Brytyjski ekspert: Ryzykowna gra. Cameron uwolnił coś, czego potem może nie być w stanie kontrolować [WYWIAD]
Michał Gostkiewicz, Gazeta.pl: Czy dzisiejsze przemówienie Davida Camerona ma na celu przekonanie europejskich przywódców do swojej wizji, czy raczej udowodnienie własnym eurosceptycznym wyborcom, że wciąż jest liderem brytyjskiej partii konserwatywnej? Co powiedział David Cameron? CZYTAJ >>
Thomas Raines*: - Cameron gra na jedno i drugie. Jego przemówienie miało kilka różnych publiczności: słowa o referendum były skierowane do samych Brytyjczyków i Partii Konserwatywnej, która jest bardzo podzielona wobec UE. Ale to była też propozycja reformy Unii - jak pan słusznie zauważył - z lekkim brytyjskim smaczkiem. I to bardzo dobrze odzwierciedla tradycyjne brytyjskie podejście do UE: bardziej "transakcyjne" niż emocjonalne, skoncentrowane bardziej na zyskach i stratach łączących się z członkostwem, a mniej na całej wielkiej idei integracji.
Premier wydawał się mocno rozdarty własną decyzją. Przez cały czas przekonywał, że on sam wcale nie chce z Unii wychodzić. A jednocześnie trochę groził Brukseli Brytyjczykami, którzy w referendum mogą zagłosować nie po jego myśli. Dlaczego zatem w ogóle podjął grę "na referendum"? Aż tak się boi przegranej w wyborach?
- Zgadzam się, że częściowo jego postawa wynika z wewnętrznej polityki Wielkiej Brytanii. Idea luźniejszych związków z Brukselą, opartych bardziej na wspólnym rynku niż na integracji politycznej znajduje w brytyjskim społeczeństwie szerokie poparcie. Uważam, że Cameron zadał słuszne pytania, które są też zadawane w innych częściach Europy: o odpowiedzialność i legitymację Unii Europejskiej.
Ta Unia, do której Zjednoczone Królestwo przystąpiło i ta dzisiejsza, to dwa różne byty i dlatego sympatię dla idei referendum można dziś znaleźć nie tylko wśród konserwatystów, ale i w ławach Partii Pracy. Wielu ludzi uważa, że referendum to dobry sposób na zamknięcie wreszcie kwestii, która dzieli brytyjskie społeczeństwo.
Cameron rozpoczął "grę na wyjście z Unii", którego sam wcale nie chce, i dał sobie kilka lat na jej przeprowadzenie. Czy może liczyć, że do tego czasu brytyjska opinia publiczna "kupi" pomysł pozostania w Unii - Unii zreformowanej po brytyjsku?
- Faktycznie zadeklarował referendum, ale - choć podkreślił, że nie chce wyjścia z Unii - nie zadeklarował, o jaki jego wynik będzie walczył. Dał sobie czas na forsowanie reformy Unii, być może nawet nowego traktatu i za te kilka lat chce powiedzieć wyborcom: oto, co wywalczyłem. Ale nigdy nie odpowiedział na pytanie, co zrobi, jeśli mu się ta reforma nie uda: czy pogodzi się ze status quo, czy wezwie do wyjścia z UE.
Obok grożenia Europie palcem Cameron przedstawił typowo konserwatywno-liberalną wizję reformy Europy. Użył argumentu wspólnego rynku jako tego, co przyciągnęło Wielką Brytanię do Europy i tego, co ją w UE może utrzymać. Jego propozycja ukszłałtowałaby de facto bardziej "brytyjską" Europę: mniej biurokracji, więcej wolnego rynku, mniej dyrektyw ten rynek ograniczających. Czy ma w ogóle szansę ją wdrożyć?
- Poszczególne idee, jak ponowne wzmocnienie głosu państw członkowskich kosztem siły samej UE, mogą znaleźć jakieś wsparcie u tradycyjnych sojuszników Wielkiej Brytanii - Holandii, Niemiec czy nawet Polski. Ale problemem będzie samo zbudowanie kompromisu wokół jego propozycji. A ta mowa na pewno nie była typową europejską kolektywną propozycją działania, ale również odzwierciedleniem izolacji Wielkiej Brytanii. To nie była inicjatywa liderów, ale to, co on, David Cameron, ma do zaproponowania.
