Skazani na nudę, czyli jak naprawdę wyglądało życie skazańców syberyjskich.  (Fragmenty książki "Pożytki z katorgi")

- Katorgi, czyli ciężkiej pracy, wystarczało dla kilku procent skazańców. Pozostali byli skazani na nudę - o tym, co z tej nudy wynikało i jak w rzeczywistości wyglądało życie syberyjskich skazańców, w TOK FM opowiadał Wojciech Lada, historyk i autor książki "Pożytki z katorgi".
Zobacz wideo

Na początek mordercza podróż na Syberię

Historyk i autor książki "Pożytki z katorgi" Wojciech Lada opowiadał w TOK FM, że zesłany na Syberię zaczynał karę zazwyczaj od długiego pobytu w więzieniu. Wysyłki na Syberię odbywały się raz na jakiś czas, gdy zebrało się więcej skazanych i ich termin zależał od decyzji kierownictwa więzienia. - Skazany na zesłanie nigdy nie wiedział, kiedy opuści więzienie - mówił historyk.

Do połowy XIX wieku skazańcy szli na Syberię pieszo. Mordercza wędrówka przez kilka tysięcy kilometrów, często w kajdanach, trwała wiele miesięcy, a nawet lata. - Z reguły szło się 30 km dziennie, większe odpoczynki były co 300 kilometrów - opowiadał Wojciech Lada. Później w miarę rozbudowy infrastruktury wykorzystywano transport kolejowy.

Skazani na nudę

Po dotarciu na miejsce skazania ludzie byli przydzielani do różnych zajęć. Jak wyjaśnił autor książki o skazańcach syberyjskich, tzw. katorga oznaczała ciężkie roboty w tartakach czy kopalniach i tylko niewielki odsetek Polaków był na nią skazany (2-4 proc.), a wiele osób było zmuszonych po prostu do osiedlenia się. - Można było tkwić w tubylczych jurtach albo pewnego rodzaju komunach skazańców przez 15 -20 lat lub dożywotnio - opowiadał Wojciech Lada. Wyjaśnił, że na Syberii nie było tyle miejsc do pracy, żeby wystarczyło jej dla wszystkich skazanych.  - Pozostali byli skazani na nudę - mówił historyk i dodawał, że z braku zajęć skazańcy zaczynali naukę, dużo czytali, prowadzili badania antropologiczne, pisali nawet książki.

Lada podkreślił, że biblioteki na Syberii były nowoczesne i świetnie wyposażone, a kadra oficerska wykształcona. - Teorie Darwina prędzej znalazły oddźwięk w Omsku syberyjskim niż we Lwowie - zauważył.

Gość TOK FM przypomniał, że skazańcy spędzali na Syberii od kilkunastu do kilkudziesięciu lat, więc w tym czasie mocno wtapiali się w tamtejsze życie - uczyli się zawodu, uprawiania roli, zakładali rodziny, które niestety często po zakończeniu odbywania kary po prostu opuszczali. Wiele osób zapadło na choroby psychiczne, często kończące się samobójstwami.

Wojciech Lata opisał bohaterów, którzy walcząc z nudą, zostawali naukowcami. Jak do tego doszło? - Najlepszą receptą na nudę było czytanie. W ciągu 5 lat studiowania jakiegoś tematu zostawali ekspertami w danej dziedzinie nauki - geologii, etnografii, teologii, botanice - mówił.

Sieroszewski, Piłsudski, Czerski...

Wśród bohaterów "Pożytków z katorgi" opisani są m.in.:

  • Wacław Sieroszewski napisał książkę "12 lat w kraju Jakutów", która znajduje się w niemal każdym domu w Jakucji i stała się czymś w rodzaju biblii jakuckiej opisującej ich wierzenia i legendy.
  • Bronisław Piłsudski, który odbywał swoją katorgę na Sachalinie, nie mógł pracować w tartaku, bo był za słaby, więc zlecono mu obserwacje meteorologiczne. Sam postanowił badać zwyczaje lokalnego plemienia Ajnów. Dzięki jego badaniom, zapiskom ten lud był w stanie po upadku ZSRR odtwarzać swoją tożsamość narodową.
  • Jan Czerski po kilku latach zsyłki został wybitnym geologiem, jego imieniem nazwano na Syberii trzy pasma górskie.
  • Feliks Kon na zesłaniu w obwodzie jakuckim prowadził badania etnograficzne i antropologiczne, a przy okazji radykalizował swoje poglądy polityczne.
  • Benedykt Dybowski już podczas zsyłki był profesorem, mimo że miał zaledwie 30 lat, a na Syberii kontynuował badania zoologiczne.

