" - śmieje się Robert Damski.

Zazwyczaj jednak w egzekucji długu nie ma nic kojącego. Jak przyznaje mój rozmówca, alimenciarze go nie lubią, bo włazi z buciorami w ich życie. - I to dosłownie. Pukam do drzwi, po czym robię dłużnikowi wjazd na chatę. Biada, gdy akurat siedzą tam jego koledzy przy piwku i wspólnie oglądają mecz. Bo zaczynam pytać przy nich gospodarza, dlaczego nie płaci alimentów na swoje dziecko. Niektórzy wtedy zapraszają mnie do kuchni, żeby nie rozmawiać przy kolegach, a inni się stawiają, odgrywają gierojów, krzyczą, wyzywają i wymachują rękoma - opowiada.

Stały zestaw tekstów, który słyszy wówczas komornik, jest nieco mniej subtelny od słów Korteza. Brzmi mniej więcej tak: "Ja pier...lę, a na ch...j pan tu przylazł?! Dla tej dzi...ki będzie pan ściągał pieniądze? Przecież ona kur...ła się z połową wsi!".

Damski rozumie to wzburzenie. Często jest bowiem pierwszą osobą, na której dłużnik może wyładować złość - na sali rozpraw, gdy zasądzano alimenty, musiał przecież siedzieć cicho, bo jeszcze wlepiliby mu karę pieniężną albo nawet aresztu za obrazę sądu. Poza tym komornik z Lipna ma świadomość, że sama jego obecność przypomina dłużnikom o ich życiowej porażce, jaką było rozstanie z rodziną. - Jeśli biegniemy na przystanek i się przewracamy, to szybko wstajemy i w pierwszym odruchu rozglądamy się, czy ktoś nie zauważył naszego upadku. Bo jak ludzie go widzieli, to nas deprymuje. A komornik łapie kogoś takiego za rękaw i mówi: "Widziałem i jeszcze mam na to papiery!" – stwierdza.

Dlatego - dodaje - w kontaktach z dłużnikami nie eskaluje emocji, a wręcz stara się je rozładować. Tak było w sytuacji, gdy alimenciarz zdenerwował się na widok komornika, wyciągnął szufladę ze sztućcami i rzucił nią o podłogę. - Powiedziałem spokojnie: "Myślałem, że zaproponuje mi pan herbatę, a teraz będzie problem, bo łyżeczki wszystkie leżą na ziemi". Trochę go to rozbroiło. Odparł: "No sam pan widzi, jak ta ku...a potrafi wyprowadzić mnie z równowagi" - wspomina.

"Nie płacę, bo to moje byłe dzieci"

W Polsce już ok. miliona dzieci czeka na zaległe alimenty. Rodzice – przeważnie ojcowie – są zadłużeni na łączną kwotę 13,4 mld zł. To abstrakcyjne liczby i dzieci ze statystyk, które pewnie na mało kim robią wrażenie. W kancelarii Roberta Damskiego zyskują jednak twarze małego Witka, Basi i Kingi, które przychodzą tam z matkami, bo znów nie mają za co pojechać na wakacje albo na wycieczkę szkolną.

- Porusza mnie, kiedy słyszę, że z przyczyn finansowych mały piłkarz musiał zrezygnować z trenowania w klubie albo mała pianistka z lekcji gry na fortepianie. Myślę wtedy, że gdyby udało mi się wyegzekwować alimenty od ich ojców, to może mielibyśmy kolejne talenty na miarę Roberta Lewandowskiego albo Rafała Blechacza – mówi Damski.

Jak dodaje, ojcowie, którzy nie płacą alimentów, zazwyczaj nie mają pojęcia o pasjach swoich synów i córek, bo też rzadko się z nimi spotykają. Gdy Witek, Basia i Kinga tulą misia w kancelarii komornika, ich matki wzdychają: "Jak nie chce płacić, to niechby chociaż czasem spotkał się ze swoim dzieckiem".

