Chodzą po tafli lodu, a pod nimi 8 metrów lodowatej wody. "Jak wpadną, nie mają szans"
- Lód na zatoce jest zdradliwy - ostrzega Piotr Bielski z gdyńskiej Mariny. - Sięga dwóch, trzech kilometrów, ale nie jest jedną taflą. On jest popękany - tłumaczy. - Morze cały czas faluje, pęknięcia i przerwy między krami są wypełnione kaszą lodową i przysypanie świeżym śniegiem. To prawdziwe pułapki.
- Praktycznie codziennie widzimy delikwentów, którzy wchodzą na lód - dodaje ratownik Daniel Chyła. - Nawet dorośli z dziećmi wchodzą na lód by zrobić sobie zdjęcie. To skrajnie nieodpowiedzialne, rok temu trzy osoby, w tym mała dziewczynka, wpadły do wody w pobliży gdyńskiej mariny - opowiada. - Spacerowały po lodzie i tafla nie wytrzymała ich ciężaru. Na szczęście w pobliżu ćwiczyli ratownicy.
- Proszę zobaczyć - pokazuje ekran monitoringu Piotr Bielski. - Nawet teraz mamy dwóch "osobników" na lodzie. Są około 700 metrów od brzegu. Pod nimi jest osiem metrów lodowatej wody - dodaje. - Jeśli trafią na dziurę między krami, nie będą mieli szans.
To może być śmiertelna wycieczka, woda ma dwa stopnie ciepła - tłumaczy. - Osoba, która wpadnie w szczelinę doznaje szoku termicznego, zaczyna panikować, organizm szybko się wyziębia. Na wydostanie się z wody są dwie, trzy, najwyżej cztery minuty - podkreśla ratownik. - Później może być tragedia.
Dwaj panowie dotarli szczęśliwie na brzeg - poinformowali po kilkunastu minutach ratownicy. - Mieli szczęście. Apelujemy do amatorów spacerów, by nie wchodzili na lód, prosimy też rodziców by zwracali uwagę gdzie bawią się ich dzieci. Nie kuśmy losu.