Stawiszyński: Zmiany w dobrej zmianie
Skala uczestnictwa w procedurze wyboru politycznych reprezentantów jest przecież jednym z podstawowych przejawów jej żywotności, a takiej frekwencji nie było w Polsce od 1989 roku. Oczywiście demokracja to tyleż ustrój zbudowany wokół pewnego systemu wartości, ile przezroczyste narzędzie, z pomocą którego można delegować do władzy również takie siły, które ten ustrój skutecznie zdemontują. Ale choć słyszeliśmy od października 2015 roku, że tak się właśnie po zwycięstwie PiS na pewno stanie – jak dotąd się jednak nie stało. Radykalna narracja o nieszczęściu, jakim jest dla Polski wybór partii Jarosława Kaczyńskiego, świtającym totalitaryzmie i innych oznakach nadchodzącej apokalipsy, po raz kolejny zderzyła się z realną poprawą sytuacji życiowej beneficjentów programu 500+. A także z poczuciem satysfakcji, że elity postrzegane jako wyalienowane od problemów i dylematów „zwykłego człowieka” zostały wreszcie odsunięte od władzy.
To zresztą dość istotny moment w historii nie tylko polskiej, ale w ogóle zachodniej demokracji. Propozycja PiS'u, niezależnie od warstwy merytorycznej, wiąże się także z zasadniczą zmianą politycznego stylu bycia. Dotychczasowa formuła relacji pomiędzy społeczeństwem a elitami była pionowa. Elity reprezentować miały jakieś lepsze, docelowe stadium rozwoju świadomości obywatelskiej, do którego cała reszta miała dopiero – pod czujnym i oceniającym okiem elit – dorastać. Mentorski ton i poczucie wyższości – które do dzisiaj słychać przecież w wypowiedziach rozmaitych profesorów czy aktorów, pomstujących na ciemny albo szalony tłum, który resentymentalnie mści się na swoich dobrych panach – to cechy charakterystyczne tego modus operandi. Nieaktualnego już i przeciwskutecznego, w czym Jarosław Kaczyński w porę się zorientował. Abstrahując od cynicznego podkręcania lęków, jakie ten polityk z powodzeniem od lat uprawia – ostatnio strasząc inwazją pożeraczy, pardon, seksualizatorów dzieci spod znaku LGBT – jednego nie sposób mu odmówić. Potrafił ustawić zupełnie inne parametry relacji pomiędzy władzą a społeczeństwem, a przynajmniej znaczną jego częścią.
Komunikat, który do swoich wyborców wysyła PiS, nie brzmi: „musicie się poprawić, żeby być tacy, jak my, a jeśli wam nie wychodzi to jest wasza wina”, tylko: „rozumiemy, że jest i było wam ciężko, nam też było, pomożemy wam i ochronimy was przed brutalnością rynku, bo od tego jest państwo; a poza tym – jesteście pod każdym względem w porządku i zasłużyliście na to, żeby czuć się ze sobą dobrze”.
Okoliczność, że cały ten projekt jest pod wieloma względami toksyczny, a panaceum, które proponuje, niejednokrotnie bywa gorsze od traktowanych nim chorób, jest względem tej zasadniczej zmiany oraz jej praktycznej skuteczności drugorzędna.
Konfrontacja z fantazją
Ale te wybory to także dość specyficzne doświadczenie dla PiS'u. Niewątpliwa konfrontacja pomiędzy realiami a narcystyczną fantazją, że się może zrobić wszystko; że się nie trzeba liczyć z nikim i z niczym; że się jest najlepszym, najmądrzejszym i moralnie najczystszym; i że w związku z tym za chwilę otrzyma się większość konstytucyjną, i się wymodeluje świat tak jak się pragnie, bo przecież w gruncie rzeczy świat właśnie po to jest: żeby spełniać pragnienia.