Problem w tym, że wielu alimenciarzy odkreśla przeszłość grubą linią i o niej zapomina. Nie mają wtedy już zamiaru utrzymywać swoich "byłych dzieci". - Tak je nazywają, gdy układają sobie życie na nowo, tworzą nowe rodziny i mają nowe dzieci. Krew się we mnie burzy, gdy słyszę o "byłych dzieciach"! Niedawno jedna z matek powiedziała mi, że były mąż na osiemnaste urodziny córki zafundował jej test na wykluczenie swojego ojcostwa, żeby postawić kropkę nad i – opowiada komornik.

"Byłe dzieci" to także te z niepełnosprawnościami. Nie mogą pojechać np. na dodatkowe turnusy rehabilitacyjne, bo po rozstaniu rodziców stały się niewidzialne dla swoich ojców.

Niektórzy alimenciarze, opędzając się od "byłych dzieci" jak od much, mówią, że przecież państwo i tak zapłaci alimenty. Zapłaci, ale kryterium dochodowe uprawniające do pobierania tych pieniędzy z funduszu alimentacyjnego wynosi 900 zł na osobę w rodzinie. Jeśli ten próg zostanie przekroczony np. o 500 zł, to dokładnie o tyle zostanie zmniejszone świadczenie. Minimalna jego kwota wynosi 100 zł. W praktyce więc samotna matka, która zarabia minimalną krajową, będzie miała na siebie i dziecko łącznie ok. 2,8 tys. zł na rękę.

- Gdy w społeczeństwie mówimy o alimentach, zupełnie nie widzimy tych dzieci. Myślimy raczej o jakiejś patologii w rozbitych rodzinach, która nas nie dotyczy. Jeśli jednak komuś z naszych bliskich zasądzono alimenty, a on się od nich uchyla, to przestajemy postrzegać to jako patologię i widzimy w tym walkę z niesprawiedliwym systemem. A to po prostu okradanie własnych dzieci z ich pasji, możliwości rozwoju i z czasu, które mogłyby spędzić z matkami. Bo te często muszą pójść do drugiej pracy, żeby zaspokoić przynajmniej część potrzeb syna czy córki. Dla dziecka z rozbitej rodziny to straty nieodwracalne. Czasu przecież nie cofną – podkreśla mój rozmówca.

Alimenciarz Piotruś Pan przychodzi do komornika z matką

W Polsce połowa spraw dotyczących alimentów trafia do komorników. Sąd poleca im ściągnąć długi, które rodzice zaciągają wobec dzieci. Według Roberta Damskiego następuje wtedy "pospolite ruszenie", czyli moment, kiedy wszyscy w otoczeniu dłużnika się mobilizują i biegną mu z pomocą. I nie chodzi o to, że zbierają pieniądze na dziecko. W ogromnej części przypadków taka zbiórka byłaby zbyteczna, bo ojcowie często mają z czego płacić.

- Natychmiast powstaje coś, co nazywam zorganizowana grupa wspierająca dłużnika. W jej skład wchodzą matki, nowe partnerki, pracodawcy itd. Pomagają mu uniknąć egzekucji, co w ich mniemaniu znaczy: wykiwać komornika i system. Rodziny przepisują na siebie jego majątek, żebym nie mógł go zająć. Pracodawca kombinuje z połówkami i ćwiartkami etatu po to, by mógł pokrzywdzonemu ojcu dziecka wypłacać oficjalnie tylko część pensji, a resztę dawać mu w kopercie. To źle pojmowana solidarność z dłużnikiem. Jakoś nikt wtedy nie myśli o dzieciach – stwierdza komornik.

