"Nie sądzę, że to było antypolskie". Ekspertka o "nierozważnym" wpisie parlamentu Ukrainy. "Dyskusje o Banderze wrócą"

Ukraiński parlament w specjalnym wpisie upamiętnił Stepana Banderę. Wywołało to krytyczną reakcję polskich władz. Zdaniem Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz z Instytutu Strategie 2050 obie strony powinny zachować ostrożność, bo trudna historia "nie raz stała się przedmiotem zbyt ostrych reakcji politycznych".
Zobacz wideo

1 stycznia w 114. rocznicę urodzin Stepana Bandery, Rada Najwyższa Ukrainy opublikowała na Twitterze zdjęcie naczelnego dowódcy ukraińskiej armii gen. Wałerija Załużnego pod portretem przywódcy UPA i przytoczyła kilka cytatów z książek napisanych przez Banderę.

Krytycznie odniósł się do tego premier Mateusz Morawiecki, ale także Radosław Fogiel. Szef sejmowej komisji spraw zagranicznych w poniedziałek we wpisie na Twitterze podkreślił, że "upamiętnienie Stepana Bandery, odpowiedzialnego za masowe mordy polskiej ludności na wschodnich terenach II RP, na profilu Rady Najwyższej Ukrainy, musi budzić sprzeciw". "Trzeba to jasno mówić, zwłaszcza przyjaciołom. Tym bardziej, że Ukraina ma dziś nowych, prawdziwych bohaterów" - napisał były rzecznik PiS.

Jak przypomniała w "Poranku Radia TOK FM" Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, historia wzajemnych stosunków Polski i Ukrainy jest trudna i w przeszłości wywoływała wiele emocji. - Nie raz stała się ona przedmiotem dosyć ostrych, w mojej opinii zbyt ostrych i zbyt wyskalowanych reakcji politycznych. I w tym momencie historia na szczęście odeszła na drugi, trzeci plan, bo w czasie rosyjskiej inwazji to nie jest moment, żeby prowadzić jakieś głębokie dyskusje historyczne - powiedziała dyrektorka Instytutu Strategie 2050 i była ambasador Polski w Federacji Rosyjskiej.

Zdaniem rozmówczyni Dominiki Wielowieyskiej wpis na stronie Rady Najwyższej Ukrainy był "nierozważny". - Uważam, że powinni w obecnej sytuacji bardzo ostrożnie odnosić się do wszelkich pozytywnych narracji o Banderze - argumentowała. Podkreśliła też, że "nie sądzi, aby to było antypolskie". - Myślę, że wynikało z jakiejś niewiedzy historycznej i z potrzeby własnych bohaterów - oceniła Pełczyńska-Nałęcz.

Ekspertka dodała, że także strona polska powinna w tym momencie absolutnie tego nie eskalować. W jej opinii powinniśmy jednak liczyć się z tym, że problem w przyszłości wróci, a akceptowalne narracje powinny zostać wypracowywane w gronie historyków. - Muszą powstać instytucje, w których ten dialog historyczny zostanie skanalizowany, żeby go wyjąć z polityki - oceniła gościni TOK FM.

Atak w Makiejewce. "Rosyjscy rekruci są źle przeszkoleni"

Była ambasador Polski w Federacji Rosyjskiej odniosła się także do sytuacji na froncie. Jak poinformowali przedstawiciele strony ukraińskiej, w przeprowadzonym w nocy z 31 grudnia na 1 stycznia ataku na rosyjskie w Makiejewce, mogło zginąć około 400 rosyjskich rezerwistów, a 300 zostało rannych. Żołnierze zginęli w ruinach szkoły, która została zniszczona najprawdopodobniej w wyniku ostrzału przeprowadzonego przy pomocy systemów artylerii rakietowej HIMARS.

- To kolejne z wydarzeń, w którym Ukraińcy bardzo dokładnie namierzają siły wroga - mówiła Pełczyńska-Nałęcz. Jak dodała, tego typu działanie ma dwa główne cele. - Z jednej strony to zniszczenie wojskowych, a z drugiej pokazanie, że nikt tam na tych terenach okupowanych, które Rosjanie bezprawnie uważają za własne nie będzie się czuł bezpieczny - wskazała. 

Gościni TOK FM podkreśliła także, że to pokazuje jak źle działa zabezpieczenie rosyjskie. - Ci rekruci prawdopodobnie zostali namierzeni, bo intensywnie kontaktowali się telefonicznie. Czyli są źle przeszkoleni i nie ma troski o ich bezpieczeństwo - podsumowała.

TOK FM PREMIUM