Wojciech Lada zwraca uwagę, że Syberia była czymś w rodzaju badawczego raju, były tam do odkrycia setki gatunków roślin i zwierząt nieznanych nauce, do ustalenia była geogeneza Bajkału. Ci polscy skazańcy, którzy na Syberii stali się naukowcami, po zakończeniu zsyłki często postanawiali nie wracać do Polski. Wojciech Lada w swojej książce zrywa z martyrologiczną tradycją zsyłki syberyjskiej i pokazuje że carska niewola stała się dla wielu młodych skazańców swoistym uniwersytetem i furtką do kariery.

Przeczytaj fragmenty książki:

Wojciech Lada "POŻYTKI Z KATORGI"

Fragmenty rozdziału Intronizacja króla Ajnów

Ogony i trzaski

Rosjanie nazywali ich kudłatymi Kurylczykami, a Japończycy byli przekonani, że są owocem intymnego związku pewnej mongolskiej księżniczki i psa, co tłumaczyć miało rzeczywiście dość niecodzienny jak na ludzi fakt, że… mieli ogony. Wacław Sieroszewski ze zdumieniem zanotował po pierwszym z nimi spotkaniu: „W życiu swoim nie widziałem jeszcze tak obrośniętego osobnika, nie dorównywali mu nawet słynni włochacze, spotykani przeze mnie wśród kaukaskich Ormian. Broda zaczynała mu się tuż pod oczami; podwiązana brudną szmatą czupryna zwieszała się kosmykami na czoło; z uszu, z nozdrzy wyrastały całe krzaki twardego włosia, pojedyncze włosy sterczały z końca potężnego nosa, rzęsy dorastały rozmiarów brwi, a brwi podobne były do ogromnych strzępiastych wąsów. Ręce i nogi pokrywała sierść, a spod rozwartego na piersiach brzostowego kaftana wyglądały rudosiwe niedźwiedzie kłaki”.

Sieroszewski był tak wstrząśnięty, że podjął dalsze badania. I udało mu się udowodnić, że w prawie każdej legendzie tkwi ziarno prawdy – może niekoniecznie w tej o figlach księżniczki z czworonogiem, ale już w tej o ogonach owszem.

„Zdarzali się wśród nich osobnicy porośnięci tak gęstymi, a głównie tak długimi włosami od pasa, że doprawdy zdawali się oni być sylenami i faunami uciekłymi z dawnych greckich i rzymskich obrazów” – pisał, coraz bardziej zdumiony odkryciem. I dodawał: „Niektórzy mieli nawet na krzyżu dłuższe wijące się na kształt ogonków kosmyki”.

