"Słyszysz te dzwonki? To lecąca rakieta. Było ich ze dwieście". Polka opowiada, jak wygląda codzienność w Izraelu

Schronem w mieszkaniu Karoliny jest pokój córki, w którym można zaryglować drzwi i zatrzasnąć pancerne okna. Gdy ostatnio pojechała z dziećmi do Tel Awiwu, zatrzymały ich syreny alarmowe. Wysiedli z samochodu, położyli się na ziemi, a nad głowami przeleciał im deszcz rakiet. Po drodze zatrzymywali się jeszcze dwa razy. Gdy dojechali na miejsce, też musieli uciekać do schronu.
Zobacz wideo

Hamas wciąż odpala rakiety na Izrael, a izraelska armia bombarduje Gazę. Od kilku dni konflikt nadal przybiera na sile.

W sobotę izraelski ostrzał zniszczył wieżowiec, w którym mieściły się biura AP i Al-Dżaziry. Jak podaje agencja, do uderzenia doszło około godziny po tym, jak izraelskie wojsko rozkazało ewakuację budynku. Nie podano, dlaczego blok był celem ostrzału. Oprócz redakcji mediów w budynku mieściły się również inne biura firm oraz mieszkania. Według relacji AFP w budynek trafiło kilka rakiet.

W nocy z czwartku na piątek Izrael przeprowadził jeden z największych od lat ataków na Strefę Gazy. Palestyńczycy podają, że zginęło ponad sto osób, w tym kilkanaście dzieci. Z kolei Izraelczycy mówią o ośmiu ofiarach po swojej stronie. To wszystko wydarzyło się wkrótce po tym, gdy Izrael święcił triumfy w walce z pandemią, zaszczepił rekordową liczbę osób, a życie zdawało się wracać do normalności. O tym, jak dzisiaj wygląda życie w Izraelu, opowiada nam Karolina van Ede-Tzenvirt, Polka, która mieszka tym kraju od dwudziestu lat. 

Piotr Barejka, TOK FM: Od czego zaczynasz teraz dzień?

Karoliny van Ede – Tzenvirt: Cały czas od kawy (śmiech). Potem sprawdzam wiadomości, chociaż mąż już mi telefon wyrywa. Swoją drogą, słyszałeś te wszystkie dzwonki?

Dzwonki? Nie.

Od początku naszej rozmowy, przez dwie minuty, było ich ze trzydzieści. Każdy ten dzwonek to jest włączająca się gdzieś syrena, czyli lecąca rakieta. Trochę nie mogę się skupić, bo cały czas to widzę.

Na telefonie?

Mamy aplikację, która pokazuje, gdzie w tym momencie leci rakieta, w jakiej miejscowości włącza się syrena. Nie tylko na południu, tam ciągle to się dzieje, bardziej albo mniej sporadycznie. Natomiast teraz syreny wyją w miastach, gdzie zwykle jest spokojnie, czyli w Tel Awiwie, a nawet w Jerozolimie.

Jeśli dostaniesz powiadomienie, że rakieta leci obok, syrenę słyszysz za oknem, to co się wtedy dzieje?

W nowym budownictwie schrony są w mieszkaniach. Jeden z naszych pokoi, teraz to pokój mojej starszej córki, to jest schron. Można go zaryglować, zamknąć drzwi pancerne, okno pancerne i tak siedzimy w schronie. W starszych budynkach jest jeden schron dla wszystkich i trzeba zbiec po schodach, żeby do niego wejść. Można też siedzieć na klatce schodowej, która jest najbardziej odporna na uderzenie.

W czwartek naiwnie wybrałam się do Tel Awiwu na rodzinną imprezę. Kiedy wjechałam do miasta, zaczęły spadać rakiety. Włączyły się syreny, wyszliśmy z dziećmi z samochodu i położyliśmy się obok. Popatrzyłam na niebo, a nad naszymi głowami był deszcz rakiet. Z drugiej strony widzieliśmy większe światła, czyli rakiety Żelaznej Kopuły, potem wybuchy. Moja córka zaczęła płakać, bo wybuchy są strasznie głośne. Ale jak to się kończy, to wszyscy wsiadają do samochodów i jadą dalej.

Tak po prostu? Wsiadają i jadą?

