Były ochroniarz o wypadku Szydło: "Są ludzie, którzy chcą, by prawda nie przedostała się do opinii publicznej"

Emerytowany oficer Biura Ochrony Rządu mówi, że on i pozostali funkcjonariusze, którzy jechali z Beatą Szydło, gdy doszło do wypadku, składali fałszywe zeznania. "Ta sprawa nie dawała mi spokoju. Są ludzie, którzy chcą, by prawda nie przedostała się do opinii publicznej. Fatalnie się z tym czuję, nie mogłem dłużej z tym żyć" - przyznaje mężczyzna.

Piotr Piątek, który zdecydował się na rozmowę z "Wyborczą" od marca 2021 r. jest emerytowanym funkcjonariuszem Służby Ochrony Państwa (następca Biura Ochrony Rządu). W lutym 2017 roku był w grupie funkcjonariuszy, którzy jechali w rządowej kolumnie, która wiozła Beatę Szydło, gdy w Oświęcimiu doszło do zderzenia z fiatem seicento. Autem kierował - przypomnijmy -  20-letni wówczas Sebastian Kościelniak.

Jak mówi: "Ta sprawa nie dawała mi spokoju. Są ludzie, którzy chcą, by prawda nie przedostała się do opinii publicznej. Fatalnie się z tym czuję, nie mogłem dłużej z tym żyć". Były funkcjonariusz zgłosił się do mec. Ryszarda Kalisza i "złożył swoją relację".

"GW" przypomina, że praktycznie od momentu wypadku, do którego doszło w Oświęcimiu, "strona rządowa wspierana przez policję i prokuraturę, od początku robiła wszystko, by zdjąć odpowiedzialność z funkcjonariuszy oraz ich szefów, a winą obciążyć kierowcę seicento".  Przypomnijmy, że w śledztwie doszło m.in. do uszkodzenia nagrań z monitoringu. "Wszyscy BOR-owcy zapewniali, że kolumna jechała prawidłowo, używając sygnałów świetlnych i dźwiękowych. Chorąży ujawnia, że to ostatnie było nieprawdą, a on i jego koledzy za wiedzą przełożonych porozumieli się, by składać fałszywe zeznania. Co więcej, jak mówi Piątek, kolumna rządowa regularnie jeździła nie włączając syren" - czytamy.

Wypadek Beaty Szydło. Co wydarzyło się w Oświęcimiu?

Jak mówi Piątek, jazda kolumny rządowej bez włączonych syren była na porządku dziennym. "Za każdym razem, gdy jeździłem do domu pani premier, nie włączaliśmy syren. Jechaliśmy po cichu, żeby nie wzbudzać sensacji" - deklaruje były funkcjonariusz BOR i SOP.

Z relacji emerytowanego funkcjonariusza wynika, że było to dla ochrony premier "rzeczą oczywistą", "żeby ludzie nie widzieli, że władza 'się wozi i panoszy'.

Przypomnijmy, że w trakcie śledztwa biegli, którzy rekonstruowali przebieg wypadku w Oświęcimiu, nie byli w stanie potwierdzić, czy kolumna jechała z włączonymi sygnałami dźwiękowymi, czy też nie. "Stwierdzili, że z zapisów rejestratorów aut rządowej kolumny nie da się odczytać, czy dźwięki ostrzegające były włączone" - przypomina "Wyborcza".

Także świadkowie zdarzenia mówili o tym, że sygnały były wyłączone, ale prokuratura, oskarżając Sebastiana Kościelnika, skupiła się na zeznaniach funkcjonariuszy z BOR-u.

Piotr Piątek relacjonuje, że wszyscy funkcjonariusze wiedzieli, jak mają zeznawać. "Przed przesłuchaniem usłyszałem tylko: 'Piotrek, wiesz jak było...'. Ja sobie zdawałem sprawę, że chcąc dalej pracować i awansować musiałem mówić to, co reszta" - podkreśla. Zgodnie z jego relacją, to dowódca zmiany miał przedstawić wersję, jaką ma poznać prokuratura.

TOK FM PREMIUM