Stawiszyński: W tym PiS wiedzie bodaj prym na świecie. Z hejtu zrobili strategię polityczną
W znakomitym serialu "Na cały głos", opowiadającym o życiu Rogera Ailesa, legendarnego twórcy kanału Fox News i jednego z architektów politycznego sukcesu Donalda Trumpa, pojawia się w pewnym momencie scena, która doskonale obrazuje realia dzisiejszej Polski. Oto Ailes, który szczerze nienawidzi Baracka Obamy i pragnie za wszelką cenę zapobiec jego wygranej, z pełną premedytacją i spokojem nakazuje swoim pracownikom wyemitowanie fałszywych informacji na temat miejsca jego urodzenia. W 2008 roku – są to czasy pierwszej kampanii prezydenckiej – w infosferze krążą na ten temat liczne teorie spiskowe, oparte na podrobionych dokumentach (albo odwrotnie: to dokumenty są oparte na teoriach), z których wynikać ma między innymi, że Obama przyszedł na świat nie na Hawajach, ale w... Kenii albo Indonezji, co formalnie uniemożliwiłoby mu start w wyborach. Ailes świetnie zdaje sobie sprawę, że to wszystko wymysły, ale cynicznie i na zimno poleca, żeby je propagować. A dodatkowo nigdy nie mówić o kandydacie na prezydenta inaczej, niż tylko wymieniając jego drugie imię – Hussein.
Cel tych działań jest oczywisty. Zasiać wątpliwości, wywołać negatywną reakcję, zbudować prosty ciąg skojarzeń, w którym "Obama" równa się "obcy", "nie stąd", "inny", a zatem wrogi i niebezpieczny. Jako wytrawny gracz polityczny i medialny – w latach 80. odpowiadał przecież za kampanie Ronalda Reagana i George'a Busha seniora – Ailes wie, że, niezależnie od orzeczeń ekspertów albo oficjalnego dementi, ziarno nieufności zostanie zasiane i utworzy się pożądana skojarzeniowa oś. Dopiero bezpośrednia interwencja Ruperta Murdocha – który, sam mając sporo na sumieniu, na tle Ailesa wydaje się niemal nieszkodliwym idealistą – kładzie kres tym manipulacjom.
Atak ad personam nadal w "modzie"
Czy gdyby Murdoch nie zareagował w porę, Obama nie zostałby prezydentem? Tego nie sposób stwierdzić. Jest wszakże pewne, że atak ad personam to jedna z najskuteczniejszych i najczęściej dziś stosowanych metod walki politycznej. W warunkach rzeczywistości cyfrowej i baniek informacyjnych – czyli obrazów świata, wewnątrz których trwamy niczym owady w bursztynie, bo ich nieprzenikliwa powłoka nie przepuszcza niczego, co mogłoby rozsadzić zastygłą materię naszych przekonań – jest to bez wątpienia sposób gwarantujący szybką, plemienną konsolidację.
Tak to właśnie działa. Prosty komunikat – prosta reakcja. Wszystko oparte na najbardziej pierwotnych, ewolucyjnie zakorzenionych odruchach. Nikt się przy tym nie martwi o kwestie merytoryczne, o weryfikację fake newsów, o jawny prymitywizm tego rodzaju metod, o kwestiach etycznych nie wspominając. W dzisiejszym świecie wygrywa ten, kto nadaje ton, a nie ten, kto ma rację. Racja nikogo już nie interesuje, okazało się bowiem, że istnieją znacznie prostsze metody realizowania swoich celów, aniżeli dbanie o rzetelność tego, co się mówi i tego, co się robi.
Okoliczność, że to właśnie prawica najlepiej przyswoiła sobie tego rodzaju lekcję – prawica odmieniająca przez wszystkie przypadki takie pojęcia jak "prawda", "obiektywizm", "rzetelność" czy "przyzwoitość" – pozostaje fenomenem, którego badanie zajmie zapewne jeszcze wiele lat. Tymczasem polska prawica od pewnego czasu wiedzie w tej konkurencji bodaj światowy prym. Historia zorganizowanego hejtu na sędziów, którzy ośmielili się mieć w kwestii tak zwanej reformy sądów zdanie odmienne niż władza, jest tego boleśnie dobitnym przejawem.
Władza spektakularnie pogłębia patologie
Skądinąd – cała ta afera w ogóle nie dziwi. Nie ma tutaj jakościowego skoku względem tego, co rządowa machina propagandowa – włączając w to wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego i jego najbliższych współpracowników – robiła właściwie od samego początku. Jeden z najciekawszych współczesnych politologów, Rafał Matyja, już jakiś czas temu stwierdził, że aktualna władza pogłębia po prostu liczne już wcześniej w polskiej sferze publicznej obecne patologie. Należałoby dodać: pogłębia w sposób spektakularny. Co więcej, bez najmniejszej choćby świadomości tego, co robi, a wręcz przeciwnie, w poczuciu, że zachowuje się właśnie zupełnie na odwrót.
