Koniec z benzyniakami, dieslami i hybrydami. Ekspert o rewolucji na rynku samochodów: Na razie będzie coraz drożej

Już wkrótce silniki benzynowe i diesla na zawsze znikną z salonów samochodowych. Nowe unijne przepisy to ratunek dla klimatu, ale także - jak w TOK FM przyznał prezes Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego - wyższe ceny samochodów. Wojciech Drzewiecki analizował, czy Polska jest przygotowana rewolucję motoryzacyjną.
Zobacz wideo

Parlament Europejski przegłosował przepisy ws. całkowitej redukcji emisji CO2 dla nowych samochodów. W efekcie od 2035 r. w państwach członkowskich UE będzie można rejestrować wyłącznie auta z napędem elektrycznym lub wodorowym. To prawdziwa rewolucja na rynku motoryzacyjnym, która ma zmniejszyć skutki katastrofy klimatycznej.

Wojciech Drzewiecki - prezes Instytutu Badań Rynku Motoryzacyjnego - przyznał w TOK FM, że ta rewolucja może wiązać się ze wzrostem cen samochodów spalinowych, które i tak już są coraz droższe. - Nasze portfele za tymi cenami nie nadążają. Stąd też widzimy rosnące zapotrzebowanie na samochody na rynku wtórnym. Obawiam się, że w Polsce zainteresowanie nowszymi autami będzie się zmniejszało na rzecz tych używanych, które niestety także będą coraz droższe – powiedział w rozmowie z Mikołajem Lizutem.

Jeśli więc ktoś ma np. dwuletniego diesla, ekspert radził, żeby się go nie pozbywać. - To w miarę świeże auto, które jeszcze przez wiele lat będzie nam służyć. Jeżeli zatem nie mamy pieniędzy albo mamy ograniczone zasoby, to możemy ten samochód trzymać dłużej. Problemem oczywiście mogą być innego rodzaju ograniczenia, które będą się pojawiać. Np. strefy czystego transportu spowodują, że starsze auta nie mogą poruszać się w miastach albo będą mogły, ale z dużymi ograniczeniami. Musimy więc brać pod uwagę także ten aspekt, a nie tylko unijne przepisy – tłumaczył.

Zwrócił uwagę, że po 2035 roku również samochody z napędem hybrydowym nie będą mogły być rejestrowane na terenie Unii. - Bo nowe przepisy dotyczą wszystkich pojazdów, które na swoim pokładzie mają silnik spalinowy, a to dotyczy także hybryd – stwierdził.

Prowadzący audycję zwrócił uwagę, że w Polsce nadal problematyczny jest dostęp do stacji ładowania samochodów elektrycznych. W dodatku wiele z takich ładowarek opiera się na różnych aplikacjach i wielu sposobach rozliczenia za pobierany na stacjach prąd, co utrudnia kierowcom korzystanie z aut elektrycznych. Czy więc za 12 lat będziemy gotowi na całkowitą rezygnację z pojazdów spalinowych? - Myślę, że infrastruktura wtedy już będzie w stanie zasilić samochody poruszające się po polskich drogach. Teraz także jest to możliwe, ale należy planować ładowanie z pewnym wyprzedzeniem, gdy wyjeżdżamy w dłużą trasę. Poruszanie się samochodem elektrycznym nie jest już tak proste jak autem spalinowym. Bo nawet gdy wiemy, gdzie na trasie są ładowarki, to nie wiemy, czy one będą wolne. Ta infrastruktura w Polsce jest nieco uboższa niż w krajach zachodnich – tłumaczył gość TOK FM.

"Zabawa dla bogaczy"

Na pytanie, czy korzystanie z samochodów elektrycznych jest droższe od używania tych spalinowych, Wojciech Drzewiecki odpowiedział niejednoznacznie. - Zależy od tego, gdzie się ładujemy. Jeśli mamy dom z fotowoltaiką i możemy zasilać się prądem produkowanym ze słońca, to ponosimy zdecydowanie niższe koszty ładowania aut. Jeżeli jednak jesteśmy zmuszeni do korzystania z ogólnodostępnych ładowarek, to po ostatnich podwyżkach cen energii koszty użytkowania samochodów elektrycznych nie wyglądają już tak optymistycznie. Wciąż jednak są atrakcyjne w porównaniu z cenami benzyny – podkreślił.

Przyznał więc, że dzisiaj jeszcze samochody elektryczne najbardziej opłacają się tym, którzy mają własny prąd z fotowoltaiki, a także tym, którzy korzystają z aut służbowych i mogą ładować je w firmie. Dlatego to dwie główne grupy klientów, którzy kupują "elektryki". - Więc póki co to zabawa dla bogaczy – skwitował Mikołaj Lizut.

TOK FM PREMIUM