"Usiadł, zasnął i zamarzł". Kolejna śmierć na granicy polsko-białoruskiej. "Czarny dzień"

W czwartek na pograniczu polsko-białoruskim aktywiści natrafili na zwłoki uchodźcy. - Wcale nie znaleźliśmy ich w miejscu bardzo trudno dostępnym. Były zaledwie kilkadziesiąt metrów od drogi leśnej, którą mogą jeździć samochody - mówił w TOK FM Kamil Syller, prawnik i mieszkaniec Podlasia. W jego ocenie, uchodźca najprawdopodobniej stracił siły po przejściu trudniejszego terenu. - Usiadł, zasnął i zamarzł - dodał.
Zobacz wideo

Czwartek był kolejnym czarnym dniem na granicy polsko-białoruskiej. Funkcjonariusze Straży Granicznej znaleźli zwłoki mężczyzny i kobiety w rzece, a ekipa poszukiwacza aktywistów natrafiła na kości ludzkie.

Jak mówił w TOK FM Kamil Syller, znalezienie szczątków uchodźców było możliwe m.in. dlatego, że do poszukiwań zaginionych uchodźców zgłasza się coraz więcej osób. Robią to, bo - jak dodał - policja takich poszukiwań nie prowadzi. - A liczba osób zaginionych doszła już do ok. 200 - powiedział prawnik i mieszkaniec Podlasia. - Teraz na zasadzie pospolitego ruszenia zostało skrzyknięte spotkanie, przyszły 22-23 osoby. Następnie wszystko odbyło się dość profesjonalnie. Były krótkofalówki, sprzęt GPS, telefon satelitarny. Szliśmy tyralierą co 20 m jedna osoba, w kamizelkach odblaskowych. Był też stały kontakt werbalny i wzrokowy - opisywał w rozmowie z Mikołajem Lizutem.

Poszukiwania rozpoczęli od bramy leśnej, którą wchodzą uchodźcy - w okolicy rzeki Leśna nie ma płotu. Następnie aktywiści weszli w głąb puszczy, dokładnie w miejsce - jak opowiadał gość TOK FM - gdzie jest dużo bagien, ogromne zwałowiska drzew, pośród których wytyczono nieformalne ścieżki uchodźcze (na drzewach wiszą np. tasiemki). 

- Zwłok wcale nie znaleźliśmy w miejscu bardzo trudno dostępnym. Były zaledwie kilkadziesiąt metrów od drogi leśnej, którą mogą jeździć samochody - wskazał Kamil Syller. W jego ocenie uchodźca najprawdopodobniej stracił siły po przejściu trudniejszego terenu. - Usiadł, zasnął i zamarzł - dodał. 

Wskazał przy tym, że zwłoki bardzo mocno rozczłonkowane. - Były elementy skóry, włosów, nie do końca zwierzęta to zjadły. A że na miejscu byliśmy z Adamem Wajrakiem (dziennikarz piszący m.in. o przyrodzie - przyp. red.), który też obejrzał zwłoki, to stwierdził, że nie były to wilki. Bo one zrobiłyby potworne spustoszenie, a mniejsze zwierzęta: jenoty czy listy - dopowiedział. 

Wiadomo też już, że identyfikacja ciała będzie ułatwiona, bo w etui komórki zachowało się zdjęcie. - Koleżanki z Hope and Humanity, które mają własną bazę danych i kontakt z rodzinami z różnych stron świata, wiedzą, że pochodził z Etiopii - wskazał Kamil Syller. 

"Barbarzyństwo"

Gość TOK FM pytany o to, dlaczego uchodźcy nadal umierają w puszczy tuż za granicą białorusko-polską, wskazał kilka głównych powodów. Zaliczył do nich m.in. choroby i wycieńczenie, ale też np. zgubienie trasy.  - Są tacy, którzy potrafią przebywać w puszczy tydzień czy nawet dwa tygodnie. Rekordziści nawet po trzy tygodnie. Sam w puszczy spotkałem dziewczynę, która była tam 21. dzień - wspominał.

Zastrzegł przy tym, że najczęściej cudzoziemcy gubią się jednak nie po polskiej stronie granicy. - U nas są zwykle parę dni. Chyba że się im udaje i przechodzą to w jeden dzień. Bo to kwestia 10-15 km, jak uda się dobrać drogę i są dobre warunki - dodał.

Inne czynniki? Jak wyliczył prawnik, to pobicia przez polskie i białoruskie służby. - Mieliśmy na przykład Jemeńczyka, który był uderzony pałką teleskopową w tył w głowy. A przecież, jeśli taki cios nie jest zamortyzowany, to może zabić. Albo, gdy jest wymierzony w miejsce mocno ukrwione.... Barbarzyństwo! - ocenił. 

Wskazał przy tym, że służby także aktywistów traktowały bardzo różnie. Mieli z nimi stosunki "od poprawnych do chamskich i niewiarygodnie agresywnych". - To, że służby polskie biją, to jest oczywiste, są nagrania w mediach społecznościowych. Pomijając to, że słyszymy o tym od początku od samych uchodźców, którym niewiele osób jednak wierzy - dodał prawnik, podkreślając, że cudzoziemcom znani są z imienia funkcjonariusze wyjątkowo agresywni, którzy zmuszają np. do rozbierania się do naga w lesie. - Jest słynna jedna pani ze służb - podkreślił gość TOK FM. 

"Kandydat do stania się zwłokami" 

W ostatnich dniach w lesie niedaleko Czerlonki (powiat hajnowski) znaleziono kolejne zwłoki nieznanej osoby. Prokuratura od aktywistów ma informacje, że może być to ciało 28-letniej Etiopki. - Służby były o tym powiadomione, miały na miejscu świadków, mogły podjechać. Skończyło się na tym, że pojechali w okolicę, wyjrzeli przez okno i tyle - skomentował Kamil Syller.

Dlatego - w jego ocenie - pomocy nigdy nie będzie za dużo. - Osoba, która się wczołguje do samochodu i nie ma siły, by do niego wejść, bo jest tak zmrożona i zmęczona chorobą, np. biegunką po piciu wody z kałuż, to też jest kandydat do stania się zwłokami. To się dzieje cały czas - skwitował rozmówca Mikołaja Lizuta. 

TOK FM PREMIUM