Stawiszyński: Wieczne (internetowe) potępienie

W dziewiątym odcinku jednego z najlepszych seriali wszech czasów, czyli "Sukcesji", Siobhan Roy - córka Logana Roya, właściciela potężnego medialnego konsorcjum, człowieka będącego połączeniem mitologicznego Kronosa, króla Midasa i Lorda Vadera - rozmawia na placu zabaw z pewną kobietą, której zeznania mogą potencjalnie doprowadzić rodzinne imperium do ruiny.
Zobacz wideo

Przebieg tej rozmowy – podobnie jak i cały scenariusz „Sukcesji” – dowodzi nie tylko talentu literackiego twórcy serialu, Jesse Armstronga, ale także jego intuicji i wiedzy. Na wszelkich możliwych kursach z wywierania wpływu powinno się pokazywać ten odcinek, jest to bowiem doskonały, napisany z wielkim znawstwem instruktaż manipulacji.

Już od czasów Roberta Cialdiniego, autora kultowego „Wywierania wpływu na ludzi” i pierwszego naukowego specjalisty od mącenia ludziom w głowach, wiadomo, że skuteczna sugestia musi opierać się na realnych fundamentach. Owszem, poddanych odpowiedniej obróbce, przystrzyżonych i udekorowanych tak, żeby wyglądały inaczej niż się faktycznie prezentują. Ale na stuprocentowym kłamstwie daleko się nie zajedzie. Z tej prostej reguły nie zdają sobie wprawdzie sprawy co poniektórzy polscy politycy, ale świetnie rozumie ją Siobhan Roy. Dlatego w centralnym momencie rozgrywki prowadzonej pod pozorem życzliwej konwersacji wypowiada kilka zdań dojmująco prawdziwych, które mają za zadanie przechylić szalę zwycięstwa na jej stronę.

Czy tak się faktycznie dzieje – tego nie będę zdradzał, może ktoś nie oglądał jeszcze dziewiątego odcinka, a może w ogóle nie oglądał jeszcze „Sukcesji” (jeśli tak – proszę natychmiast nadrabiać!). Powiem tylko, że argumentacja Siobhan jest niebywale trafna i dotyczy jednej z najbardziej fundamentalnych cech współczesności. Czy raczej – zmian, które zaszły w ostatnich dekadach, wraz z rozwojem internetu i portali społecznościowych. Zmian głębokich, radykalnych, redefiniujących cały nasz sposób społecznego i psychologicznego funkcjonowania.
Co więc takiego mówi Siobhan Roy?

Istota w nieusuwalności

Najkrócej rzecz ujmując – przestrzega swoją rozmówczynię przed konsekwencjami publicznego zabierania głosu w pewnej kontrowersyjnej kwestii. I narażania się tym samym na bezwzględną, nieliczącą się z żadnymi granicami, pozbawioną wszelkich hamulców krytykę.

Istota sprawy nie leży jednak w samej krytyce, a w jej nieusuwalności. Czy raczej należałoby powiedzieć: nieśmiertelności. Dokądkolwiek dzisiaj nie pójdziesz, tam to, co istnieje w sieci na twój temat, pójdzie razem z tobą. Twoja rodzina, bliscy i dalsi znajomi, nawet „ludzie, których spotkasz na wakacjach” – jak dla wzmocnienia efektu podkreśla Siobhan Roy – słowem, wszyscy, z którymi się zetkniesz, i którzy wpiszą twoje nazwisko do przeglądarki, dostaną w jednym momencie, w jednej chwili, wszystkie najgorsze rzeczy jakie o tobie napisano, w tym także wszystkie twoje potknięcia, błędy, niezręczności i kompromitacje.

We wcześniejszych epokach można było po prostu zmienić środowisko, wyjechać do innego miasta i tam zaczynać życie od nowa. W epoce internetu to niemożliwe. W świecie wirtualnym nie istnieje przeszłość, istnieje wyłącznie puchnąca i powiększająca się wciąż teraźniejszość. Dostępna dwadzieścia cztery godziny na dobę, w jakości HD, niezmienna, niepodlegająca procesowi blaknięcia, zacierania się, zapominania.

Tak radykalna zmiana, dotykająca tak głębokich wymiarów indywidualnej i zbiorowej psychologii, musi wiązać się z równie radykalnymi konsekwencjami. Z których skali wszakże – żyjąc w kulturze  rozpiętej pomiędzy religijnymi fundamentalizmami, naiwną wiarą w nieistnienie żadnych cielesnych i mentalnych ograniczeń oraz narastającym lękiem przed globalną apokalipsą – najprawdopodobniej nie zdajemy sobie jeszcze do końca sprawy.

Choć rozmaite ich przejawy możemy obserwować niemal codziennie. Jednym z najbardziej klasycznych jest właśnie zjawisko internetowej przemocy i publicznego zawstydzania, przebiegające dokładnie wedle opisywanych przez antropologów mechanizmów spontanicznego rozprzestrzeniania się agresji. Dotyka ono zarówno osoby kompletnie bezbronne i niewinne – na przykład dzieci i nastolatków, prześladowanych przez rówieśników z uwagi na jakieś nietypowe cechy, albo po prostu nieśmiałość czy słabość – jak i figury publiczne, które czasami jakimś jednym zdaniem, jednym niefortunnym albo nawet  chamskim czy głupim tweetem ściągają na siebie reprodukującą się w nieskończoność lawinę potępienia i oburzenia.

