"Przed nami wybory" - pięć lat temu prezes PiS popełnił największy polityczny błąd?

Mija pięć lat od historycznego już orędzia Jarosława Kaczyńskiego do narodu, w którym ogłosił ostateczny koniec koalicji z "przystawkami" oraz konieczność przeprowadzenia przedterminowych wyborów. Wygrała je PO i od tamtego czasu PiS i w wyborach, i w sondażach poparcia jest niezmiennie numerem 2. Czy kierownictwo PiS-u mogło zrobić coś, by utrzymać władzę? Czy to był największy błąd Jarosława Kaczyńskiego?

13 sierpnia 2007 roku Jarosław Kaczyński w orędziu do narodu ogłosił ostateczne zerwanie koalicji z Ligą Polskich Rodzin i Samoobroną. Konflikt zaczął się od wybuchu tzw. afery gruntowej, w którą miał być zamieszany lider Samoobrony, wicepremier i minister rolnictwa Andrzej Lepper. - Kiedy tworzyliśmy koalicję, mieliśmy jednak nadzieję, że nasi partnerzy skorzystają z wielkiej, naprawdę historycznej okazji, że swoje dotychczasowe często awanturnicze działania potrafią zmienić w pozytywną pracę dla Polski, że zaakceptują nasze zasady, że będą gotowi postępować uczciwie. Niestety, okazało się to złudzeniem, tej gotowości nie było - stwierdził w orędziu Kaczyński.

Afera wybuchła 9 lipca, przez kolejny miesiąc trwała burza medialna, były bezskuteczne przetasowania polityczne, kuriozalne sojusze - jak LiS (Liga i Samoobrona). Wszystko ostatecznie skończyło się 13 sierpnia. - Przestała funkcjonować koalicja. Dziś ostatecznie rozstaliśmy się z naszymi dotychczasowymi sojusznikami. Powołany został nowy skład rządu - kontynuował w orędziu premier Kaczyński.

Smutek i rozczarowanie - zobacz zdjęcia z wieczoru wyborczego PiS w 2011 roku >>

"Przed nami wybory". Innego wyjścia nie było

Wiadomo było jednak, że rząd nie będzie miał większości - mógł liczyć na ok. 170 głosów PiS-u i mniejszych partii, jak Prawica Rzeczpospolitej. Nie miał szans funkcjonować, nawet z przychylnym prezydentem. Kaczyński zaryzykował więc przyśpieszone wybory. - Przed nami wybory - ogłosił prezes PiS-u milionom telewidzów. Sejm musiał jeszcze przegłosować rozwiązanie Sejmu, co było formalnością. 7 września "za" głosowało 377 posłów, przeciw było tylko 54. Lech Kaczyński wyznaczył wybory na 21 października.

Sondaże nie były dla PiS-u przychylne. W prawie wszystkich Platforma wyprzedzała partię Kaczyńskiego. W nowym Sejmie nie mogła liczyć na żadnego partnera. PO, PSL i LiD (SLD i mniejsze partie lewicowe) zgodnie odmawiały współpracy z Jarosławem Kaczyńskim. Jeśli cudem próg wyborczy przekroczyły rozbite Liga Polskich Rodzin i Samoobrona, na pewno nie związałyby się ponownie z PiS-em.

Być może Kaczyński liczył, że zdobędzie większość absolutną. Myślał, że w czasie kampanii ukradnie elektorat LPR-owi i Samoobronie (co się udało) oraz części PO (co się nie udało). Straszenie koalicją PO-LiD miałoby odstraszyć prawicowych wyborców partii Donalda Tuska. Pomóc w przyciąganiu elektoratu miałyby również korzystna sytuacja gospodarcza i dobre wskaźniki, m.in. 7-proc. wzrost PKB i bezrobocie poniżej 10 proc.

- Wierzę, głęboko wierzę, że Polacy potrafią odróżnić wizję rzeczywistości prezentowaną przez media od faktów, od rzeczywistości. Bo rzeczywistość to Polska szybko się rozwijająca, to Polska z najlepszą od bardzo wielu lat, mogę powiedzieć nawet, dziesięcioleci, sytuacją gospodarczą. Niewiele państwo o tym słyszycie, niewiele mówią i piszą na ten temat środki masowego przekazu. Ale w kampanii wyborczej będziemy mieli okazję to wszystko pokazać - mówił w orędziu Kaczyński.

