Tomasz Stawiszyński: Epidemia jako serum prawdy

Nie ma już dzisiaj co do tego wątpliwości - szaleje światowa epidemia koronawirusa, która ma wszelkie dane, żeby wkrótce przemienić się w pandemię.
Zobacz wideo

Liczba przypadków niedawno przekroczyła 100 000. Kolejnych zakażonych przybywa w postępie wykładniczym, a eksperci epidemiolodzy podkreślają, że finalnie choroba może dotknąć nawet 20%-70% światowej populacji. Owszem, śmiertelność w grupie osób poniżej 50 roku życia jest tylko kilkukrotnie wyższa aniżeli w przypadku sezonowej grypy (wynosi 0,2%-04%), niemniej w grupie ryzyka – czyli u osób powyżej 70, a zwłaszcza 80 roku życia – osiąga już wskaźniki istotnie wyższe (odpowiednio: 8% i 14,8%).

Jak jednak podkreśla wielu specjalistów od zdrowia publicznego – nie sama śmiercionośność koronawirusa jest tutaj zasadniczym problemem, lecz raczej skala i zasięg samej epidemii. Biorąc pod uwagę rosnącą zapadalność – zasadnie jest spodziewać się przeciążenia systemów opieki zdrowotnej nie tylko w tych krajach, w których, tak jak w Polsce, są one gruntownie niewydolne nawet w okresie epidemiologicznie neutralnym. Przykład Włoch – dotkniętych dziś naprawdę potężnym kryzysem jest tutaj niesłychanie wymowny.

Oczywiście, może się zdarzyć, że – z jakichś nieprzewidzianych powodów – proces rozprzestrzeniania się koronawirusa zostanie zastopowany. Może się zdarzyć także, że środki zaradcze wreszcie okażą się skuteczne – i chaos uda się opanować. Niemniej eksperci wydają się w tej sprawie tracić optymizm w sposób wprost proporcjonalny do wzrostu liczby zachorowań w kolejnych krajach. Wydaje się zatem oczywiste, że czeka nas konfrontacja z największą epidemią od lat.

***

O tym, że dzisiejszy świat przeniknięty jest głęboko wyobrażeniem zbliżającej się apokalipsy, pisałem na tych łamach przed tygodniem. Stan apokaliptycznego wzmożenia zyskuje dodatkowy potencjał, kiedy orężem przeznaczenia staje się choroba zakaźna. To wyjątkowo głęboko zakorzeniony w nas lęk: przed zakażeniem, zarazą, tajemniczą, niewidzialną, rozprzestrzeniającą się infekcją. W toku historii choroby zakaźne zebrały niezliczoną ilość ofiar i dlatego właśnie reakcja przerażenia, niechęci czy obrzydzenia wobec wszelkich ich widomych oznak stanowi element żelaznego ewolucyjnego ekwipunku ludzkości. Autorzy arcyciekawej pracy „Psychosocial consequences of infectious disease” opublikowanej na łamach periodyku Clinical Microbiology and Infection, zwracają uwagę na ten mechanizm: kiedy w naszym najbliższym otoczeniu pojawia się epidemia, dochodzi do aktywacji najbardziej pierwotnych mechanizmów obronnych, zarówno na poziomie indywidualnym, jak i grupowym.

Zbiorowa panika, skłonność do stygmatyzacji rozmaitych grup mniejszościowych, odwoływanie się do religijnych albo spiskowych wytłumaczeń dla dotykającej społeczność zarazy, poszukiwanie mniej lub bardziej rytualnych sposobów oczyszczania i odpędzania zagrożenia – to najczęściej występujące w takich okolicznościach zjawiska.

Po prostu, epidemia – zupełnie niezależnie od realnej skali zagrożenia, które ze sobą przynosi – działa niczym serum prawdy.

