Komorowski: Sam mógłbym być eksponatem w Muzeum Wypędzeń. Jak połowa naszego narodu
Zgodnie z uchwaloną przez Bundestag 11 lutego uchwałą, wypędzeni byli pionierami pojednania Niemiec z wschodnimi sąsiadami, a przyjęta przez nich (kontrowersyjna z punktu widzenia sąsiadów) Karta Wypędzonych - fundamentalnym dokumentem w historii RFN. W uchwale znalazło się też żądanie, by niemiecki rząd sprawdził, czy 5 sierpnia, w rocznicę przyjęcia Karty można ustanowić nowe niemieckie święto - dzień wypędzonych. Rząd już odmówił ustanowienia święta.
Uchwała została ostro skrytykowana przez historyków , w tym niemieckich , i uznana za "skandaliczną" i fałszującą historię.
Dziś podczas wspólnej konferencji prasowej w Pradze o komentarz do sytuacji poproszeni zostali prezydenci Polski i Czech. - Cenię sobie głos rządu niemieckiego, który wyraźnie nie wpisuje się w ton uchwały Bundestagu. Polska chce rozwijać proces pojednania z Niemcami i uważamy, że ta uchwała była z tego punktu widzenia niezręcznością - stwierdził Bronisław Komorowski.
Jak powiedział, sam mógłby być eksponatem w niemieckim Muzeum Wypędzeń: - Urodziłem się w domu na Dolnym Śląsku, z którego jakaś niemiecka rodzina w rezultacie odgórnych ustaleń musiała wyjechać. Ale urodziłem się w polskiej rodzinie, która została wypędzona z Wilna. Stawiamy więc nacisk na to, by mówić także o przyczynach wypędzeń.
Vaclav Klaus uciął temat. - Nie przyszło nam do głowy, by poruszyć ten temat w naszych wzajemnych rozmowach. Pod koniec naszych rozmów przyszło nam jednak do głowy, że takie pytanie może paść. Nie mamy potrzeby, by znów otwierać te tematy i wracać do nich - powiedział.
Bronisław Komorowski przebywa w Czechach z dwudniową wizytą; towarzyszy mu żona Anna. Jest to trzecie spotkanie prezydentów Polski i Czech od objęcia przez Komorowskiego urzędu.
Historycy ostro: Wysiedleńcy rezygnują z zemsty, jakby mieli do niej prawo