Białoruś. Wojsko na ulicach Mińska, szwankuje internet. Milicja ostrzega dziennikarzy

Białorusini znów wyszli na ulice, a do Mińska ściągnięto wojsko. Doszło już do pierwszych zatrzymań, pojawiają się także problemy z internetem. Zagraniczni korespondenci nie mogą relacjonować protestów - milicja ostrzega, że będzie ich traktować jak uczestników zgromadzeń.
Zobacz wideo

W niedzielę nad ranem z Białorusi dotarły dramatyczne informacje o śmierci mężczyzny, który trafił do szpitala po pobycie w areszcie. 41-latek twierdził, że został w nim pobity, jednak oficjalnie podano, że spadł z górnego łóżka. Stwierdzono u niego szereg obrażeń, między innymi uszkodzenia mózgu, żeber, płuc i serca. Został podłączony do respiratora i natychmiast przewieziony na salę operacyjną, jednak jego życia nie udało się uratować. 

Na Białorusi znów problemy z internetem

- Władze białoruskie próbują siłą zdławić protesty, zastraszyć społeczeństwo. Ale też usiłują odciąć to społeczeństwo od informacji - mówił w TOK FM dr Piotr Kościński z Uczelni Vistula. - Protesty nie milkną, nie cichną, one trwają mimo narastających represji. Myślę, że przez jakiś czas jeszcze będą trwać. Być może nie skończą się, dopóki nie zmieni się władza - dodawał. 

Co tydzień ulicami Mińska przechodzą wielotysięczne demonstracje, nie inaczej jest w tę niedzielę. Protestujący domagają się nie tylko odejścia Łukaszenki, ale też uwolnienia więźniów politycznych. I pod takim hasłem idą w dzisiejszym marszu. Jak informuje polsko-białoruski dziennikarz Andrzej Poczobut, do Mińska sprowadzono wojsko. Zamknięto również kilka stacji metra, żeby protestujący nie mogli dostać się do centrum. Ludzie jednak idą z dalszych dzielnic pieszo. 

Nie słuchasz podcastów? To dobry czas, by zacząć. Dostęp Premium za 1 zł!

Biełsat donosi już o pierwszych zatrzymaniach. Podczas łapanki przed hotelem Jubilejnaja w Mińsku zatrzymano dziesięć osób, w Witebsku wylegitymowano i zabrano na komisariat troje dziennikarzy, a w Grodnie kolejną dwójkę. Jak czytamy dalej, na dachu hotelu Planeta zauważono funkcjonariuszy z bronią. Pojawiają się też problemy z dostępem do internetu, zamknięto kilka centrów handlowych. Milicja ostrzega protestujących przez megafony, że ich "działania są nielegalne". 

- Łukaszenka zdecydowanie nie chce odejść, chce siłą utrzymać władzę - komentował sytuację na Białorusi gość TOK FM. Ale zaznaczył, że jego zdaniem protesty mogą "na jakiś czas przycichnąć". Zarówno przez brutalność milicji, jak i bardziej prozaiczne powody, chociażby pogodę, która może w najbliższym czasie utrudnić organizację wielotysięcznych marszów. 

Na Białorusi stare już nie wróci

Gość TOK FM dodał jednak, że nawet jeżeli uda się stłumić ten protest, to tylko na chwilę. - Myślę, że Białoruś zmieniła się w sposób zasadniczy, nie da się przywrócić takiego poparcia dla Łukaszenki, jakie było w przeszłości. Nowe protesty mogą wybuchnąć w każdej chwili - podkreślił doktor Kościński. 

-  Łukaszenka sam podpisał na siebie wyrok, że odejdzie z urzędu. Ja jestem przekonany, że to nastąpi - czy to za tydzień, za dwa, czy za parę miesięcy - podsumował ekspert.

W piątek białoruskie władze zażądały od ambasad Polski i Litwy znaczącej redukcji personelu w Mińsku. Zwolnionych miałoby zostać kilkudziesięciu dyplomatów. Głos w tej sprawie zabrała Agnieszka Romaszewska, dyrektorka telewizji Biełsat. "To ze strony władz Białorusi uderzenie nie tyle w Polskę, co przede wszystkim w Białorusinów, którzy czekają na wizy. Kolejny krok ku odcięciu swojego narodu od świata. Wstyd i hańba" - stwierdziła.

Również w piątek białoruskie MSZ cofnęło akredytacje wszystkim zagranicznym dziennikarzom. Oznacza to, że nie mogą oni już wykonywać na Białorusi swojej pracy, a co za tym idzie - relacjonować dzisiejszych protestów. Milicja poinformowała, że będą traktowani jak uczestnicy zgromadzenia. Dopiero od poniedziałku komisja akredytująca korespondentów rozpocznie prace w nowym składzie. 

TOK FM PREMIUM