Co zakłada tarcza 4.0? "Jest to w pewnym sensie zachęcanie do zwalniania pracowników"
Po krytyce - m.in ze strony związków zawodowych - założeń, jakie znalazły się w rządowym projekcie tarczy antykryzysowej 3.0, zniknęły z niej najbardziej kontrowersyjne punkty.Dotyczyły m.in. możliwości zwalniania pracowników za pośrednictwem maila oraz łatwiejszego zwalniania osób, które dorabiają w innych miejscach.
Rząd przygotował równocześnie "tarczę 4.0", którą jeszcze w tym tygodniu ma się zająć Komitet Stały Rady Ministrów. Prace nad nią mają rozpocząć się w Sejmie w przyszłym tygodniu.
- Cieszę się, że wykreślono pewne zapowiadane wcześniej elementy, ale obserwujemy tutaj kontynuację pewnego trendu, czyli obgryzanie po kawałeczku Kodeksu pracy - komentował w TOK FM Łukasz Komuda, ekspert rynku pracy i redaktor portalu rynekpracy.org, który miał okazję zapoznać się z najnowszym projektem tarczy.
Komuda ocenił, że tempo wprowadzania zmian w projekcie jest tak duże, że przeprowadzenie analiz konsekwencji proponowanych rozwiązań jest niemożliwe.
Najważniejsze jego zdaniem punkty "tarczy" to: możliwość wysłania pracownika na przymusowy urlop do 30 dni, zamrożenie zakładowych funduszy socjalnych oraz minimalizacja odpraw (mają zostać przycięte od poziomu maksymalnie dziesięciokrotności minimalnego wynagrodzenia).
- Jest to w pewnym sensie zachęcanie pracodawców do zwalniania pracowników - skrytykował ostatni z wymienionych punktów. - Cała filozofia tych "tarcz" jest taka, że to jest działanie tylko w jedną stronę. Pracownik ma ustąpić, ma coś dać, a w zamian może zachowa pracę. Raczej z mniejszym wynagrodzeniem. Kompromisem byłoby np. obiecanie 3 dodatkowych dni urlopu za 3 lata. W zdecydowanej większości ciężar tego pakietu spoczywa na barkach pracowników - stwierdził.
Komuda podkreślił też, że kluczowe powinno być utrzymanie miejsc pracy, ale w drugim rzędzie utrzymanie również popytu. - Jeżeli utrzymamy większość miejsc pracy, ale pracownicy będą mieli mniej pieniędzy i będą mniej kupować, to w ten sposób wystawimy na szwank miejsca pracy, które właśnie ratowaliśmy za publiczne pieniądze - tłumaczył.
Co z pracownikami sektora publicznego?
Nowe przepisy mają też umożliwić zmniejszenie pensji pracowników zatrudnionych w budżetówce. Zdaniem Komudy, to bardzo złe rozwiązanie.
- Zarobki są tam niższe, ale za to - w zamian - większe poczucie bezpieczeństwa, stabilności. Większość zatrudnionych tam osób to kobiety. Osoby, które płaciły swoimi pensjami za poczucie bezpieczeństwa, stracą je. Ten sektor powinien być ostoją naszego rynku pracy - argumentował.
Komuda przypomniał też, że mowa o jednej czwartej wszystkich zatrudnionych w Polsce. Są “pewnymi” konsumentami, których zwyczaje konsumenckie się nie zmieniają. Zmniejszenie wynagrodzenia będzie oznaczał dla nich zmniejszenie konsumpcji.
- To fatalne posunięcie, które nie wygeneruje znaczących oszczędności - ocenił ekspert.
DOSTĘP PREMIUM
- Tu i tam kończą się podwyżki stóp procentowych. A banki przerażone. Czym?
- Piotruś Pan alimentów nie płaci, a do komornika przychodzi z matką. "To są moje byłe dzieci"
- Senatorowie zdecydowali ws. noweli ustawy o SN. Nie posłuchali ministra
- "Król nieba" schodzi z lotniczej sceny. "Początek końca epoki"
- PiS szykuje się do kroku wstecz ws. "lex Kaczyński". Prof. Matczak: Boją się, ale mleko i tak się rozlało
- Szczepienia przeciwko COVID-19 powinny być wykonywane co roku? Specjaliści podzieleni
- W czym tkwi sukces PiS? "Morawiecki to nie polityk, ale korporacyjny technokrata"
- "Rosja ma się na co rozpaść". Europoseł PiS: Byłoby dobrze, gdyby tak się stało
- Reuters: USA przygotowują przekazanie Ukrainie rakiet dalekiego zasięgu
- Biały Dom zabrał głos w sprawie wizyty Joe Bidena w Polsce