Przede wszystkim jednak – z przekonaniem, że ponieważ przeciwnicy PiS są bez wyjątku ludźmi złymi i nieprzyzwoitymi, to niejako automatycznie wszystko, co robi PiS jest dobre, zwłaszcza jeśli chodzi o działania w tych złych ludzi wymierzone.
I to jest właśnie clue całej sprawy.
Moralnie upadli kontra przyzwoici
Spór w polskiej polityce od dawna nie jest sporem o różne wizje rzeczywistości, w którym rozstrzygające są merytoryczne argumenty, i w którym obie strony wzajemnie szanują swoje pozycje i swoje zdanie. Spór w polskiej polityce od dawna nie toczy się pomiędzy ludźmi wyznającymi inne systemy wartości, ale uznającymi wzajemnie swoje prawo do odmienności i zainteresowanymi wspólnym dochodzeniem do poznania jakiejś niezależnej od ich życzeń prawdy albo uzyskania kompromisu. Spór w polskiej polityce od dawna nie toczy się pomiędzy stronami honorującymi swoją prawomocność, świadomymi, że sfera publiczna to obszar troski o wspólne dobro, niezależne od światopoglądów czy religii.
Spór w polskiej polityce od dawna rozgrywa się natomiast pomiędzy ludźmi przyzwoitymi i nieprzyzwoitymi, moralnie czystymi i moralnie upadłymi, światłymi i ciemnymi, szalonymi i zdrowymi, zdegenerowanymi i szlachetnymi, mądrymi i głupimi, uprawnionymi do zabierania głosu i pozbawionymi tego prawa, odpowiedzialnymi i nieodpowiedzialnymi, dobrymi i złymi.
W tak sformatowanej debacie publicznej nie ma realnej dyskusji, nie ma wymiany argumentów, nie ma rzetelnego namysłu nad rzeczywistością społeczną, polityczną, ekonomiczną i wszelką inną. Jest za to atmosfera nieustannego emocjonalnego i moralnego podniecenia, a głównym środkiem retorycznej perswazji staje się oburzone: "nie wolno tak mówić!". "Tak" – czyli w sposób niezgodny z naszymi przekonaniami.
Hejt to strategia
Styl rządów Prawa i Sprawiedliwości to radykalna karykatura tych wszystkich wad i usterek tutejszej sfery publicznej. Z całą koturnowością i gargantuizmem, które ten gatunek cechują. Wszystko mamy tu podane w jakimś radykalnym zbliżeniu, niby pod mikroskopem albo lupą. Gesty i emocje są teatralne i sztuczne, kompletnie nieadekwatne do sytuacji. Ciągła egzaltacja cechuje zarówno polityków, oburzonych wszystkim, co powie opozycja, jak i pozostających z nimi w sojuszu biskupów, oburzonych, że dyskryminowane mniejszości ośmielają się domagać swoich praw. Instytucjonalizacji ulega zohydzanie przeciwników. Hejt podnosi się do rangi strategii politycznej.
Strategii realizowanej zupełnie otwarcie przez media rządowe, które regularnie rozpętują nagonki na każdego, kto sprzeciwia się władzy, albo kogo władza traktuje jako zagrożenie. Nagonki emitowane w prime time'ach, przygotowywane przy użyciu profesjonalnych środków. Zarazem suma tych środków nie skutkuje profesjonalizmem efektów końcowych, które zdradzają zazwyczaj poważne deficyty warsztatowe twórców. Cóż, skoro dziennikarzy właściwie już tam nie ma, pozostali wyłącznie cokolwiek operetkowi specjaliści od domorosłego wywierania wpływu.
Strategii realizowanej także w sposób mniej jawny, za pośrednictwem anonimowych trolli, często osób – jak pokazuje najświeższy przykład – życiowo pogubionych, cynicznie używanych przez ludzi obsadzających najwyższe państwowe stanowiska.
Łatwiej rozwiązywać sprawy
Zasadniczym spoiwem światopoglądu, który stoi u podstaw takich działań, jest z gruntu narcystyczne przekonanie o własnej moralnej czystości, a zarazem ohydzie oponentów. Przekonanie charakterystyczne skądinąd dla fundamentalizmów zarówno religijnych, jak i świeckich.
