Na nic pokojowy Nobel i kobiecy ruch, który zakończył wojnę. W Liberii kobiety, żeby przeżyć, kruszą młotkiem skały
18-letnia Mercy Womeh siedzi obok hałdy kamieni na peryferiach Monrowii, stolicy Liberii, w zachodniej Afryce. Głowę owinęła szalem dla ochrony przed palącym popołudniowym słońcem. W ręce trzyma ciężki młot gotowy do kruszenia skał. To jej polisa na przyszłość. Mimo że zarabia jedynie 35 dolarów liberyjskich (0,47$) za wiaderko, może opłacić naukę.
Choć Mercy jest już pełnoletnia, uczy się dopiero w gimnazjum. Do ukończenia szkoły zostały jej jeszcze dwie klasy. Za opóźnienie, podobnie jak u wielu jej koleżanek, odpowiada wieloletnia przerwa w edukacji, którą spowodowała 14-letnia wojna domowa. Zdeterminowana dziewczyna próbuje nadrobić stracone lata. To dlatego podjęła się tak ciężkiej pracy. W dobre dni potrafi sprzedać nawet siedem wiaderek.
Mercy i jej rodzina mieszkają na ubogim przedmieściu Monrowii, Gbawe Town. W kraju, w którym bezrobocie sięga 85 proc., kruszenie kamieni to dla niej i jej najbliższych jedyna szansa. - Robię to, bo nie mogę znaleźć żadnego innego zajęcia, które pozwoliłoby mi się utrzymać - wyjaśnia. I dodaje: - Kiedy dostaję wypłatę, najpierw płacę za szkolę, a za resztę kupuje jedzenie.
Kobiety wywalczyły pokój. Ale ich los się nie odmienił
Ta 18-letnia dziewczyna to jedna z wielu Liberyjek, które znajdują się na najniższym szczeblu drabiny społecznej. Mimo że prezydentem kraju jest obecnie kobieta, wybrana w dużej mierze ze względu na promowanie równouprawnienia, w Liberii kobietom żyje się wyjątkowo ciężko. A przecież to dzięki żeńskiemu pokojowemu ruchowi Women of Liberia Mass Action for Peace wojna, która pochłonęła 200 tys. istnień i pozbawiła domów dwie trzecie populacji, dobiegła końca.
Wśród protestujących były tysiące zwykłych Liberyjek, chrześcijanek i muzułmanek, które manifestowały dotąd, aż ich głos został usłyszany przez mężczyzn. Między innymi dzięki tym wydarzeniom działaczka społeczna Leymah Gbowee razem z prezydent Ellen Johnson Sirleaf otrzymały w październiku Pokojową Nagrodę Nobla za walkę o bezpieczeństwo kobiet i ich prawo do pełnego uczestnictwa w procesie budowania pokoju.
"Kruszę kamienie, żeby dzieci miały co jeść"
Ale 55-letnia Musu Cole, która pracuje razem z Mercy, twierdzi, że głośno opiewane prawa kobiet w Liberii to tylko mrzonki. Przy kruszeniu skał pracuje już pięć lat. Jest matką czwórki dzieci. Jej zmęczoną twarz pokrywa pajęczyna zmarszczek, która sprawia, że wygląda na o wiele starszą niż jest. Wojna zabrała jej męża i teraz sama musi zapewnić byt swojej rodzinie. Ruch kobiet nie miał wpływu na jej życie. Wskazując na trójkę swoich wnucząt, które zabiera codziennie do pracy, mówi, że tylko jedno z nich chodzi do szkoły.
- Rozdrabniam kamienie, żeby moje dzieci miały co jeść, i żeby mogły się uczyć - tłumaczy. - Ta praca jest dla mnie zbyt ciężka. Cały dzień aż do zmroku na słońcu, bez jedzenia, a po powrocie trzeba jeszcze ugotować obiad. Często choruję. Nie jest łatwo - przyznaje.
Nagroda Nobla nic nie zmieniła w losie kobiet
Głos niezadowolenia Musu Cole nie jest odosobniony. W odbiorze Nagrody Nobla dla Ellen Johnson Sirleaf w kraju i poza jego granicami jest przepaść. Największe osiągnięcia pierwszych sześciu lat rządów pani prezydent, takie jak umorzenie miliardowych długów, odbudowa rządu i zmiana wizji brutalnej Liberii za granicą, Zachód docenia bardziej niż sami Liberyjczycy. Bo nadal nie mają czym zapełnić talerzy swoich dzieci.
Mimo przyznanych Nagród Nobla nie zmieniono prawa tak, by chroniło kobiety. Gwałty są na porządku dziennym. Liberyjki nadal mają mniejsze prawa rodzicielskie niż ich mężowie. Wiele kobiet w przypadku rozpadu małżeństwa trafia na ulicę, ponieważ ich nazwiska nie figurują na aktach własności nieruchomości. Tysiące Liberyjek nie mają wymaganych kwalifikacji, żeby móc konkurować o pracę z mężczyznami. Potrzeba edukacji jest ogromna, szczególnie na terenach wiejskich. Według Ministerstwa ds. Równości Płci i Rozwoju poziom umiejętności czytania i pisania na wsiach to tylko 26 proc., w porównaniu z 61 proc. w miastach. Pisać i czytać umie 84 proc. Liberyjczyków i tylko 60 proc. Liberyjek.
