"Nie zabijajcie naszych dzieci". Pikieta pod sklepami z dopalaczami w Bydgoszczy
Radni przyszyli pod sklep przy ul. Dworcowej 68. - Manifestacja ma pokazać, że bydgoszczanom bliski jest ten problem. Mamy transparenty. W drzwiach stoi jeden z nich: "Nie zabijajcie naszych dzieci", pewnie potem będzie trzeba go usunąć, bo jednak w legalnym sklepie nie będzie można jeszcze blokować handlu. I tu mam mój transparent "Dopalacze - śmierć podana w kolorowym pudełku" - mówił w rozmowie z TOK FM radny Robert Sych z PO.
Mieszkańcy mogli podpisać się pod petycją w sprawie delegalizacji dopalaczy. - Podpisałam się. Uważam, że to nie jest najlepszy pomysł, żeby młodzi ludzie korzystali z takich używek. Nie popieram dopalaczy! Dla mnie takie coś nie powinno istnieć - mówiły młode dziewczyny Natalia i Aleksandra.
Sukces. Sklep przez godzinę był zamknięty
Pikieta trwała godzinę. W tym czasie w sklepie siedziała pracowniczka, jednak nie otworzyła drzwi - To jest nasz sukces! Przez godzinę nikt tu nie przyszedł i nie kupił śmiercionośnych dopalaczy! - cieszył się Stefan Pastuszewski, radny Prawa i Sprawiedliwości.
Wybory tuż tuż. Samorządowa wojna z dopalaczami nabiera rumieńców. Przeczytaj
Później radni poszli do drugiego sklepu, który był otwarty. - W imieniu społeczeństwa Bydgoszczy prosimy pana, by zrezygnował z tego procederu, by pan przestał sprzedawać środki, które zabijają dzieci młodzież. To, co pan robi jest niemoralne i będzie obciążało pana sumienie - apelował do sprzedawcy radny Pastuszewski.
- Oczywiście mogę zmienić pracę, jak ją tylko dostanę. Od dwóch miesięcy szukałem zatrudnienia i nic. Dostanę dziś propozycję pracy, to jestem za. Oczywiście mam świadomość, o co tu chodzi, nie jestem maszyną, ale ja też muszę z czegoś żyć. - tłumaczył się pracownik sklepu z dopalaczami przy Dworcowej 37.
W środę bydgoscy radni przegłosowali uchwałę zakazującą sprzedaży dopalaczy. Teraz wojewoda sprawdza, czy jest ona zgodna z prawem. Ma na to 30 dni.