Lisicki o bojkocie Euro: Kaczyński wypowiedział się, bo inni to zrobili
- Jeżeli przez bojkot rozumiemy deklarację, że "ja nie jadę", to wydaje mi się to możliwą formą nacisku na Ukrainę. Natomiast jeżeli przez bojkot rozumiemy nawoływanie, żeby Euro na Ukrainie w ogóle się nie odbyło, to byłoby to szkodliwe - mówi w rozmowie z TOK FM Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika "Uważam Rze". Publicysta tym samym komentuje wezwania niektórych europejskich polityków do bojkotu Euro 2012 na Ukrainie.
- Wzywanie do odebrania Ukrainie Euro byłoby złe, ponieważ nie dość, że nie osiągnie żadnego celu, to jeszcze wepchnie Ukrainę w ręce Rosji. To by miało konsekwencje odwrotne od zamierzonych - twierdzi Lisicki.
Może podzielić rolę rządu z opozycją?
- Te wezwania do bojkotu stawiają Polskę w bardzo trudnej sytuacji - podkreśla naczelny "Uważam Rze". - Po pierwsze, mówi się, że to dzięki wpływom Ukraińców stało się tak, że Euro trafiło i do Ukrainy, i do Polski. Po drugie zaś, jeśli podkreśla się solidarność partnerów podczas organizacji, to trudno się przyłączyć do bojkotu właśnie jako jeden z organizatorów.
- O ile w związku z tym nie wyobrażam sobie, żeby rząd uległ tym wezwaniom, to można sobie czysto teoretycznie wyobrazić sytuację, że rząd dzieli się rolami z opozycją i to PiS występuje w roli tego, który krzyczy o prawach człowieka, a rząd prowadzi bardziej real politik. Niestety, wydaje mi się jednak, że to wezwanie do bojkotu przez Jarosława Kaczyńskiego jest element rozgrywki wewnętrznej - dodaje publicysta.
Co więc powinien zrobić Donald Tusk? - Nieoficjalnie i dyplomatycznie starać się przekonać Ukraińców, żeby zmienili los Julii Tymoszenko, a oficjalnie podkreślać, że Polska pozostaje wierna poprzednim deklaracjom i że nie będzie uczestniczyć w bojkocie - podsumowuje nasz rozmówca.