Inaczej działania Kaczyńskiego widzi ówczesny wiceszef PiS-u, a teraz eurodeputowany PO Paweł Zalewski. - Kaczyński wiedział, że przejął elektorat LPR-u i Samoobrony, ale nie ich posłów. Rządzenie technicznie stało się niemożliwe - stwierdził w rozmowie z portalem Gazeta.pl. - Jarosław Kaczyński wiedział, że albo podejmie ryzykowny krok, czyli wybory, albo będzie trwał rząd mniejszościowy i PiS się zużyje - dodał, podkreślając, że w tej sytuacji wybory były nieuniknione.

Również prawicowy publicysta Piotr Skwieciński nie dawałby Kaczyńskiemu większych szans, gdyby ten jednak próbował wtedy utrzymać władzę. - Oczywiście, że nie miał innej opcji niż wybory. Można było próbować ciągnąć rząd mniejszościowy, ale to byłoby dogorywanie. Podobnie jak i wcześniej nie miał innej możliwości, bo tolerowanie Samoobrony oznaczałoby utratę przez PiS moralnej prawomocności w oczach wyborców. A wybory w 2009 roku - jeśli nawet udałoby się do nich dociągnąć - skończyłyby się być może dla PiS-u gorzej niż te w 2007 - mówi nam dziennikarz "Rzeczpospolitej".

Jak odchodzi z PiS - zobacz słynne rozstania z partią Jarosława Kaczyńskiego >>

Wybory rozwiązały kłopoty PiS-u z dotacjami? LPR oskarża

Media sugerowały, że rozwiązanie Sejmu było na rękę Kaczyńskiemu również z innego powodu. PiS-owi groziła wtedy strata kilkudziesięciu milionów złotych dotacji. PKW odrzuciła sprawozdanie finansowe partii za 2006 r. Partia mogła się odwołać do Sądu Najwyższego, ale gdyby przegrała, nie miałaby za co działać.

Tymczasem nowe wybory anulowałyby karę. - Kara nie przechodzi na kolejną kadencję. Po wyborach subwencje wylicza się od nowa - opisywał wówczas Marek Borowski, wtedy lider SdPl. Podejrzenia te podzielał ówczesny lider LRP Roman Giertych, który wykrzykiwał z sejmowej mównicy w czasie debaty na skróceniem kadencji Sejmu: "Wszyscy wiemy, jak jest. Postanowiliście pójść na wybory dlatego, że PKW odrzuciła wasze sprawozdanie i straciliście 65 mln zł. Postanowiliście zaryzykować władzę dla kasy".

PiS mógł wygrać, ale co z tego? Nikt nie chciał koalicji z Kaczyńskim

Kampania trwała rekordowo krótko. PiS ją przegrał - uzyskał co prawda aż 32 proc. głosów i zdobył 2 mln nowych wyborców, ale znalazł się w opozycji, w której zasiada do dziś. Jeszcze gorzej poszło dawnym koalicjantom - LPR i Samoobrona zdobyły jedynie nieco ponad 1 proc. głosów i zasiliły szeregi planktonu politycznego.

Zdaniem Zalewskiego wybory były nieuniknione, ale w sierpniu PiS nie był jeszcze zużyty i miał szansę na dobry wynik. Choć Kaczyński brał też pod uwagę przegranie wyborów. - Lech Kaczyński był prezydentem, więc PiS nawet przy przegranych wyborach nie tracił całkowicie władzy - twierdzi eurodeputowany.

Według Skwiecińskiego wynik PiS-u mógł być lepszy, choć - jego zdaniem - większość mediów chciała porażki partii Kaczyńskiego. Publicysta "Rzeczpospolitej" przypomina, że kampania PiS-u nie była pozbawiona błędów, z których być może największy to zgoda na debatę z Donaldem Tuskiem. - Od razu przychodzi na myśl ta nieszczęsna debata. Tusk wygrał m.in. dzięki temu, że wbrew umowie z TVP jego publiczność zachowywała się tam głośno i agresywnie. Gdyby do tej debaty nie doszło, to PiS miałby lepiej - wspomina Skwieciński.