Barwnym przykładem tej "solidarności" jest sytuacja, kiedy Robert Damski przyszedł do domu alimenciarza – typ "byczka", po którym było widać, że wiele czasu spędza na siłowni – i zobaczył tam nowiutki zestaw do ćwiczeń. - Gdy jego matka mnie usłyszała, od razu wbiegła do pokoju i zaczęła machać mi przed nosem papierami, które miały być dowodem, że to ona cały ten sprzęt kupiła. Kobieta w wieku 80 lat, a próbowała mnie przekonać, że ławeczka i sztangi to jej własność – uśmiecha się mój rozmówca.

Jak dodaje, ten "byczek" to tzw. Piotruś Pan, czyli pierwszy typ w jego klasyfikacji dłużników, którą tworzył w ciągu 25 lat pracy. Piotruś jest zwykle facetem koło czterdziestki, który do kancelarii komornika przychodzi z mamą. - Często nie mieści się w drzwiach, bo pół życia spędził na siłowni. Mimo to mama tłumaczy za niego, dlaczego Piotruś nie płaci alimentów: bo ta synowa to zła kobieta była. I że ona to w ogóle z połową wsi... I wiadomo, że ten dzieciak nie jest Piotrusiowy. Czyli klasyczny zestaw usprawiedliwień: "Nie płacę alimentów, bo kobieta mnie skrzywdziła" - opisuje.

Zwykle bowiem dłużnicy mają ogromne poczucie krzywdy i czują się ofiarami… kobiet. Tych, które postanowiły się z nimi rozwieść i tych, które zazwyczaj orzekają w sądach o konieczności płacenia alimentów. Krótko mówiąc, dłużnik często jest przekonany, że kobiety uwzięły się na niego, a gdy jest typem Piotrusia Pana, to wzywa na pomoc matkę.

- Ona zazwyczaj opowiada bajki, jaki to on to jest biedny, nieporadny i gdyby nie ona, to umarłby z głodu. Nie mówi o jego dzieciach, więc najlepiej w takich sytuacjach wystąpić o alimenty od dziadków, czyli zazwyczaj od mamy Piotrusia Pana. Bo gdy nie udało się wyegzekwować ich od syna, to sąd może orzec, że to mama musi je płacić. I wtedy ona, która go tak ochoczo broniła, nagle przestaje to robić, bo z jej ciężko wypracowanej emerytury zaczyna ubywać pieniędzy – stwierdza Robert Damski.

Ciamajda chciałby być dobrem ojcem, ale nie może

Skoro mowa o nieporadności, to czas przejść do drugiego typu dłużnika alimentacyjnego, czyli Smerfa Ciamajdy. Jak mówi komornik z Lipna, to także mężczyzna koło czterdziestki, tyle że ten akurat "chciałby być dobrym ojcem, kocha swoje dzieci i marzyłby, by na nie płacić, ale nie może, bo nie ma dla niego pracy".

- Smerf Ciamajda powtarza to nawet, gdy w Polsce właściwie nie ma bezrobocia jak teraz (w grudniu 2022 roku wyniosło 5,2 proc. - przyp. red.). Opowiada, że kiedyś miał fantastyczną pracę, ale ją stracił, a każda następna możliwość zatrudnienia nie spełniła jego oczekiwań. Dodaje: "A poza tym, panie komorniku, pójdę do roboty, a pan mi ściągnie z pensji 60 proc. na alimenty, to przecież mi się nie opłaca". Chce, żebym mu znalazł zatrudnienie. No dobrze, piszę do urzędu pracy wniosek o skierowanie Smerfa do robót interwencyjnych – mówi Robert Damski.

Trzeci typ: Sindbad Żeglarz. Według Damskiego to młody człowiek otwarty na świat, który nie boi się emigrowania z kraju. Ma łatwość zmieniania otoczenia, ale to sprawia, że jako dłużnik czuje się bezkarnie. Jak stwierdza mój rozmówca, w tej akurat grupie jest sporo kobiet koło trzydziestki, które zostawiły dzieci pod opieką rodziny, by wyjechać za granicę do pracy. Z początku przesyłały pieniądze, ale przestały to robić, gdy weszły w nowe związki i za granicą ułożyły sobie życie. - Zapomniały o byłych dzieciach, które zostały w ich byłym kraju. Jakby przekroczenie granicy sprawiło, że ich córki i synowie zostali wygumkowani – ubolewa.

