Fermy końskiej krwi. Tysiące klaczy hoduje się tylko po to, by ich hormony wstrzykiwać świniom

Każdego roku tysiące koni hoduje się tylko po to, żeby z ich krwi pozyskać hormony stosowane w przemysłowej hodowli świń. Blisko 2 miliony osób podpisało się pod petycją za zakazaniem importu końskiej krwi do Europy, którą w najbliższy poniedziałek zajmie się Parlament Europejski. O sprawie w TOK FM opowiadała Małgorzata Szadkowska, prezeska Compassion Polska.
Zobacz wideo

- Historia, o której mówimy, brzmi jak z horroru - przyznała już na wstępie rozmowy Szadkowska. Klacze będące w ciąży i żyjące w fermach mają upuszczaną krew tylko po to, żeby z hormonu pozyskanego z tej krwi produkować specyfiki, które następnie podaje się świniom na fermach przemysłowych.

- Mówimy o tysiącach klaczy, które przechodzą przez ten okrutny proceder. Tygodniowo pobiera się 20 litrów krwi od każdej klaczy - dwa razy w tygodniu po 10 litrów. Można sobie wyobrazić, jakie to obciążenie dla organizmu tych zwierząt - opowiadała w TOK FM prezeska Compassion Polska, organizacji walczącej z tym procederem.

30 proc. klaczy rocznie pada z wycieńczenia

Jak dodała, zwierzęta, które przechodzą przez cały ten proces, są bardzo osłabione, mają anemię, ale często też rany i owrzodzenia. - Poza tym są traktowane w okrutny sposób. Są bite, popychane, mają powykręcane ogony - opisywała. W konsekwencji 30 procent klaczy rocznie pada z wycieńczenia lub jest wysyłanych do rzeźni, bo nie mogą już zachodzić w ciążę.

Po co to wszystko? Odpowiedź jest prosta - dla zysku. Hormon pozyskiwany z krwi klaczy podaje się świniom po to, aby przyspieszyć ruję, czyli stan, w którym samica jest gotowa do zapłodnienia. - U świń ruja pojawia się mniej więcej tydzień od momentu odstawienia od niej małych. Natomiast po podaniu zastrzyku z tym hormonem, już w ciągu 12-14 godzin wzrasta poziom pęcherzyków jajnikowych, a potem - w ciągu dwóch dni - u lochy pojawia się ruja. Czyli ten czas skraca się trzykrotnie - opisywała rozmówczyni Mikołaja Lizuta.

- Każda hodowla przemysłowa ma taki sam cel. Wyprodukować jak najszybciej, jak najwięcej, przy jak najmniejszych kosztach. Przyspieszenie rui oznacza kolejne zapłodnienie, kolejne młode - dodała.

Sprawą zajmie się Parlament Europejski

Z fermami koni, z których upuszcza się krew, mamy do czynienia w krajach Ameryki Południowej, głównie w Argentynie i Urugwaju. W państwach tych - jak mówiła aktywistka - brakuje jakichkolwiek prawnych regulacji, które ograniczałyby ten proceder. Hormon od klaczy jest jednak importowany do Europy i rozpowszechniany wśród europejskich hodowców i firm farmaceutycznych.

Świat usłyszał o całym procederze po śledztwie, jaki przeprowadziła organizacja Animal Welfare Fundation (więcej o jego efektach możesz przeczytać tutaj). Po publikacji ich raportu prozwierzęce organizacje stworzyły petycję wzywającą do zakazu importu hormonu do Europy. Podpisało się pod nią 2 miliony ludzi. Tak duże poparcie społeczne sprawiło, że Parlament Europejski, który początkowo nie chciał zająć się sprawą importu hormonu, będzie nad nią obradował - już 11 listopada - zajmie się nią komisja petycji, która zdecyduje, czy temat "popchnąć" dalej.

Petycję - do poniedziałku - stale można podpisywać i aktywiści zachęcają, aby to robić. Mają nadzieję, że im większy będzie nacisk społeczny, tym łatwiej będzie przekonać europejskich polityków do wprowadzenia zakazu importu hormonu z końskiej krwi. - Podobną drogę 10 lat temu przeszły skóry focze i kwestia zakazu ich importu do Europy. Też była petycja, apele organizacji pozarządowych. (…) Ostatecznie Komisja Europejska wprowadziła zakaz importu tych skór i mamy nadzieję, że teraz scenariusz będzie podobny - przyznała Małgorzata Szadkowska.

Całej rozmowy posłuchaj w Aplikacji TOK FM!

TOK FM PREMIUM