"Nie ukradłam gabinetu po prezesie Kurtyce" - wiceszefowa IPN pozywa polityka PiS
Dmochowska, wiceszefowa IPN od 2006 roku, w dniu katastrofy przyjechała do gmachu IPN przy Krakowskim Przedmieściu. "Na miejscu był już komendant ochrony i szef gospodarstwa pomocniczego" - pisze "Gazeta". - Zaczęli się schodzić inni pracownicy, ludzie przynosili kwiaty, kupiliśmy znicze. Poprosiłam strażnika o otworzenie sekretariatu ogólnego, bo chciałam obserwować w TV, co się dzieje - wspomina Dmochowska. Dodaje, że telewizor był w gabinecie rzecznika IPN. - Gdy tam weszłam, zadzwoniłam do Andrzeja Arseniuka, żeby go uprzedzić, że jestem u niego. Minęło około półtorej godziny, gdy zorientowałam się, że wszystko wskazuje na to, że doszło do tragicznego, ale jednak wypadku. Opuściłam gmach, na Krakowskim Przedmieściu zapaliliśmy jeszcze znicze i pojechałam do domu - opowiada.
"Nawet mi do głowy nie przyszło tam wchodzić"
Jak pisze "Gazeta", kilka godzin później zaczęli do niej dzwonić dziennikarze i znajomi, informując, że w internecie wypowiada się poseł Ryszard Terlecki z PiS. Poseł (kiedyś szef krakowskiego oddziału IPN) mówił: "Jestem w tej chwili w siedzibie IPN, dziś rano pani Dmochowska, która ponoć jest w sztabie wyborczym Komorowskiego, zajęła gabinet prezesa Janusza Kurtyki".
- Nawet mi do głowy nie przyszło tam wchodzić. Na dodatek nigdy nie byłam w sztabie wyborczym Komorowskiego - mówi Dmochowska. Najpierw zlekceważyła internetowe zamieszanie, ale informacja o "próbie zajęcia gabinetu" ukazała się z ostrymi komentarzami w "Rzeczpospolitej" i "Dzienniku Polskim".
Więcej w "Gazecie Wyborczej" .
Barack Obama przyznał Janowi Karskiemu najwyższe cywilne odznaczenie >>