Wydobywa na powierzchnię niewidoczne na co dzień zaniedbania, irracjonalne wyobrażenia, dziwaczne fantazje, przesądy i obawy ukryte pod grubą warstwą z pozoru racjonalnych instytucji i reguł życia społecznego. Ujawnia ich konwencjonalność i arbitralność. Ich cokolwiek prowizoryczną architekturę, która sprawia wrażenie solidnej, kiedy rzeczywistość pracuje wedle założonych przewidywań. Ale kiedy tylko znienacka wyśliźnie się z tej ciasno zaplecionej sieci pomyślnych ekonomicznych i egzystencjalnych kalkulacji – dotąd stabilny krajobraz codzienności zmienia się w oniryczną wizję, przy której nawet dzieła Jacksona Pollocka wyglądają niczym wzorzec proporcji. Zmienia się w „obraz ze złego snu” – w ten sposób efekty śmiercionośnych epidemii w XIV-wiecznej Europie określił zmarły niedawno francuski historyk Jean Delumeau w swojej kultowej pracy „Strach w kulturze Zachodu”.

Opisując realia nawiedzanych przez dżumę średniowiecznych miast, Delumeau pokazuje jak fundamentalnie epidemia demoluje międzyludzkie więzi, jak skutecznie narusza samą substancję wspólnoty. Ludzie zwracają się przeciwko sobie, widząc w innym nie tyle ofiarę, ile raczej nośnik zagrożenia. Każdy walczy o indywidualne przetrwanie, każdy konkuruje z każdym – o dostęp do rytuałów, leków, wody. Wytwarza się coś na kształt opisywanego przez Thomasa Hobbesa „stanu natury”, pierwotnej formy istnienia ludzkiej zbiorowości, w której trwała permanentna walka wszystkich ze wszystkimi.

***

No właśnie, epidemia działa jak serum prawdy.

Demaskuje to, co ukryte.

Krążąca po internecie dramatyczna relacja pracującego w Bergamo doktora Daniele Macchiniego, która pierwotnie ukazała się w Corriere della Sera, niepokojąco przypomina opisy Delumeau i Hobbesa. Przy czym, znowu, problemem w Bergamo nie jest tak naprawdę – podobnie jak w innych nawiedzonych przez koronawirusa miejscach – śmiercionośność samego wirusa, ale raczej kompletnie nieprzystosowany do wystąpienia tego rodzaju sytuacji system opieki zdrowotnej.

To właśnie brak odpowiedniego sprzętu i odpowiedniej ilości łóżek szpitalnych stawia włoskich lekarzy przed iście upiornymi dylematami, o których można wprawdzie pasjami dyskutować podczas seminariów z bioetyki, ale mierzenie się z nimi w realnym życiu momentalnie konfrontuje z autentycznie brutalną, bezwzględną naturą świata. Kogo leczyć w pierwszej kolejności, kto ma większe szanse na przeżycie i kto żyjąc lepiej przysłuży się społeczeństwu? To właśnie brak odpowiedniego sprzętu, odpowiedniej ilości łóżek szpitalnych, brak dofinansowania, a także – last but not least – brak dostępu do ubezpieczenia zdrowotnego (a dotyczy to także znacznej części obywateli zarówno Stanów Zjednoczonych, jak i wielu europejskich państw, na czele z Polską) jest odpowiedzialny za kryzys, który doprowadził wczoraj do uznania całych Włoch za „strefę chronioną".

***

Epidemia działa jak serum prawdy.

Przez jej pryzmat widać bardzo wyraźnie na czym oparte jest funkcjonowanie dzisiejszych wspólnot. Czemu podporządkowana jest dynamika społecznych instytucji – tych emanacji gremialnego systemu wartości. Rusztowań, dzięki którym chaotyczne zbiorowisko jednostek, albo gromada zwaśnionych ze sobą plemion, organizuje się w świadomą grupę, która bierze odpowiedzialność za istnienie swoje i każdego ze swoich członków.

Czy więc biorąc pod uwagę to, co się obecnie dzieje we Włoszech – a co z dużym prawdopodobieństwem będzie za jakiś czas działo się także w innych europejskich krajach – bylibyśmy skłonni stwierdzić, że instytucje społeczne zostały pomyślane adekwatnie do realiów naszego istnienia?