Nawet jeśli Piłsudski po przybyciu na Sachalin był równie zaskoczony, to w żadnej z notatek nie dał tego po sobie poznać. Przeciwnie, z miejsca ich polubił. „Pociągało mnie z początku tylko dlatego, że było to jedyne na całej wyspie środowisko moralnie niezepsute, odcinające się korzystnie od tła ponurego” – przyznawał. Kim właściwie byli owi włochaci Ajnowie? Dziś nikt nie jest tego pewny. Bodaj najwybitniejszy polski ajnolog Alfred F. Majewicz pisał, że na Hokkaido, Wyspach Kurylskich i Sachalinie żyli prawdopodobnie od jakichś siedmiu tysięcy lat. Skąd jednak przybyli i jak przetrwali, pozostaje do dziś zagadką. Byli prawdopodobnie plemieniem bardzo wojowniczym – na to w każdym razie wskazują ich mity. Roi się w nich bowiem od herosów pustoszących w pojedynkę całe wyspy czy magicznego, fruwającego oręża, który ożywiony przez bogów [ajnoskie słowo „kamuj”, zazwyczaj tłumaczone jako „bóg”, „bóstwo”, ma szersze znaczenie, może to być także między innymi „duch” lub „dusza” – przyp. aut.] sam stawał się armią skutecznie wspomagającą ajnoskich superbohaterów. Klimat tych opowieści ma sporo wspólnego z kulturą japońskich samurajów, choć nie do końca wiadomo, kto od kogo i co konkretnie zapożyczył na przestrzeni kilku setek lat niekoniecznie pokojowego sąsiedztwa. Nieustanne wojny między oboma nacjami toczyły się w każdym razie już pod koniec pierwszego tysiąclecia naszej ery, kiedy nikomu jeszcze do głowy nie przyszło, że może istnieć coś takiego jak samuraj.

Pochodzenie Ajnów pozostaje zagadką. Do czasu przybycia w te rejony Rosjan byli jedynym ludem niemongoidalnym zamieszkującym tę część świata. Wyglądali trochę jak australijscy Aborygeni, chociaż Rosjanie dostrzegali w nich też podobieństwo do ich własnych chłopów, a – jak zauważył profesor Majewicz – ich niektóre cechy anatomiczne występowały jedynie u dawno już wymarłych ludów jaskiniowych Europy. Zamętu dopełnia język, który jest izolatem – nie ma żadnego odpowiednika na świecie, nie należy do żadnej znanej nam grupy czy rodziny językowej. W 1917 roku amerykański orientalista Berthold Laufer napisał wprost: „język ajnoski jest obecnie językiem izolowanym, zaś języki jemu pokrewne, jeśli istniały, dawno wymarły”. I w ciągu kolejnych stu lat zupełnie nic się w tej kwestii nie zmieniło. […]

„Mister Bachelar”, a właściwie John Batchelor – brytyjski misjonarz, z którym zetknęli się i Sieroszewski, i Piłsudski – wspominał zabawny szczegół ze spotkania z tym ostatnim. „Spotkałem tego dżentelmena w Sapporo kilka lat temu i jedynym językiem, w którym mogliśmy poprawnie rozmawiać, był ajnoski. On w dialekcie sachalińskim, ja w hokkaidzkim” – komentował z uśmiechem metody porozumiewania się dwóch Europejczyków w azjatyckiej dziczy.

Nie ma w tym nic dziwnego. Od pewnego momentu Piłsudski przebywał z Ajnami nieustannie. „Był bardzo wśród Ajnów popularny, gdyż ich wspierał, bronił i otaczał opieką. Tytułowano go nawet żartobliwie królem Ajnów” – zarzekał się później Sieroszewski, a sam Piłsudski potwierdzał: „Leczyłem ich, szczepiłem na ospę. Uczyłem ich czytać i pisać, gdyż szkół dla krajowców nie ma. Byłem ich tłumaczem i orędownikiem wobec władzy, a sam nauczyłem się mówić ich językiem, a raczej trzema językami. Zaufanie ich pozyskałem całkowicie”.

Być może właśnie z tych powodów był dosłownie uwielbiany przez tamtejsze kobiety. Zasadniczo bowiem Polacy, czy szerzej: Europejczycy, uznawani byli na Syberii za dość paskudnych. Kiedy na przykład Benedykt Dybowski zapytał napotkane Buriatki, czy podobają im się Polacy, odparły ponoć, że się „nie podobają, bo mają twarze wąskie jak »sobaczyje mordy«, włosy jak »szołk« (jedwab), a do tego oczy jak u sowy, wyłupiaste”. Tymczasem Piłsudski, jak opisywał go Sieroszewski, mający: „płeć białą, różową, włosy jasne, postawę ciężką, zdradzającą skłonność do otyłości”, stał się całkiem dosłownie lokalnym łamaczem kobiecych serc. Do tego stopnia, że po powrocie z katorgi i uporządkowaniu swoich zbiorów etnograficznych stworzył osobną ich kategorię, zatytułowaną Pieśni mi poświęcone. Szczególną aktywność wykazywała na tym polu niejaka Wunit, poetka ze wsi Keziriwo, która pewnego razu zapisała:

Kiedy zasnę, ciebie we śnie widzę,

o ciebie tylko pytam

wieczorem i rano.