Alerty ostrzegające o wystrzelonych rakietach.Alerty ostrzegające o wystrzelonych rakietach. Karolina van Ede Tzenvirt?

Rodzinne spotkanie to była premiera książki mojego siostrzeńca. Tam też musieliśmy przenieść się z z auli do schronu, gdzie wszystko działo się dalej. Jeszcze były przemówienia, że nie damy Hamasowi przerwać naszej imprezy. Wiedzieliśmy, że kilometr od nas ktoś zginął, jakiś autobus został trafiony, gdzie indziej samochód. Dla mnie to bardzo traumatyczne, za każdym razem jak o tym mówię, przeżywam to na nowo. Natomiast widzę, że Izraelczycy mówią sobie, że idą dalej.

Izrael najpierw pokazywało się jako miejsce, które wygrywa z pandemią, bije szczepionkowe rekordy, pojawiały się zdjęcia pełnych knajp i życia w Tel Awiwie. Chwilę później widzimy zdjęcia rakiet, walących się budynków. Ale mówisz, że życie mimo wszystko nie zamiera?

Jest właśnie na odwrót, ludzie raczej mówią, że nie będą siedzieć w domach, nie pokażą, że to wszystko może na nich wpłynąć. Oczywiście jest niepokój, złość i frustracja. Przecież tylko o tym się rozmawia, tylko o tym są telefony, wiadomości. Wszyscy mają tę aplikację, która mi bez przerwy dzwoni. Od początku naszej rozmowy słyszałam ze dwieście powiadomień.

Ale wydaje mi się, że moja perspektywa jest wciąż inna niż Izraelczyków. Pamiętam, że jak przyjechałam dwadzieścia lat temu, to była Intifada, wybuchały autobusy na ulicach. Nie mogłam wtedy zrozumieć, jak ludzie tak po prostu na drugi dzień idą na ten sam przystanek autobusowy, gdzie dzień wcześniej był wybuch, siadają w kawiarni obok tej, która dwa dni temu wybuchła. Teraz zaczynam to rozumieć.

Jak można to zrozumieć?

Izraelczycy założyli na siebie jakąś ochronną warstwę, taki pancerz, żeby przeżyć. Wciąż jest w etosie tego narodu, że przetrwamy, cały czas trzeba przetrwać. Oczywiście nie mówię, że Izraelczycy uważają to za naturalną sytuację, ale jednak podchodzą w ten sposób, że nie mają innego wyboru. Nie mogą pozwolić, żeby terroryzm wpłynął na ich życie, żeby dać terrorystom zwyciężyć, dać się im zastraszyć. Jest ogromne zagrożenie życia, ludzie giną, sytuacja jest bardzo ciężka, ludzie są w szoku, ale gdzieś jest siła, żeby iść dalej. Nadal iść tą ulicą, dosłownie.

Eskalacja konfliktu jest największa od lat i, mimo wszystko, raczej nikt nie spodziewał się, że będzie aż tak źle. Co poczułaś, gdy sobie uświadomiłaś, że sytuacja jest tak poważna?

Uczucie jest niesamowicie dziwne, bo wydaje mi się, że szczególnie my, Polacy, jak myślimy sobie o bombardowaniach, to raczej myślimy o II wojnie światowej. Wyobrażam sobie moją babcię, która była wtedy w Warszawie, później całe życie opowiadała, jak była w ciąży i biegała do schronów. Wspominała, że wychodziła na powierzchnię i nie było połowy jej dzielnicy. A nagle to ja, w XXI wieku, siedzę w schronie z moimi dziećmi.

Pamiętam, że w 2014 roku też wyły syreny w Jerozolimie, ale wtedy nic nie było ani widać, ani słychać. Tak naprawdę u nas nic się wtedy nie stało. Później był spokój, rok pandemii to był chyba najcichszy czas w Izraelu od 1948 roku. Zginęło najmniej ludzi, najmniej było zbrojnych incydentów, właściwie nic się nie zdarzyło. Tylko triumfowaliśmy ze szczepionkami. I nagle zaczyna się taka eskalacja tego konfliktu, do tego tak niesamowicie szybka.

Rakiety i wybuchy to jedno, ale do starć dochodzi też w miastach, pomiędzy ludźmi.