Poza wieloma innymi funkcjami i cechami, tego rodzaju autonarracja gwarantuje wygodne i proste rozwiązywanie spraw, które w innym przypadku wymagałyby energii, czasu i kompetencji. Wymagałyby merytorycznego przedstawienia swojego stanowiska, skonfrontowania się z odmiennymi perspektywami i poglądami, a także uznania, że inni mogą mieć coś istotnego do powiedzenia. Tutaj jednak, zamiast się wysilać, można swobodnie popaść w egzaltację i zapalczywie napiętnować każdego, kto ma inne zdanie.
Owszem, doraźne koszty polityczne mogą być dla stosujących taką strategię korzystne, niemniej koszty społeczne zawsze będą drastyczne. Poza wzrostem poziomu symbolicznej – a w konsekwencji prędzej czy później także realnej – przemocy, oznaczać będą postępującą psychologiczną i intelektualną degradację. Redukcję życia publicznego do poziomu hobbesowskiego "stanu natury", rzeczywistości sprzed umowy społecznej, totalnej wojny wszystkich ze wszystkimi. Redukcję drastyczną, uniemożliwiającą bowiem de facto osiągnięcie jakiegokolwiek kompromisu, zaistnienia społeczeństwa, w którym interesy poszczególnych grup i jednostek podlegają ochronie. Uniemożliwiającą, bo nie da się przecież układać z ludźmi moralnie odrażającymi, z ludźmi złymi, opanowanymi przez złe intencje, reprezentującymi wszystkie najgorsze cechy, jakie tylko może nosić w sobie homo sapiens. Takich ludzi należy tylko zwalczać, a w każdym razie dążyć wszelkimi możliwymi środkami do wyeliminowania ich ze sfery publicznej.
Nie musimy zgadzać się na hejt
Musimy sobie uświadomić, że istnieje na tym świecie całkiem sporo Rogerów Ailesów, którzy są zainteresowani takim właśnie formatowaniem naszej mentalności. I którzy wkładają sporo wysiłku w podsycanie antagonizmów; pobudzanie wrogości do każdego, kto jest inny i kto inaczej myśli; w budowanie świata, w którym hejt staje się strategią polityczną, a zatem opłaca się zatrudniać hejterów. Opłaca się, bo przynosi to wymierne polityczne efekty, działa, przekłada się na głosy i na społeczne poparcie.
Czy jednak naprawdę chcemy być podmiotami takich socjotechnicznych eksperymentów? Czy odpowiada nam rola społecznej masy kształtowanej i formatowanej przez tych operetkowych architektów opinii publicznej? Czy pozwolimy oddać im we władanie nasze emocje? Czy pozwolimy traktować naszą psychikę jak teren ekspansji cudzych interesów, potrzeb i pragnień?
Jeśli nie, powinniśmy przede wszystkim uodparniać się na te wszystkie pokusy, na które jesteśmy dzisiaj wystawiani, i które stanowią naturalną pożywkę dla hejtu. Na pokusę uznawania przeciwników ideowych za ludzi złych i zepsutych, na pokusę podążania za odruchami emocjonalnymi zamiast posługiwania się racjonalnym myśleniem, na pokusę dzielenia świata na czerń i biel, dobro i zło, przyzwoitość i nieprzyzwoitość. A wreszcie na pokusę uznania, że wszyscy inni powinni myśleć to samo, co my, ponieważ mamy rację.
Otóż, nikt jej nie ma stuprocentowo. Przyjęcie tego do wiadomości to pierwszy krok do wyzwolenia się spod władzy hejterów. A także do wyzwolenia hejterów, oczywiście.
-
Gdzie jest Adrian Klarenbach? Nieoficjalnie: Gwiazdor TVP zawieszony. Poszło o posła Zjednoczonej Prawicy
-
Min. Moskwa chce zabierać paszporty krytykom PiS-u. "Putin też by chciał, żeby Nawalny wyjechał"
-
Koniec protestu osób z niepełnosprawnościami. Posłanka Hartwich przekazała, kiedy opuszczą Sejm
-
Rosja kończy jako wasal Chin. "Putin brzmiał płaczliwie, jak suplikant lekko zdesperowany"
-
PiS plus Konfederacja równa się kolejny rząd? "Ona będzie Solidarną Polską do kwadratu"
- Wizyta youtubera za 1,1 mln zł z publicznej kasy. Zaprosiła (i zapłaciła) Polska Fundacja Narodowa
- "Jałowa" dyskusja o wspólnej liście opozycji. Dlatego Marek Borowski proponuje "substytut"
- Zmiany w Kodeksie pracy 2023 dotyczące pracy zdalnej. Nowe obowiązki pracowników i pracodawców
- Konflikt cypryjski. Nowy podcast "Niebezpieczne związki"
- Rezygnacja z PPK 2023