Że jesteś za górą Arkowską

słyszałam;

jutro przyjdzie, pojutrze

przyjdzie.

O tobie słyszałam i choćby z daleka

chciałabym była ciebie zobaczyć.

Wunit miała pecha i nigdy nie udało jej się porozmawiać z Piłsudskim osobiście. Nic pewnego w tej kwestii nie wiemy natomiast o jej konkurentce, anonimowej Ajnusce przedstawionej przez Piłsudskiego jako „żona Pimki”. Ona właśnie jest autorką wiersza Czwynend tuhuś [Ciebie żałując]:

Ty do wyjazdu na ląd się zbierasz,

porzuciwszy mnie pojedziesz.

Ja ciebie kocham, małe dziewczynki i

duże kobiety żałują ciebie,

a ty rad jesteś, że wyjeżdżasz.

Mnie ciebie żal, ale cóż poradzić?

Tyś zamierzył, że mnie porzuciwszy pojedziesz,

żal mi ciebie, ale cóż mam począć?

Nie wiadomo, jakie relacje łączyły „żonę Pimki” i Bronisława Piłsudskiego, ale nie ma potrzeby podsycać plotek. W każdym razie w 1896 roku król Ajnów faktycznie zbierał się do wyjazdu. Było w tym zresztą coś z ironii losu, bo katorgę skróciła mu amnestia związana ze zgonem Aleksandra III – a więc śmierć człowieka, którego planował zabić, teraz uwolniła go od kary za te plany.

Bracia agenci

Piłsudski nie pozostał nieczuły na wzdychania ajnoskich kobiet. Nawet przeciwnie – wtedy właśnie, już jako wolny człowiek, poślubił Chuhsammę, córkę wodza jednej z ajnoskich wiosek, w których nocował czasem podczas swoich naukowych peregrynacji po wyspie. Nie wiemy dokładnie, kiedy to nastąpiło. Czy już w 1897 roku, kiedy formalnie został uwolniony od kary katorgi (utrzymano tylko karę zsyłki, bez prawa powrotu do Europy)? Być może. Bardziej prawdopodobne wydaje się jednak przesunięcie tej daty na rok 1902. Bezpośrednio po amnestii otrzymał bowiem Piłsudski posadę kuratora w Muzeum Towarzystwa do Badań Regionu Amurskiego we Władywostoku, dokąd wyjechał już 1899 roku i gdzie pracował przez kolejne trzy lata. I właśnie w 1902 roku – również z ramienia muzeum – wysłany został na Sachalin w celu prowadzenia dalszych badań. Nie licząc kilkutygodniowej przerwy, przebywał na wyspie do 1905 roku i zapewne właśnie w tym okresie wziął ślub, stając się jednocześnie członkiem plemienia. Szczegółów pożycia nie znamy, ale można o nim z pewnością powiedzieć tyle, że było owocne – młodzi doczekali się dwojga dzieci – urodzonego w 1903 roku syna Sukez? oraz młodszej o dwa lata córki Ky?.