Na Sindbadów mój rozmówca też ma sposoby. Może próbować ściągać zasądzone im alimenty za pośrednictwem komorników z innych krajów. A jeśli to się nie udaje, pozostaje mu się przyczaić, niekiedy na lata. - Niedawno po długim czasie wrócił Sindbad z Holandii, bo tutaj dostał w spadku po mamie część gospodarstwa rolnego. Dowiedziałem się o tym, ponieważ mam obowiązek przynajmniej raz na pół roku sprawdzać stan majątkowy dłużnika, czyli jego rachunki bankowe, księgi wieczyste i ewidencję pojazdów. W ten sposób się dowiedziałem, że Sindbad załatwił sprawy spadku, po czym go zająłem - opowiada.

I ostatni typ dłużników, paradoksalnie najbardziej majętny, czyli Lis Chytrus. Często ma firmy, nieruchomości i oszczędności, ale świetnie umie go ukrywać przed komornikiem i swoim dzieckiem. Przepisuje majątek na bliskich, po czym wykazuje, że jest bez grosza przy duszy. - Na moje pytanie, z czego się utrzymuje, najczęściej odpowiada, że z niczego. To ten typ, który posiał magiczną zdolność życia z niczego – mówi ironicznie Robert Damski.

Niekiedy w historiach Chytrusów zdarzają się zwroty akcji. Tak było z nową partnerką jednego z nich, która przez lata towarzyszyła mu podczas wizyt w kancelarii komornika. - Zawsze miała najwięcej do powiedzenia, była przy tym dosyć agresywna i miała do mnie liczne pretensje, że w ogóle zajmuję się sprawą alimentów jej partnera, a przecież on nic nie ma. Po kilku latach przyszła jednak do mnie już jako matka. Próbowała wyegzekwować alimenty od mężczyzny, którego długo tak broniła. Zaczęła: "Tylko sam pan wie, że od niego ciężko będzie cokolwiek wyciągnąć". Więc nosił wilk razy kilka… - kwituje komornik.

"Wstydu nie ma"

Robert Damski zastrzega, że niektórzy nie płacą alimentów, bo stracili pracę i płynność finansową, ale starają się stanąć na nogi oraz zadbać o swoje dziecko. Jednak zazwyczaj komornik ma do czynienia z cwaniactwem, w którym chodzi o "wykiwanie systemu" i rewanż na byłych partnerkach. Alimenciarze często mszczą się za to, że kobiety ich zostawiły. Nie płacą im na czas albo wcale, co jest klasycznym przykładem przemocy ekonomicznej.

- Mają pieniądze, ale na złość byłym żonom robią przelewy dwa tygodnie po terminie. Myślą: "A niech ona jeszcze poczeka. Niech powydzwania. Niech powysyła trochę SMS-ów. W końcu jej dam, ale niechże przynajmniej podniosę jej ciśnienie". Albo komuś zasądzono 700 zł alimentów, a ten przelewa 500 i się cieszy, że postawił na swoim - opowiada.

Jak dodaje, rzadko w takich sytuacjach spotyka się ze wstydem alimenciarzy. Nie widać go również w rozmowach, podczas których padają groźby:

  • "Przepiszę wszystko na matkę i guzik dostaniesz!";
  • "Ogłoszę upadłość i nie będę musiał płacić alimentów";
  • "Zwolnię się albo zmienię pracę na gorzej płatną i nigdy nie zobaczysz moich pieniędzy".