Czy odpowiadają naszej sytuacji w świecie – istot obdarzonych ciałami podatnymi na zranienie, bezradnych, wystawionych na działanie ślepych żywiołów i niezliczonej ilości groźnych drobnoustrojów? Czy powołane zostały dla nas – dla naszego bezpieczeństwa, dobrostanu? Czy sprawiają wrażenie powstałych z autentycznej troski, z przekonania, że wszyscy jesteśmy w jakimś podstawowym, głębokim sensie równi? I że wszystkim nam – których wrzucono w ten świat bez pytania – należy się niezbędna pomoc, kiedy będziemy jej potrzebować? Bo każde jednostkowe życie jest jednakowo ważne, a zadaniem grupy, społeczeństwa, kultury, jest wytwarzać parasole chroniące nas – na tyle, na ile to możliwe – przed niszczącym działaniem nieprzyjaznej przyrody?

Czy może raczej ten projekt opiera się na czymś zgoła odmiennym, czego na co dzień nie dostrzegamy, albo raczej dostrzegać nie chcemy? Może stanowi jedynie konieczne minimum, moralne alibi pozwalające utrzymywać w grze wzniosłą retorykę szlachetności i demokracji, a faktycznie realizować program, który swoje priorytety definiuje zupełnie na odwrót?

Może na czele drabiny wartości stoją tutaj cele zgoła nie-ludzkie: zysk, obrót, innowacja, postęp? I to właśnie na nich opiera się cały szkielet współczesnego świata, a opowieść o wszelkich innych wartościach służy wyłącznie za kamuflaż? Może w istocie – i to właśnie odsłania nam epidemia – żyjemy w świecie do złudzenia przypominającym wspomniany „stan natury”, tylko na co dzień nauczono nas to ignorować? Przykrywać opowieściami o „wędce, a nie rybie”, „roszczeniowości”, „spełnianiu marzeń”, „pozytywnym myśleniu”, o tym, że „wszystko jest tak naprawdę w głowie” i „wszystko zależy od ciebie”, i jeszcze, że „kto nie pracuje ten nie je”, a ludzie biedni, bezdomni i pozbawieni dostępu do rozmaitych dóbr i rozkoszy tego świata są po prostu „leniwi”, albo „zaburzeni”, zatem „mają na co zasłużyli”, bo przecież „każdy jest kowalem swego losu”.

***

Epidemia działa jak serum prawdy.

I wyciąga dziś to wszystko na światło dzienne, stawia nam wprost przed oczami, odziera ze złudzeń, nie pozwala już dłużej na iluzję.

Jeśli tak – jest to zarazem szansa na zmianę.

Na zrozumienie, że wszyscy jesteśmy w podobnym położeniu: mamy ciała podatne na zranienia, infekcje i upływ czasu. Ciała, które prędzej czy później przestaną istnieć. I które swojego nieistnienia się boją i za wszelką cenę pragnęłyby go uniknąć.

Czy można sobie wyobrazić, że organizacja społeczna zacznie choć trochę bardziej uwzględniać te parametry? Że życie wspólnoty, zamiast zwracać się w stronę miraży – nieśmiertelności, bogactwa, siły, eksploatacji ludzi, zwierząt i zasobów naturalnych – zostanie głębiej przeniknięte świadomością kruchości, bezradności i tymczasowości? I że odzwierciedlać się to będzie nie tylko w naszej retoryce, ale także praktyce, tak indywidualnej, jak zbiorowej?

Wszystko jest możliwe, o ile nie damy się porwać apokaliptycznym mitom; zbiorowym reakcjom cofającym nas do wczesnych etapów rozwoju ewolucyjnego; mechanizmom rytualnego odpędzania zagrożeń poprzez; a wreszcie panice przed tym, co nieznane, niewidzialne i rozprzestrzeniające się z ogromną prędkością.

Racjonalność, ostrożność i empatia – to się wydają być najlepsze wytyczne na życie w czasach zarazy.

W Aplikacji TOK FM posłuchasz na telefonie:

TOK FM PREMIUM