Z tym okresem wiąże się jeszcze jeden epizod w życiu Piłsudskiego, a mianowicie wyjazd na Hokkaido na wyraźne życzenie przybywającego tam właśnie Sieroszewskiego. Nikt nigdy nic na ten temat nie wspominał, ale nie jest wykluczone, że ekspedycja ta – oficjalnie mająca kontynuować badania kultury Ajnów – miała w sobie również wątek szpiegowski. Sieroszewski wysłany został tu w dość niejasnych okolicznościach, ratując się w ten sposób przed ponownym zesłaniem do Irkucka. Między Rosją a Japonią rosło napięcie, by już za kilka miesięcy, 8 lutego 1904 roku, eksplodować w postaci otwartej wojny, Wyspy Kurylskie stanowiły zaś terytorium graniczne obu mocarstw. Jest całkiem możliwe, że Sieroszewski miał przyjrzeć się także rzeczom istotniejszym z militarnego punktu widzenia, w czym znający doskonale lokalne języki Piłsudski byłby bardzo pomocny. Jeśli byłaby to prawda, a w tamtych czasach ekspedycje naukowe zawsze miały podtekst wywiadowczy, powstałaby ciekawa sytuacja, w której dwaj bracia Piłsudscy szpiegowaliby w tej samej wojnie na korzyść obu walczących ze sobą stron. W kwietniu 1904 roku prowadzona wówczas przez Józefa Piłsudskiego Polska Partia Socjalistyczna podjęła bowiem rozmowy z rządem japońskim na temat współpracy wywiadowczo-dywersyjnej (w rozmowach uczestniczył między innymi przyszły prezydent II RP – Stanisław Wojciechowski), co było jedną (choć nie najważniejszą) z przyczyn stworzenia Organizacji Bojowej PPS. Faktem jest, że przez kolejnych kilka miesięcy polscy rewolucjoniści dostarczali Japonii informacje o ruchach rosyjskich wojsk, otrzymując w zamian – jak wyliczył Waldemar Potkański – około 33 430 funtów.

Pewien szczegół zdaje się potwierdzać, że w wypadku wyprawy Piłsudskiego/Sieroszewskiego chodziło o kwestie wywiadowcze. Otóż Petersburgowi zależało na tej misji najwyraźniej bardziej niż na zwykłej ekspedycji badawczej. Rozkazy ułatwiające jej realizację szły w każdym razie z samej góry. Sieroszewski przybył na Hokkaido pierwszy, i choć jechał z Polski, musiał wiele tygodni czekać na Bronisława, który docierał tu z nieodległego przecież Sachalinu. Już zamierzał podjąć samodzielne badania, gdy, jak opowiadał: „niespodziewanie zjawił się Bronisław. Wesoły, ożywiony, opowiadał mi niezmiernie zabawnie, jaki popłoch wśród urzędników wywołał kategoryczny rozkaz z Petersburga wydania mu zagranicznego paszportu”. Natychmiast też wyjaśniła się przyczyna jego spóźnienia. „Oni [urzędnicy rosyjscy z Sachalinu – przyp. aut.] są przekonani, że to polska intryga i pan nie jesteś Sieroszewskim, lecz moim bratem Józefem, wielkim rewolucjonistą, który tu po mnie przyjechał!” – wytłumaczył Piłsudski ze śmiechem.

Jakkolwiek było, Japończycy od początku wietrzyli tu rosyjski spisek. Piętrzyli problemy, odmawiali zezwoleń, nieustannie nadzorowali prace obu badaczy, w końcu zaś wydalili ich z wyspy jako personae non gratae. Badacze rozjechali się w przeciwne strony, zrobili to jednak z żalem – udało im się zaledwie dokonać kilku pomiarów – a z pewnością z kacem. Jeśli wierzyć Sieroszewskiemu, który swój pobyt na Hokkaido opisał w tomie Wśród kosmatych ludzi, na pożegnalną imprezę „sake wnoszono wiadrami”, a finałem był dziki „taniec niedźwiedzia”, który odtańczyli wspólnie z pijanymi Ajnami, zanim zalegli na podłodze chaty, pośród sterty kosmatych zwłok.

Piłsudski wrócił do Chuhsammy, ale znów nie na długo. W połowie czerwca 1905 roku Władywostok zlecił mu badania w rejonie dolnego Amuru. One również miały dotyczyć Ajnów, ale tym razem sprzedanych w niewolę tunguskim Olczom. Ajnów jednak tam nie znalazł i po kilku tygodniach wrócił do Władywostoku, by pod koniec roku w niejasnych okolicznościach zniknąć i stamtąd. Nie wiadomo, co dokładnie się z nim wtedy działo, ale Sachalin i Ajnów opuścił na zawsze.

