"Trzy ministerstwa nie zauważyły problemu". Były prezes URE o zamrożeniu cen energii: Działanie na chybcika

Zapowiadana przez rząd ustawa zamrażająca ceny prądu może nie wejść w życie tak szybko, jak się wydaje. Okazuje się, że w projekt nie wpisano wszystkich zapowiedzianych zmian. Mówił o tym w TOK FM były prezes Urzędu Regulacji Energetyki Maciej Bando.
Zobacz wideo

Rząd obiecuje, że zamrozi ceny energii elektrycznej w 2023 r. dla małych i średnich firm, odbiorców indywidualnych oraz tzw. podmiotów wrażliwych, czyli np. szkół czy szpitali. W tym tygodniu ma się tym zająć Sejm. Jednak zdaniem Macieja Bando tak wcale się nie musi stać. - Plotki głoszą, że to się nie wydarzy. Trzy ministerstwa, które składały ten projekt, zawarły w nim rozwiązania, które nie uwzględniają wszystkich koniecznych zmian - mówił w "EKG" były prezes Urzędu Regulacji Energetyki.

Wskazał przede wszystkim na fakt, że wbrew zapowiedziom polityków kontrakty już zawarte na dostawę energii nie będą zrekompensowane. - Wydaje się, jak to ostatnimi czasy, że rząd skupia się tylko i wyłącznie na głosach wyborców, zapominając o podmiotach gospodarczych, osobach, które prowadzą działalność gospodarczą. I tu mamy tego kolejny przykład - dodał rozmówca Tomasza Setty.

To oznacza, że firmy kupujące energię od producentów i sprzedające ją odbiorcom detalicznym, nie dostaną wyrównania. W praktyce, jak tłumaczył gość TOK FM, kupią drożej, będą zmuszone do sprzedaży taniej, poniosą stratę i koniec końców mogą nawet zniknąć z rynku. - Trzy ministerstwa nie zauważyły tego problemu. To źle świadczy o procesie stanowienia prawa. Działanie na chybcika - ocenił.

"Zawsze można wydrukować"

Inna rzecz, jak dodał gość TOK FM, że uchwalając nowe prawo, zapominano o ocenie skutków wprowadzenia regulacji. Prowadzący wskazał jednak, że właśnie do tego nawiązuje we wczorajszym piśmie z uwagami do projektu Ministerstwo Aktywów Państwowych. W opinii resortu można przeczytać, że szacowany poziom strat dla spółek obrotu może wynieść nawet kilkanaście miliardów złotych. "Należy zaznaczyć, że projekt nie przewiduje w tym zakresie rekompensat - dotyczy to częściowo już zrealizowanej i planowanej sprzedaży w roku obecnym" - dodano.

W ocenie Macieja Bando to kolejny sygnał, że ustawa nie wejdzie w życie szybko. - Sądzę, że trafi ona do poprawki na szczeblu rządowym i wróci do Sejmu - prognozował.

Dopytywany, czy znajdzie się kilka miliardów złotych, o których pisze ministerstwo, odpowiedział krótko. - Ze znajdowaniem pieniędzy to jest tak, że zawsze można je wydrukować - ironizował, podkreślając, że tutaj rząd nie bierze pod uwagę konsekwencji swoich działań. - Zadłużenie państwa już teraz przekracza wszelkie dopuszczalne granice - zastrzegł. 

"To dajmy 100 zł albo 150 zł. Zobaczymy, ile nam wyjdzie"

Zgodnie z projektem dla odbiorców użyteczności publicznej i firm stosowana będzie maksymalna cena energii na poziomie 785 zł za MWh w odniesieniu do zużycia od 1 grudnia 2022 do 31 grudnia 2023. W przypadku gospodarstw domowych cena maksymalna sięgnie 693 zł/MWh. Będzie obowiązywać po przekroczeniu rocznych limitów zużycia: 2, 2,6 lub 3 MWh.

Zdaniem byłego prezesa Urzędu Regulacji Energetyki trudno oszacować, czy limity są realne, a Polacy zmieszczą się w tych granicach. Tym bardziej że, jak przypomniał Maciej Bando, średnie zużycie energii elektrycznej wynosi 2-2,1 tys. kWh. Przy czym obejmuje to zarówno mieszkańców bloków w starym budownictwie, jak i w nowym.

- Tyle że w nowym budownictwie nie ma instancji gazowych. Są kuchnie elektryczne. Siłą rzeczy ci, którzy prowadzą domową kuchnię, mają chęć gotować obiady dla rodziny, przekroczą limit 2 tys. kWh. I znów można powiedzieć: to rozwiązanie skierowane do podstawowego elektoratu partii rządzącej - zwrócił uwagę.

- W tej sytuacji cena maksymalna nie mogłaby być niższa? - dopytywał też prowadzący.

W ocenie gościa TOK FM jest ona bliska realności. Choć, jak od razu zastrzegł, koncerny wytwarzające energię elektryczną mogłyby zarobić mniej. - Ale to różnice może 30-40 zł - wskazał konkretnie.

Zastrzegł też, że co do zasady nie wierzy w to, że wszystkie rządowe kalkulacje są oparte na rachunku ekonomicznym. - Może jest on postawą, ale zapewne siedzi grupka ludzi i mówi: To dajmy 100 zł albo 150 zł. Zobaczymy, ile nam teraz wyjdzie. A może nawet bardziej: ile nam potrzeba. Pytanie tylko na co, czy na pewno na odbudowę polskiej energetyki, zmianę profilu produkcji, większe inwestycje w OZE, czy finansowanie kampanii wyborczych - zapytał retorycznie na koniec rozmówca Tomasza Setty.

TOK FM PREMIUM