A jeśli Cameron przegra tę swoją grę? Co najistotniejszego Wielka Brytania straci, jeśli wyjdzie z Unii?
- Przede wszystkim wspólny rynek. To kluczowa sprawa dla konserwatystów - oni i premier widzą wspólny rynek jako jądro Unii Europejskiej. I to chcieliby zachować. Równocześnie pamiętajmy, że do sytuacji referendum może dojść, tylko jeśli konserwatyści zdobędą w następnych wyborach większość. A co do tego pewności nie ma. A jeśli Cameron przegra - nie wiadomo, jak się zachowa. Nie deklarował, czy nadal pozostanie zwolennikiem pozostania w Unii, jeśli nie przewalczy swojej wizji. Nie chce raczej statusu Norwegii, która, choć jest częścią wspólnego rynku, to nie jest częścią UE i nie ma udziału w dotyczących go procesach decyzyjnych.
Dlaczego swoje przemówienie wygłosił w telewizji Bloomberga, a nie np. w parlamencie? Czy to nie było zabezpieczenie swego rodzaju wyjścia awaryjnego: możliwości pomniejszenia znaczenia tego dzisiejszego stanowiska?
- Nie przywiązywałbym wagi akurat do Bloomberga i wątpię, by był to pierwotny wybór. Ale wygłoszenie tej mowy w parlamencie byłoby zaskakujące. Narażałoby Camerona na błyskawiczną ripostę opozycji i dziennikarzy. Teraz jest w parlamencie, więc i tak usłyszy swoją porcję pytań od Eda Milibanda [jeden z liderów opozycyjnej Partii Pracy - red.].
Czy w pana opinii, jako eksperta od relacji UE-Wielka Brytania, i jako Brytyjczyka, decyzja o rozpisaniu referendum to dobry ruch, z którego może wyniknąć coś pozytywnego, czy brytyjski premier podjął bardzo ryzykowną decyzję?
- Podjął decyzję bardzo wysokiego ryzyka. Może się okazać, że to był historyczny moment, w którym Cameron uwolnił coś, czego nie będzie potem w stanie w pełni kontrolować. Równocześnie muszę zaznaczyć, że po prostu wyszedł z siebie, próbując zaprezentować poważną wizję reform Unii Europejskiej, zapowiedział, że z całym sercem będzie o nią walczył i wysłał wyraźny sygnał, że chce, by Wielka Brytania pozostała w UE. Cięcia w budżecie UE i jego reforma - to są pozytywy, które może dać jego inicjatywa.
Thomas Raines jest koordynatorem programu europejskiego w renomowanym brytyjskim think tanku Chatham House. Specjalizuje się w polityce zagranicznej Unii Europejskiej i Wielkiej Brytanii i stosunkami Wielka Brytania-UE. W przeszłości był m.in. analitykiem brytyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych. Autor licznych publikacji i artykułów naukowych, dotyczących m.in. eurosceptycyzmu w Wielkiej Brytanii i polityki rządu brytyjskiego w kontekście przyszłości Unii Europejskiej.
-
Parczew zostanie drugim Medjugorie? "To może się rozwijać"
-
"Zetka" w pracy to nieznane dotąd zjawisko. "Potrzymaj mi kawę i patrz, jaki mogę być roszczeniowy"
-
Tragedia na DK 9. Nie żyje pięć osób. Wśród ofiar jest dwoje nastolatków
-
Monakolina K - naturalny sposób na walkę ze "złym" cholesterolem
-
Nieoficjalnie: Łukaszenka w stanie krytycznym. Trafił do szpitala po spotkaniu z Putinem
- Uwaga na kleszcze. "Rehabilitacja trwa bardzo długo i nie wraca się do pełnego zdrowia"
- "Bez nas nie będzie zmiany tego nieszczęsnego rządu". Kosiniak-Kamysz: Zapraszamy wszystkich, żeby szli z nami trzecią drogą
- French Open. Magdalena Fręch awansowała do drugiej rundy turnieju
- Ustawa dotycząca komisji ds. wpływów rosyjskich. Dera: Analizy są zakończone, prezydent decyzję ogłosi wkrótce
- "Putin to zło". Czeczeni walczą w Ukrainie przeciwko Rosji i ostrzegają Polaków: Gdyby Ukraina upadła, przyjdą po was