Owszem, tego rodzaju fantazja skrywa się pod grubą warstwą pragmatyzmu i umiejętności adekwatnego czytania społecznych emocji. Ale rozczarowanie malujące się na twarzy Jarosława Kaczyńskiego przemawiającego po ogłoszeniu wstępnych wyników o 21.00 było ewidentne, nawet jeśli przez moment nie stracił kontenansu i zgrabnie spuentował swoje mimo wszystko niekwestionowane zwycięstwo.
Pamiętajmy wszakże, że idzie tu o zjawisko subtelne i nieoczywiste. O przesunięcie pomiędzy światem wyobraźni, która podsuwała kuszącą wizję władzy w zasadzie nieograniczonej a całkiem dotkliwymi w tym kontekście ograniczeniami: brakiem większości w senacie, niezdolnością do odrzucania prezydenckiego weta oraz czerwonymi kartkami dla kilkorga charakterystycznych figur „dobrej zmiany” – Anny Sobeckiej, Krzysztofa Czabańskiego czy Stanisława Piotrowicza.
W efekcie mamy sejm zdecydowanie bardziej różnorodny, przede wszystkim wyposażony w silną reprezentację lewicową. Taka konfiguracja uniemożliwia choćby dalsze kultywowanie upiornego, histerycznego dualizmu pomiędzy PiS a PO. Przy takim układzie sił zwyczajnie nie da się już dłużej budować politycznej narracji na kontraście między „rycerzami dobrej zmiany” a „totalną opozycją”, reprezentującą rzekomo wyłącznie garstkę beneficjentów dawnego systemu. Powtarzam – tak już się nie da. Odtąd trzeba będzie rozmawiać, przedstawiać argumenty, prowadzić realny spór, nie zaś wyłącznie odgrywać emocjonalną psychodramę.
Środowiska związane z Koalicją Obywatelską z kolei nie będą już mogły na poważnie posługiwać się figurą „zjednoczenia opozycji pod wodzą Grzegorza Schetyny” – i niczym pilnująca ortodoksji inkwizycja oskarżać o „zasilanie PiS'u” wszystkich, którzy mają inny pomysł czy pogląd niż (wciąż jeszcze) przewodniczący PO.
Między innymi dlatego, że to właśnie przywództwo Grzegorza Schetyny – wiele na to wskazuje – stanowi dziś zasadniczy problem. A także dlatego, że słabszy niż się spodziewano wynik PiS'u wziął się być może właśnie z różnorodnej reprezentacji politycznej opozycji, odzwierciedlającej różnorodność przekonań w społeczeństwie. Niewykluczone, że gdyby lewica i PSL karnie przyłączyły się do Koalicji, wynik partii rządzącej osiągnąłby większość konstytucyjną, bo sztuczne redukowanie wielorakości do dualizmu zawsze prowadzi do uskrajniajnienia i przesady.
To jest, rzecz jasna, teza nieweryfikowalna, ale diagnoza przeciwna – że zjednoczenie doprowadziłoby do klęski PiS'u – jest nieweryfikowalna co najmniej w tym samym stopniu. Każdy zatem może wybrać tu sobie taki pogląd, który bardziej odpowiada jego przekonaniom. Na tym polega wolność myślenia.
Efekt paradoksalny
Oczywiście, fakt, że próg wyborczy przekroczyła Konfederacja, jest z jednej strony głęboko niepokojący. Ostatecznie mamy do czynienia ze skrajnie prawicowym, nacjonalistycznym ugrupowaniem, którego liderzy propagują najbardziej absurdalne teorie spiskowe, nawołują do karania za homoseksualizm, operują klasycznymi antysemickimi kliszami i wykazują nader ciepłe uczucia wobec Rosji. Obecność w Sejmie wyznawców tego typu fantazmatów z pewnością nie napawa nadmiernym optymizmem.