Teraz edukacja jest darmowa - to jedno z najbardziej podkreślanych osiągnięć pierwszej kadencji Sirleaf. Ale w państwowych szkołach ciężko o dobrych nauczycieli, klasy są przepełnione, a wiele dzieci, zamiast się uczyć, musi zarabiać na utrzymanie rodziny. Dlatego wielu uczniów, jak Mercy, decyduje się na prywatną szkołę. Bezpłatny system oświaty to jednak bez wątpienia duży krok naprzód, zwłaszcza że Ellen Johnson Sirleaf odziedziczyła naród doświadczony wojną i państwo ze zniszczoną i rozkradzioną infrastrukturą. Od 2006 roku rząd zbudował już 220 szkół.
Kobiety pracowały, gdy mężczyźni walczyli. Dalej pracują
Kobiety i dziewczęta odgrywają ważną rolę w liberyjskiej ekonomii. To 54 proc. siły roboczej, zapewniające aż 93 proc. żywności pochodzącej z upraw roślin spożywczych. Kobiety to też trzon (84 proc.) handlu i są niezastąpione opiekunki dla dzieci. Mimo to wciąż nie zarabiają tyle co mężczyźni i odgrywają małą rolę w typowo męskich sektorach, takich jak roboty publiczne czy odbudowa infrastruktury miast. Jedną z ważnych grup, które wziął pod swoje skrzydła nie tylko rząd, ale też organizacje non profit, są kobiety pracujące na zadaszonych targowiskach. To dzięki nim kraj funkcjonował nawet w czasie wojny. Uprawiały, transportowały i sprzedawały żywność mimo toczących się walk. Dziś często nadal są jedynymi żywicielkami rodziny. Ich sprawą Sirleaf zajęła się osobiście. Rok po dojściu do władzy, w 2007 roku, prezydent założyła fundusz Sirleaf Market Women's Fund (SMWF), który wspiera bazary, począwszy od samej budowy aż do poprawienia sytuacji pracujących na nich kobiet przez edukację, szkolenia i dostęp do pożyczek.
"Mówią, że kobiety doszły do głosu. My tego nie widzimy"
Nancy B. Doe Market to największe targowisko w Monrovii. Bazar, poważnie zniszczony podczas wojny, dziś ma solidną konstrukcję, wydzielone stragany, prąd, bieżącą wodę, toalety, magazyn, plac zabaw dla dzieci i miejsce przeznaczone do edukacji dorosłych. Ale do mniej znanego marketu w Meme Town w hrabstwie Montserrado, tylko 30 min od Monrovii, pomoc jeszcze nie dotarła. Maima Sackey mieszka w Meme od 1993 roku. Razem z mężem zajmują się uprawą warzyw, ziemniaków i manioku, które później sprzedaje na targu. - Mówią, że kobiety doszły do głosu, ale dla niektórych z nas jedynym sposobem na przetrwanie jest nadal uprawa roślin i handel. Nie zauważamy, żeby rząd dla nas coś robił. Niektóre z nas potrzebują pomocy, aby rozwijać swój biznes, ale nie mamy pieniędzy - mówi.
Ministerstwo ds. Równości Płci i Rozwoju nadzoruje wiele programów zasilanych milionami dolarów z funduszy rozwojowych, które mają pomóc finansowo Liberyjkom. Wśród takich inicjatyw jest m.in. projekt realizowany we współpracy z Programem Narodów Zjednoczonych ds. Rozwoju (UNDP). W jego ramach do pracy w siedmiu wiejskich kasach oszczędności i funduszach pożyczkowych wyszkolono 169 kobiet z trzech krajów. Do tej pory udzieliły 3 tys. pożyczek. Jednak w Liberii, kraju, gdzie mieszka 1,5 mln kobiet, to jedynie kropla w morzu mnożących się potrzeb. Duża część populacji wciąż czeka na zmiany, które będą zauważalne w codziennym życiu. Według krytyków kobiety, które wzięły udział w walce o pokój w Liberii, nadal żyją poniżej granicy ubóstwa. Za to liderzy stali się milionerami.
Tłumaczenie i opracowanie tekstu: Iwona Kadłuczka.
Artykuł powstał dzięki współpracy z PANOS London, członkiem Panos Network - światowej sieci niezależnych instytutów, których celem jest zapewnienie efektywnego użycia informacji do debaty, pluralizmu i demokracji. Panos London promuje udział osób ubogich i wykluczonych w krajowych i międzynarodowych debatach na temat rozwoju za pośrednictwem mediów i projektów informacyjnych.
Wszystko o wyborach w USA - zapraszamy na nasz profil na Facebooku >>>
-
Przywódca zbrodniczego reżimu był "przydatny" Janowi Pawłowi II. W tle "sponsoring" Kościoła
-
"Wara od mojej ręki i portfela". Dlaczego 36 proc. młodych mężczyzn ruszyło za Konfederacją?
-
Ogródek działkowy lekiem na galopujące ceny warzyw i owoców? "Są oferty i za 150 tys. albo 200 tys. złotych"
-
Katolicka "sekta" w Częstochowie. "Wieczorem wybuchały krzyki dzieci, płacz i odgłosy uderzeń"
-
Molestował nieletnich i współpracował z SB. Kim był "bankier" Jana Pawła II? "Żył jak pączek w maśle"
- Nowy tydzień przyniesie zdecydowaną zmianę pogody. "Będziemy musieli pogodzić się z powrotem zimy"
- Putin znów grozi bronią jądrową. Jak odpowie NATO? Gen. Bieniek wskazuje: To na pewno rzecz, która będzie rozpatrywana
- Tusk: Jesteś katolikiem? To nie możesz głosować na PiS czy Konfederację
- Frekwencja może przesądzić o wyniku wyborów. "Do urn częściej chodzą starsi niż młodsi"
- Rosja ma rozmieścić taktyczną broń jądrową na Białorusi. Putin porozumiał się z Łukaszenką