Dużo lepiej? Nawet najwięksi zwolennicy PiS-u chyba nie myślą dziś o tym, że po wyborach 2007 partia Kaczyńskiego mogłaby rządzić samodzielnie, skoro przez dwa lata sprawowania władzy zraziła do siebie większość społeczeństwa. - Czy PiS mógłby wygrać? Nie wiem, mówiąc szczerze. Powiedzmy sobie, że jeszcze by się udało rzutem na taśmę wygrać te wybory, czyli zdobyć trochę więcej niż Platforma. Ale to nie dawałoby jeszcze zdolności koalicyjnej. Na co wtedy byłby skazany Jarosław Kaczyński? Na tworzenie rządu mniejszościowego, co oznaczałoby codzienne przekupywanie Leppera i Giertycha. To byłaby sytuacja politycznie dobijająca - zauważa Skwieciński, podkreślając, że problemy w kampanii to tylko jedna strona medalu. PiS podczas sprawowania władzy dorobił się wizerunku, który trudno zmienić w kilka tygodni.

Do tego dochodzą czynniki, na które politycy nie mają wpływu, np. nadchodzący dużymi krokami kryzys gospodarczy, którego w czasie kampanii jeszcze nikt nie przeczuwał. A oddając władzę, PiS był pod tym względem w niezłej sytuacji. Jak czasem zauważają jego przeciwnicy, partia ta korzystała z dobrej sytuacji gospodarczej Polski, bo rządziła zbyt krótko, by zdążyć ją zepsuć. Co jednak, gdyby to Kaczyński, a nie Tusk, był premierem jesienią 2008 roku? Skwieciński nie ma wątpliwości: - Gdyby wtedy rządził PiS, to już sobie wyobrażam to szaleństwo mediów, które by się rozpętało.

Po wyborach

21 października 2007 roku triumfowała PO z wynikiem 41,5 proc. oraz - jako przyszły współkoalicjant - PSL. Razem utworzyły koalicję, która rządzi do dziś. Od tego czasu Platforma wygrała wszystkie wybory. PiS zawsze był drugi, nie mogąc przebić się z poparciem powyżej szklanego sufitu trzydziestu kilku procent. Partie dotknęła również plaga rozłamów - odeszli politycy Polski Plus w 2007 i 2008 r., stowarzyszenia, a potem partii Polska Jest Najważniejsza w 2010 czy Solidarnej Polski - w 2011. PiS coraz bardziej się radykalizował i tracił działaczy z większym potencjałem intelektualnym. Kierownictwo partii od tego czasu próbowało kilkakrotnie zaskoczyć wyborców: przeprowadzało kampanie wizerunkowe i ogłaszało zmiany kursu na pokojowy, m.in. na początku 2009 roku i w czasie kampanii wyborczych. Jednak za każdym razem brakowało konsekwencji, a za zapowiedziami zmiany wizerunkowej nie szło nic więcej.

PiS nie zdołał zerwać z wizerunkiem partii wodzowskiej i nieodnajdującej się we współczesnych realiach, na którą nie głosują ani ludzie młodzi, ani wykształceni - a właśnie ten problem okazał się kluczowy w kampanii w 2007 roku. Zdaniem Piotra Skwiecińskiego jedną z głównych przyczyn porażki PiS-u były wtedy nie tle problemy kampanijne, co błędy popełnione wcześniej, w trakcie rządzenia: - To one zraziły do partii Kaczyńskiego duże grupy wyborców, głównie młodszych i wielkomiejskich. To już się w tym momencie (decyzji o wyborach) stało, nie można było naprawić tego w czasie kampanii.

Przyczyną fali porażek PiS-u - niepowodzeń wyborczych i rozpadów z ostatnich lat - nie była więc sama decyzja o oddaniu władzy, której i tak trudno było uniknąć, ale wizerunek, jaki partia ta wypracowała sobie, rządząc. Podobnie uważa Paweł Zalewski. Jak podkreśla, przyczyn należy szukać jeszcze wcześniej. - Jarosław Kaczyński uważał, że sukces z 2005 roku daje mu taką legitymację, że może uprawiać w partii dyktatorskie rządy. Taki mechanizm decyzyjny odrzuca, a nie łączy. Brak konsultacji doprowadził po wyborach do rozłamów - powiedział.

Zatem choć pięć lat temu prezes PiS-u nie miał możliwości manewru i musiał zdać się na decyzję wyborców, to musiałoby się zdarzyć coś naprawdę wyjątkowego, by była ona dla niego przychylna. O co zresztą prosił, kończąc orędzie 13 sierpnia 2007 r.: - Wierzę, że także po wyborach mój rząd będzie mógł kontynuować swoją misję. Dziękuję państwu za uwagę.

TOK FM PREMIUM