Niezależnie jednak od skali i rangi faktycznego przewinienia – albo jego braku – efekty są identyczne. Wszystko, co o kimś napisano, wszystkie rzeczy prawdziwe i nieprawdziwe, wszystkie zdjęcia i filmy, autentyczne i spreparowane przy pomocy nowoczesnych narzędzi imitujących rzeczywistość w sposób niemożliwy do zweryfikowania, wszystkie insynuacje, wyzwiska, pomówienia, selektywne interpretacje oparte na złej woli, otóż wszystko to pozostanie z człowiekiem do końca życia, nieodwołalnie wniknie w jego tożsamość niczym tatuaż w skórę.

W tym wciąż rozrastającym się oceanie – który skądinąd jako żywo przypomina teozoficzno-antropozoficzną koncepcję Kroniki Akasza, astralnego nośnika rejestrującego wszystko, co tylko kiedykolwiek i gdziekolwiek się stało – nic nigdy nie ginie. Każda jednostka informacji istnieje w milionach identycznych cyfrowych odbić, będących tyleż oryginałami, co kopiami, bo przecież samo rozróżnienie na kopię i oryginał nie ma w takich warunkach żadnej racji bytu.

Różnica w roli portali społecznościowych

Nieprzypadkowo zwracam tutaj uwagę – podobnie jak zrobiła to Siobhan Roy – na kwestie mroczne, związane z piętnowaniem, przemocą i agresją. Nowa cyfrowa rzeczywistość bowiem – radykalnie inna niż świat fizyczny, w którym ciała obcują z innymi ciałami, bezpośrednio, z całą  przestrzenną konkretnością i materialnością – umieszcza nasz ewolucyjnie przystosowany do funkcjonowania w trzech wymiarach umysł w zupełnie nowym dla niego kontekście. Wyostrzającym i wysycającym tendencje do uprzedmiotawiania innych, autorytaryzmu, lęku przed tym, co obce i różne. Sprzyjającym domykaniu się w wąskim kręgu myślących tak samo, niechęci do jakiejkolwiek dyskusji i akceptacji odmiennych niż własna opinii i wizji świata.

Składową tego nowego kontekstu jest także praktyczny zanik podziału na sferę publiczną i prywatną, na to, co intymne, niebędące przedmiotem powszechnej oceny i percepcji oraz na ów społeczny interfejs, „ja” zbiorowe, produkt negocjacji wspólnych reguł i granic. W dzisiejszej cyfrowej rzeczywistości ten podział kompletnie stracił znaczenie, bo właściwie wszystko, co robimy poddawane jest nieustannej obserwacji i ewaluacji. Sama struktura platform społecznościowych zbudowana jest w sposób z definicji nastawiony na permanentne ocenianie i podleganie ocenie – przykładem oczywiście wszechobecne przyciski i emotikony. Przy czym obszar objęty jurysdykcją portali społecznościowych ekspanduje w sposób tyleż bezwiedny, co nieustępliwy. Żeby uświadomić sobie skalę tego procesu, wystarczy zastanowić się jaka była w naszym życiu – a także w życiu społeczno-polityczno-medialnym, rzecz jasna – rola portali społecznościowych w 2009 roku, a jaka jest dzisiaj. Znaczna część naszej aktywności i tożsamości, która dekadę wcześniej pozostawała zarezerwowana dla bardzo wąskiego kręgu najbliższych, jest  dziś widoczna powszechnie. Nie tylko dlatego, że sami chcemy ją eksponować, ale także dlatego, że po prostu nie zauważamy, co się zmieniło i wciąż traktujemy portale społecznościowe jak sferę bezpiecznie odseparowaną. Dlatego o tym, że tak naprawdę obserwuje nas cały świat – zupełnie jak w słynnym filmie Petera Weira „Truman Show” – przekonujemy się często dopiero w momencie, kiedy znienacka stajemy się przedmiotem powszechnego szyderstwa, potępienia i oburzenia.

Nie tolerujemy krytyki

Właśnie dlatego, że widzialność jest zasadniczą cechą współczesnej cyfrowej kultury, najbardziej rozpowszechnioną formą kary stało się publiczne zawstydzanie, a najbardziej rozpowszechnioną formą wyrażania dezaprobaty – głośne oburzenie, które na dobrą sprawę zupełnie zastąpiło dzisiaj krytyczną dyskusję i argumentację. Specyfika baniek informacyjnych nie polega wszak tylko na tym, że docierają do nas wyłącznie informacje potwierdzające nasze przekonania, ale także na tym, że sami aktywnie unikamy wszelkich innych informacji. Redukujemy dysonans poznawczy. Nie tolerujemy krytyki. Na postawy i przekonania inne od naszych własnych często reagujemy w sposób najprostszy, pozwalający skutecznie ominąć dyskusję, ba, zdarza się, że definiujący samą dyskusję jako coś złego i niedopuszczalnego. Niosąc na sztandarach takie wartości jak różnorodność, tolerancja i otwartość, zachowujemy się często niczym najbardziej opresyjna inkwizycja. Bezwiednie ulegamy odwiecznemu mechanizmowi reprodukowania się przemocy, który zawsze przecież miał to do siebie, że poruszające nim jednostki były ślepe na własną rolę w tej upiornej dynamice. Tyle że zamiast kamieni mamy dziś do dyspozycji memy, komentarze i emotikony.

Internetowe ruszenia w bańce

Tak znakomici specjaliści, jak Siobhan Roy, potrafią oczywiście z tego wszystkiego sprawnie korzystać. Niestety – koszta ponoszone przez innych, przez nas wszystkich, mogą okazać się trudne do oszacowania.

Jak temu zapobiec? Nie mam pojęcia. Ale na pewno przy następnym pospolitym, internetowym ruszeniu w naszej bańce, warto się zawahać.

Oto jego cechy charakterystyczne: wzmożenie, oburzenie, poczucie moralnej słuszności, wyższości i bezwzględnej racji.

Pobierz Aplikację TOK FM i słuchaj sprytnie:

TOK FM PREMIUM