Zarazem jednak świadome włączenie takich postaw i przekonań – skrajnych, opartych na stereotypach, a do tego, jak wszystkie teorie spiskowe, niewywrotnych – do głównego nurtu, przeniesienie ich z internetowych kazamatów na światło dzienne, może mieć także, paradoksalnie, całkiem pozytywny efekt. Jaki? Otóż ludzi dotąd obecnych gdzieś w niszy, w której można było snuć najdziksze imaginacje i rozniecać w sobie i innych najbardziej radykalne emocje, stawia to nagle na widoku, zmusza do funkcjonowania w instytucjonalnych ramach, zderza bezpośrednio ze światem, o którym dotąd wyłącznie fantazjowali. Pozostawanie na marginesie, działanie w modelu nieprzychylnej mainstreamowi alternatywy i ekstremy – także w sensie intelektualnym – nie niesie żadnych faktycznych konsekwencji i nie wiąże się z żadną odpowiedzialnością. Wydobycie najbardziej wpływowych reprezentantów tych środowisk na powierzchnię, przyjrzenie się im nie przez pryzmat ich własnych fantazji, ale realiów demokratycznego państwa, może okazać się dla nich samych politycznie zabójcze.
Po prostu – realnych problemów nie rozwiązuje się strzelistymi przemowami na YouTubie, a faktycznych kompetencji nie zastąpią infantylne wyobrażenia o własnej potędze i cudzej ohydzie. Z daleka być może dla części najbardziej skrajnego elektoratu atrakcyjni, z bliska ci wszyscy operetkowi piewcy narodowej dumy mogą okazać się zwyczajnie nieskuteczni, niewydolni i nieprzygotowani ani do forsowania swojego irracjonalnego programu, ani do kooperacji nawet ze sobą nawzajem.
Jak zareaguje PiS?
Pytanie zasadnicze brzmi jednak: jak na tę nową sytuację zareaguje PiS?
Już teraz widać, że najbardziej nawet sprzyjające rządzącym media nie są w stanie przyjąć jednoznacznie triumfalistycznej wykładni tego, co się stało w ostatnią niedzielę. Bardzo możliwe, że pierwszą reakcją będzie zaprzeczenie i chęć stłumienia poczucia gorzkiej straty z pomocą jeszcze bardziej gorliwych i radykalnych działań.
Niemniej ta niesłychana pewność siebie, to przekonanie o dziejowej misji, już nigdy nie będą takie jak kiedyś.
Nawet jeśli PiS pójdzie drogą konfliktu i konfrontacji, i zacznie do forsowania najbardziej kontrowersyjnych reform, realia uległy jednak przeobrażeniu.
Parafrazując klasyka – coś w „dobrej zmianie pękło, coś się skończyło”.
-
Szef Lasów Państwowych rusza na "wielką batalię wyborczą" z rządem. "Władza próbuje prywatyzować państwo"
-
Gdzie jest Adrian Klarenbach? Nieoficjalnie: Gwiazdor TVP zawieszony. Poszło o posła Zjednoczonej Prawicy
-
Koniec protestu osób z niepełnosprawnościami. Posłanka Hartwich przekazała, kiedy opuszczą Sejm
-
Katolicka "sekta" w Częstochowie. "Wieczorem wybuchały krzyki dzieci, płacz i odgłosy uderzeń"
-
PiS plus Konfederacja równa się kolejny rząd? "Ona będzie Solidarną Polską do kwadratu"
- Zełenski apeluje do europejskich przywódców. "Jeżeli teraz się zawahacie, wojna potrwa lata"
- Putin słaby jak nigdy? Ekspert przekonany. "On co rano kombinuje, kto go dzisiaj chce zaciukać"
- "Babciowe". Donald Tusk obiecuje nowe świadczenie. "Nikt na tym nie traci"
- Robert Lewandowski o "aferze premiowej". Zaskoczył kibiców
- PiSowscy wujowie - co mówią, co myślą? I czy waloryzacja 500 plus to będzie "game over" dla opozycji