"Kilometrówki" Ryszarda Czarneckiego. Byli asystenci europosła PiS zeznają na jego niekorzyść
Śledztwo w sprawie podejrzenia wyłudzenia przez europosła PiS Ryszarda Czarneckiego 100 tysięcy euro z Parlamentu Europejskiego toczy się w zamojskiej prokuraturze. Jak informuje RMF FM, "dwaj byli asystenci europosła powiedzieli, że pod wnioskami o zwrot kosztów widnieje jego podpis".
Czarnecki cały czas utrzymuje, że to nie on, a asystenci podpisywali wnioski o zwrot kosztów za podróże z Polski do Parlamentu Europejskiego. Polityk PiS nie chciał skomentować ustaleń radia. Przekonywał, "że nic nie wie o śledztwie, które toczy się w Zamościu". Czarnecki zapewnił też w rozmowie z dziennikarzem RMF FM, "że od dawna nie ma żadnych nierozliczonych zobowiązań wobec PE".
"Kilometrówki" Czarneckiego. Podróże... zezłomowanym kabrioletem
Zdaniem kontrolerów Europejskiego Urzędu ds. Zwalczania Nadużyć Finansowych (OLAF), europoseł PiS wykazał m.in. że dojeżdżał do Brukseli z Jasła (tam też miał wracać), gdzie miał swoje mieszkanie po zmarłej w 2005 r. matce. Ale urzędnicy ustalili, że Czarnecki mieszkał w Warszawie, a nie w Jaśle. A o ponad 300 kilometrów odległości między podkarpackim miastem a stolicą Polski zwiększał "kilometrówki" i dzięki temu dostawał z PE więcej pieniędzy.
Z ustaleń unijnego urzędu wynika też, że polityk PiS wykazywał, że dojeżdżał do europarlamentu różnymi samochodami. Ale właściciele pojazdów zaprzeczali, że pożyczali auta Czarneckiemu. Jak informowała latem 2020 roku "Rzeczpospolita", tak było m.in. z fiatem punto cabrio, którym - jak wynikało z rozliczenia przedstawionego przez polityka Prawa i Sprawiedliwości - miał podróżować w lutym 2012 roku. Co ciekawe, według właściciela samochodu, auto 11 lat wcześniej zostało rozbite i zezłomowane.