W wielu miejscach, gdzie mieszkają Arabowie i Żydzi razem, dzieją się teraz okropne rzeczy. Ci Arabowie to są Arabowie izraelscy, ale na przykład we wschodniej Jerozolimie są Palestyńczycy, którzy mieszkają w Izraelu. To są skomplikowane sprawy, różne podejścia do tego, co się dzieje, ale w tej chwili w miastach, w których Arabowie przez lata żyli z Żydami w bardzo dobrych stosunkach, byli sąsiadami, są zamieszki, podpala się domy, są ofiary. W Lod dzieją się okropne rzeczy, miasto płonie. Prezydent powiedział, że całe nasze wspólne życie legło w gruzach w tym momencie.

Jak idziemy ulicą, to znów myślimy, czy ten chłopak, który nas mija, ma dobre zamiary. Jeszcze parę lat temu była przecież fala ataków nożowników, ludzie się bali, odwozili dzieci do szkoły, bo nastoletni chłopak potrafił wyciągnąć nóż i dźgać na oślep. Dzisiaj byłam w sklepie, oglądałam dziecięce ubranka, a obok mnie dwie Arabki z dzieciakami też oglądały te ubranka. Niby wszystko jest w porządku, ale pojawia się myśl, że może ta dziewczyna jest kochana i wspaniała, a może wcale nie. Może ktoś jej wbił do głowy, że Żydów trzeba zabić. Hamas teraz nawołuje, żeby kupić nóż i spróbować poderżnąć Żydowi gardło.

Jak tłumaczysz dzieciom to, co się dzieje wokół nich?

Po pierwsze to jest coś, z czym one żyją całe od początku. To nie jest dla nich coś nowego. Ja przyjechałam do Izraela mając lat 23 i wcześniej nie znałam nikogo, kto by umarł. Dopiero jak przyjechałam tutaj zaczęłam chodzić na pogrzeby. I to pogrzeby młodych żołnierzy, dzieciaków, mój szwagier też zginął w wojsku. To jest część izraelskiej tożsamości, śmierć jest tutaj na porządku dziennym. Poszłam na wojskowy cmentarz i jednego roku stałam na wielkiej, zielonej trawie, a następnego roku ta trawa była pełna grobów.

Schron w Tel Awiwie.Schron w Tel Awiwie. Karolina van Ede Tzenvirt?

Jak wtedy były te ataki nożowników, to moja córka rysowała swój sen, w którym był facet w czarnej kominiarce z nożem. Wszyscy mówili, żeby nie chodzić do szkoły samemu, żeby uważać, w telewizji się mówiło, w szkole też o tym było. Przede wszystkim trzeba dzieciom tłumaczyć, że jak coś się dzieje, to lecimy albo pod stół, albo do schronu. Ze względów bezpieczeństwa trzeba o tym mówić. Poza tym one i tak wszystko wiedzą z internetu. W schronach też wszyscy siedzieli z telefonami, mieli na bieżąco, gdzie ktoś zginał, gdzie rakieta spadła, co się stało.

Czego się teraz boisz?

Czuję się dość bezpiecznie w miejscu, w którym jestem, czyli w Jerozolimie. W moim mieszkaniu, gdzie mam schron. Rzadko się tutaj strzela, jest tu przecież dużo muzułmańskich świętych miejsc, więc oni nie chcą ryzykować. Używają nalotów na Jerozolimę trochę jako demonstracji, do czego mogą się posunąć. Ale martwi mnie granie na emocjach ludzi, którzy są sfrustrowani. To nie jest proste, to są ludzie, którzy żyją w kompletnym zawieszeniu. Jeżeli się zagra na ich uczuciach, dorzuci do tego Allaha, to wróg może być wszędzie. Moje dzieci wychodzą na ulicę, przechodzą gdzieś same, skąd mam wiedzieć, że nie zdarzy się jakiś chłopak, któremu walnie do głowy, żeby je zabić?

Masz przeczucie, co może się stać w najbliższych dniach?

Nie mam pojęcia, co będzie. Nie wiem, czy to jest w ogóle do przewidzenia. Mam tylko nadzieję, że to wszystko się jak najszybciej skończy. Chciałabym też, żeby nie zalepiać znów tego konfliktu plastrem, bo znowu za parę lat to wybuchnie. Chciałabym, żeby zaczęło się coś dobrego dziać, żeby doszło do jakiegoś rozwiązania.

TOK FM PREMIUM