Zanim to nastąpiło: „zebrał do 10 000 wyrazów ajnoskich, 6000 gilackich, 2000 oroczońskich, dużo bajek, pieśni, legend, podań, obyczajów, moc fotografii i jedyną na świecie kolekcję 100 wałków fonograficznych, odtwarzających dźwięk i mowy tych ludów” – chwalił swojego kolegę Sieroszewski, zapominając, że Piłsudski oprócz rewolucyjnego wtedy rejestrującego dźwięk fonografu Edisona równie chętnie i sprawnie posługiwał się też kamerą – a mówiąc precyzyjnie, wynalezionym zaledwie dziesięć lat wcześniej przez braci Lumiere kinematografem. Faktycznie jednak najciekawsza jest tu kwestia nagrań fonograficznych, dokonanych przez badacza na specjalnych woskowych wałkach. „Wałki te długo tułały się po świecie, z Paryża do Wiednia, z Krakowa do Warszawy, nikt nie chciał ich nabyć, każdy chciał za darmo, a Piłsudski cierpiał niedostatek i podarować ich nie mógł” – dodawał Sieroszewski.

Ostatecznie zostały odnalezione w latach trzydziestych XX wieku na strychu domu, w którym mieszkał w Warszawie, i przekazane do archiwum Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Mimo kilku prób odtworzenia i skopiowania mocno zniszczonych już wałków podejmowanych w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku udało się tego dokonać dopiero w połowie lat osiemdziesiątych, i to nie Polakom, lecz Japończykom, którzy opracowali w tym celu specjalną technologię. Była ona tak udana, że odtworzono materiał nawet z tych wałków, które zachowały się fragmentarycznie.

Japonia w życiu Piłsudskiego wracała jak bumerang. To w Japonii odnalazł się trop, który kilka miesięcy wcześniej urwał się we Władywostoku. Bronisław jest tu wyjątkowo aktywny. Publikuje po japońsku pracę o Ajnach, wspólnie z pisarzem Shimeim Futabateim zakłada Towarzystwo Polsko-Japońskie, nawiązuje kontakty z naukowcami i politykami. Można odnieść wrażenie, że bardzo stara się tu nagłośnić sprawę polską. Czyżby miało to związek z finansowaniem przez Japonię Organizacji Bojowej PPS Józefa Piłsudskiego? Czy Bronisław był uwzględniony w planach strategicznych brata? Nie znamy na to odpowiedzi, a Sieroszewski sugeruje, że od czasu rozdzielenia po procesie kontaktowali się rzadko. Możliwe – znał ich obu. Sporo tu jednak geograficznych zbiegów okoliczności. Niezależnie jednak od kwestii polityki środkowoeuropejskiej nie ma żadnych wątpliwości, że Bronisław lobbował w Japonii również na rzecz Ajnów. Futabatei, mający z nim wówczas stały kontakt, wspomina, że sprawiał wręcz wrażenie zdziwaczałego na tym punkcie i powtarzał stale, że trzeba zrobić coś dla Ajnów. Ale Futabatei był Japończykiem, a Japończycy szczerze się Ajnów brzydzili. Tymczasem naprawdę należało coś dla nich zrobić.

Wciśnięci między Rosję i Japonię, przez obie nacje szczerze pogardzani i dyskryminowani, właśnie w tym momencie powoli wchodzili Ajnowie jako lud w stan agonii. Jeśli w XVI wieku było ich około czterdziestu tysięcy i wciąż stanowili realne zagrożenie dla Japonii, to w 1966 roku liczbę czystej krwi Ajnów szacowano na mniej więcej sto. Nie wiadomo dokładnie, ilu było ich w czasie, gdy przebywał tam Piłsudski, prawdopodobnie około tysiąca, ale już wówczas ulegali oni z jednej strony intensywnej rusyfikacji i japonizacji – także pod względem genetycznym, zatracając swoje unikalne cechy, w tym owłosienie i ogony – z drugiej chrystianizacji i shintoizacji, co z kolei okazało się katastrofalne dla ich wyobrażeń o naturze świata, dla ich bogów oraz duchów zaś – mordercze.

TOK FM PREMIUM