Wstydu nie miał też dłużnik, którym zajmował się Robert Damski i któremu przed kilkunastoma laty zasądzono 50 zł alimentów, a mimo to nie chciał ich płacić. Dopiero gdy przeszedł na rentę, można było ścigać z niej dług dla dorosłego już dziecka.

Wstyd w takich sytuacjach jest rzadki, bo - jak niedawno mówił w TOK FM analityk BIG InfoMonitor, prof. Waldemar Rogowski - "w Polsce nie ma silnego potępienia i stygmatyzacji społecznej osób, które unikają płacenia alimentów". Może właśnie dlatego decydują się na to nawet osoby z pierwszych stron gazet. Wśród nich znalazł się m.in. były lider KOD Mateusz Kijowski, a nawet były premier Kazimierz Marcinkiewicz. Przeciwko temu ostatniemu prokuratura skierowała niedawno akt oskarżenia, co skwitował w oświadczeniu przesłanym tokfm.pl, że to "polityczna nagonka".

"Polityka ławeczkowa wygrała z tą prowadzoną przez Ziobrę"

W utrzymującym się od lat bezwstydzie alimenciarzy Roberta Damskiego martwi coś jeszcze. - Wyrasta w nim kolejne pokolenie dzieci, które dostają przekaz, że można łamać prawo, nazwać to walką z systemem i długo pozostawać bezkarnym. Paradoksalnie dotyczy to dzieci, które od rodziców nie dostają alimentów. Są świadome, że ich ojcowie nie płacą, bo... mogą – tłumaczy komornik z Lipna.

Jego zdaniem wielka skala zadłużenia alimenciarzy świadczy o tym, że polskie państwo nie umie egzekwować swoich wyroków. Przez lata prawo chroniło dłużników, praktycznie uniemożliwiając pociąganie ich do odpowiedzialności. Do 2017 roku art. 209 Kodeksu karnego mówił, że jeśli ktoś "uporczywie" nie płaci alimentów, to można go ukarać. Właściwie wystarczyło więc, by co miesiąc przypomniał sobie o przelaniu dziecku choćby złotówki, a mógł uniknąć odpowiedzialności.

Niby prawo zaostrzono, dzięki czemu niepłacenie przez 3 miesiące alimentów jest już uznawane za przestępstwo, a dłużnik, który uniemożliwia "zaspokajanie podstawowych potrzeb życiowych" dziecka, może trafić do więzienia na 2 lata. W praktyce jednak pozostaje wiele furtek do omijania tego prawa, np. wystarczy płacić 500 zamiast 900 zł, by móc uniknąć odpowiedzialności.

- Zbigniew Ziobro wyszedł na konferencję prasową i ogłosił zmiany w prawie. W pierwszej chwili faktycznie to sprawiło, że wielu dłużników się wystraszyło i sami przyszli do mojej kancelarii, by się dogadać. Ale później polityka ławeczkowa wygrała z tą ogłoszoną przez ministra. Bo dłużnicy spotykali się na ławeczkach, by dodawać sobie otuchy, że tego i tamtego nie zamknęli, bo skorzystali z jakieś furtki. Strach się rozmył. Koniec końców okazało się, że teraz rzeczywistość nie za bardzo odbiega od tego, co było przed zmianą przepisów – tłumaczy komornik.

Przyznaje, że wielokrotnie w swojej pracy miewa poczucie porażki. Zazwyczaj wtedy, gdy do jego kancelarii przychodzi matka z dzieckiem i pyta, czy udało się odzyskać pieniądze od jej byłego męża, a Robert Damski nie ma dla niej ani złotówki. - Prędzej czy później te pieniądze i tak trafią do dziecka, bo każdy będzie miał jakąś emeryturę i z niej będę ściągał alimenty. Tylko że tej matce pieniądze są potrzebne już teraz na rozwój dziecka. Do jakiego marnotrawstwa talentów dochodzi w kraju, gdzie alimentów nie traktuje się poważnie! – podsumowuje mój rozmówca.

TOK FM PREMIUM